A po co chcecie tam jechać? Nic tam nie ma. Bieda, ruiny i smutni panowie w czerni. Zresztą i tak wpuszczą was najwyżej taksówką z zamkniętymi oknami. Nie wolno robić zdjęć. Godzina jazdy kosztuje dwadzieścia pięć dolarów. To już lepiej wypić koktajl w hotelowym barze. Wszystkiego i tak dowiecie się od kelnerów. Więź, 9/2008
W sklepie za rogiem podziwiamy wybór szali, które kobiety kupują na hidżab. Muślinowe, z grubej, gęsto utkanej bawełny, mieniące się brokatem i cekinami, albo białe, dla tych co uważają się za klasę wyższą. Są też konserwatywnie czarne, choć w pstrokaciźnie kolorów trudno je zauważyć. Ceny są wysokie. Rezygnujemy z zakupów, choć dochód z pewnością idzie na zbożny cel.
Na sąsiedniej ulicy jest kawiarnia internetowa.
– Zapraszam – uśmiecha się właściciel.
Siadamy do komputerów. Młody mężczyzna, który znudzony czatuje w kilku oknach na raz, nagle zwraca się do mnie.
– Masz piękną przyjaciółkę – szepce nachylając mi się do ucha. – Gratuluję. Daj mi jej e-mail. Chciałbym do niej napisać. Mogę was oprowadzić po dzielnicy. Mój brat jest w Hezbollahu. Po to tu przyszliście, prawda? Jak chcesz, pokażę ci, gdzie mają siedzibę.
Siedziby były tam, gdzie od 2006 roku są dziury w ziemi. Gruzy uprzątnęła organizacja do spraw odbudowy infrastruktury Hezbollahu, Jihad al-Binna. Dziury zostały do dziś.
Bo to ludzka wojna słów.
Po lewej stronie siedzi przy komputerze śliczna dziewczynka. Ma może czternaście lat. W oknie “Twój profil” właśnie wstawiła swoje zdjęcie: wesoła twarz, troszkę melancholijne oczy. Starannie wyprofilowane, ciemne brwi i rzęsy, które burzą spokój dusznej kawiarni. Dopiero jak wstaje, widzę, że nie ma jednej nogi.
– Kto nas obroni, jak nie Hezbollah? – mężczyzna uśmiecha się konfidencjonalnie.
Wychodzimy. Za rogiem zagaduje nas ktoś inny.
– Chodźcie, chodźcie! Tutaj! Pokażę wam coś!
W rzędzie bloków jest wyrwa. Na sąsiedniej elewacji wisi ogromny billboard zwrócony w stronę pustej działki. Kilkanaście dziecięcych twarzy, pogodne i uśmiechnięte maluchy, których już nie ma wśród nas.
Bo to całkiem ludzkie, kiedy bojownicy w imię Boga ukrywają się wśród dzieci sąsiadów. Zresztą, śmierć cywilów zwiera szeregi. Kolejna wyrwa, obok przechodzą uczniowie w mundurkach.
– Patrzcie, co zrobili ci wstrętni Amerykanie!
Trzej chłopcy długo zastanawiali się, czy do nas podejść. Pstryk, pstryk, mignęło oczko aparatu w komórce. I uśmiech nieśmiałości godny lepszej sprawy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.