Zero-85 to kierunkowy do Białegostoku. Ale nie tylko. Zero-85 to także nazwa hard core'owej kapeli z tego miasta. Występuje w różnych miejscach Polski, ale wielu z tych, którzy przychodzą jej posłuchać, nie w pełni może docenić teksty utworów. Są po białorusku, a zespół gra „w składzie półtora Białorusina i dwa i pół Polaka”. Więź, 4/2007
KONKURENCJA ZNAD DNIEPRU
Niewątpliwie jest jeszcze jeden powód, dla którego zainteresowanie ostrym brzmieniem w wykonaniu przedstawicieli mniejszości mogło opaść. Tę część sceny muzycznej zapełniły intensywnie rozwijające się grupy zza wschodniej granicy. Pozostaje bowiem pytaniem, czy wobec tak częstej w Polsce obecności zespołów z Białorusi (które zresztą w ojczyźnie nie mogą często koncertować), czy względnie dużej dostępności płyt zespołów z Ukrainy, które niewątpliwie są bliżej głównego centrum swej kultury i które niejednokrotnie są po prostu lepsze, pojęcie współczesnej kultury mniejszości ma jeszcze jakieś znaczenie?
Nakonieczny tłumaczy: „kiedy na Ukrainie zaczęła się odradzać kultura, to grać zaczęło tyle świetnych kapel, że u nas musiałyby się pojawić wybitne osobowości, aby mogło powstać coś na podobnym poziomie. Diaspora ma ograniczone możliwości kreowania pewnych zjawisk. Większość zespołów tworzonych przez mniejszości zawsze będzie odpowiednikiem grup disco polo – takich, które można zaprosić na jakąś zabawę czy lokalną imprezę. To jest zresztą wizytówką kultury diaspory na całym świecie”. Nic dziwnego, że sam Nakonieczny od początku lat dziewięćdziesiątych dużo bardziej interesuje się ukraińską sceną muzyczną nad Dnieprem niż tą nad Wisłą.
Oczywiście pojawianie się w Polsce elementów kultury pochodzących z Mińska, Kijowa czy Wilna może być ważnym elementem wzmacniającym tożsamość żyjącej tu mniejszości. „Jeśli ta muzyka z Ukrainy jest dobra, to dla polskich Ukraińców jest powód do dumy, do leczenia kompleksów, a jest to mocno zakompleksione środowisko” – mówi Nakonieczny. Czasami zresztą tożsamość to za wielkie słowo – „gdy organizowałem koncerty współczesnej muzyki z Ukrainy, często alternatywnej, trudnej w odbiorze, przychodziło na nie mało Ukraińców. Natomiast wiem, że wielu z Polaków, którzy na nich bywali, zaczynało się interesować swoimi korzeniami, choć muzyka ta nie miała przecież nic wspólnego z tradycyjnymi formami. Ktoś sobie przypominał, że babka była Ukrainką albo dziadek. Na przykład dzięki koncertowi zespołu The Ukrainians z Wielkiej Brytanii Krzysztof Grabowski z Pidżamy Porno przyznał się, że ma korzenie z Wołynia, częściowo ukraińskie. Darzy Ukrainę dużym sentymentem, odwiedza mieszkającą tam rodzinę. Taka sympatia nie ma raczej przełożenia na tożsamość, ale jak ktoś odczuwa życzliwość, interesuje go, skąd pochodzi – to też niemała rzecz”.
DLA WSZYSTKICH CZY DLA NIKOGO?
Podobny problem nie dotyczy rockmenów z Kaszub – Gdańsk jest i będzie głównym centrum ich kultury. Ale i im towarzyszy pytanie, dla kogo właściwie grają. „Spotkaliśmy się z zarzutem – mówi Popek – że gramy dla nikogo, i jest w tym trochę racji. Dla starych zbyt nowoczesne, młodzi zaś nie rozumieją kaszubskich tekstów. Z drugiej strony, graliśmy w całej Polsce, w Niemczech, Szwecji i Holandii, wszędzie byliśmy dobrze przyjmowani. Generalnie staramy się grać dla wszystkich, natomiast statystyka pokazuje, że nasza płyta najlepiej sprzedała się w Warszawie”.