Rząśnik to niewielka wioska na Nizinie Mazowieckiej, leżąca między Pułtuskiem a Wyszkowem. Mniej więcej 70 lat temu stała się miejscem urodzenia braci Kowalczyków: Ryszarda w 1937 r. i Jerzego w 1942 r. Ich życiorysy przed 40 laty mocno wpisały się w historię Polski
Po aresztowaniu przewieziono ich do aresztu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Tam poddano drobiazgowemu śledztwu. Obaj przyznali się do winy. Nad przygotowaniem propagandowym do procesu pracowało kilkadziesiąt osób. Było to niezbędne, tym bardziej że – jak donosili funkcjonariusze PZPR i tajni współpracownicy do SB – tylko niewiele osób w Opolu potępiało ten zamach. Zaraz po zniszczeniu auli nakazano mieszkańcom miasta, na wniosek Komitetu Wojewódzkiego PZPR, odbudowywanie „w czynie społecznym” zburzonego obiektu. – Mimo to ja i Jerzy płaciliśmy za zniszczenia, które wyceniono na ówczesne 4 mln zł – mówi dziś Ryszard Kowalczyk. – I trwało to aż po rok 1989. Gdyby nie Kościół i rodzina, to pewnie byśmy do dzisiaj nie spłacili tych zasądzonych kosztów.
Proces rozpoczął się w Opolu w sierpniu 1972 r. w licznej obstawie milicji i SB. Miał osobliwy status. Choć był zamknięty dla obywateli, to zarazem był pokazowy. Uczestniczyła w nim Polska Kronika Filmowa, jak również działacze partyjni. Sędzią przewodniczącym był Zygmunt Jaromin, zaś oskarżycielami prokuratorzy: Jerzy Jamka, obecnie mecenas w Warszawie, i Czesław Piątkowski. Ton procesowi nadała SB. Braci broniło trzech obrońców. Obu oskarżonych przedstawiono jako zdemoralizowanych kryminalistów. W podobnym duchu pisała ówczesna prasa. Wyrok jednak zapadł nie na sali sądowej, ale wcześniej, w KC PZPR. Inaczej bowiem nie można wytłumaczyć zastosowania wobec oskarżonych artykułu 126 §1 k.k., który mówił: „Kto w celu wrogim Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej dopuszcza się gwałtownego zamachu na życie funkcjonariusza publicznego lub działacza politycznego, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze śmierci”. Tymczasem zamachu na funkcjonariuszy w żaden sposób oskarżonym nie udowodniono. 8 września 1972 r. Ryszard otrzymał wyrok – 25 lat więzienia, Jerzy – karę śmierci, kilka miesięcy później zamienioną na dożywocie. – Kiedy usłyszałem, że konkluzją prokuratorów, Piątkowskiego z Opola i Jamki z Warszawy, było to, że trzeba nas wyeliminować ze społeczeństwa, pomyślałem, że może być źle. Gdy zażądali dla nas obu kary śmierci, zrozumiałem, że to nie przelewki, że, niestety, to się może skończyć dla nas bardzo źle. Wcześniej absolutnie nie spodziewałem się takiego wyroku – mówi Ryszard Kowalczyk. – Maksimum 6 lat więzienia. Podcięło mnie to zastosowanie wobec Jurka artykułu 126. Czyli o rzekomej chęci zamordowania ludzi. To był koszmarny nonsens. Bo od samego początku tego nie zamierzał. Tak zresztą dopracował w szczegółach eksplozję, by nawet szkło z okien detonowało do środka.
– Nie wiem, czy ten wyrok od razu do mnie dotarł – mówi Jerzy Kowalczyk. – Nie chciałbym mówić, że jeszcze na sali sądowej, ale w pewnym momencie pomyślałem sobie, że w końcu i tak człowiek musi umrzeć... To umrę przynajmniej za sprawę. Żeby otrząsnęli się moi rodacy. By zrzucili z siebie, a przynajmniej próbowali zrzucić jarzmo komunizmu.
Czas zwycięstwa?
Po ogłoszeniu wyroku środowiska dysydentów, związane z późniejszym Komitetem Obrony Robotników, zaczęły zabiegać o ułaskawienie skazanych. O ich ułaskawieniu rozmawiał też podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II z ówczesnym przewodniczącym Rady Państwa Henrykiem Jabłońskim. Ponownie Papież zwracał się o ich uwolnienie podczas drugiej pielgrzymki w 1983 r. Formalnie z takim wnioskiem wystąpił biskup ordynariusz Alfons Nossol, zaś działaniami administracyjnymi zajął się kanclerz Kurii ks. Alojzy Sitek oraz świeccy prawnicy. Ale największe naciski na komunistyczne władze miały miejsce po powstaniu „Solidarności”. Braci Kowalczyków uważano za więźniów politycznych i organizowano wiece za ich uwolnieniem. Ogromną akcję w sprawie skazanych podjęli studenci Niezależnego Zrzeszenia Studentów. „Sprawa Kowalczyków” była jednym z postulatów podczas ogólnopolskiego strajku studentów w Łodzi. W wyniku tych wszystkich nacisków w sierpniu 1983 r. z więzienia został warunkowo zwolniony Ryszard, natomiast w niecałe dwa lata później – Jerzy Kowalczyk. – Sądziłem, że będę musiał czekać ze 20 lat na amnestię, może 19. Nie spodziewałem się czegoś takiego jak wybuch „Solidarności” – mówi dziś Ryszard Kowalczyk.
– Ja generalnie nie nastawiałem się, że kiedykolwiek wyjdę – mówi Jerzy Kowalczyk. – Myślę, że był to rodzaj samoobrony. Przesiedziałem prawie 14 lat, ale nie skarżę się. To był mój wybór, jak najbardziej świadomy.
Ryszard Kowalczyk po wyjściu z więzienia szukał pracy przez dłuższy czas i wreszcie, dzięki ludzkiej pomocy, znalazł. Szczególnie, jak podkreśla, dzięki swojej byłej studentce. Na co dzień spotykał się z sympatią ludzi, czego jednak nie może powiedzieć córka, a także żona. Kiedy Ryszard Kowalczyk był w więzieniu, zabrano im mieszkanie, żonę zwolniono z pracy, córkę zaś, uczennicę szkoły podstawowej, wyszydzano i pokazywano palcami jako „córkę bandyty”.
W wolnej Polsce bracia zostali zrehabilitowani. Ryszard Kowalczyk wrócił do pracy naukowej w Wyższej Szkole Pedagogicznej, dziś Uniwersytecie Opolskim. Obecnie jest na emeryturze. Wolny czas chętnie spędza na niewielkiej działce w towarzystwie rodziny i kotów. Jerzy Kowalczyk powrócił zaś w rodzinne strony. Obecnie mieszka nieopodal wsi, w której się wychował, na kilku hektarach nieużytków spowitych dziką zielenią. Ze stawem. Z bobrami i ośmioma kotami. I choć nie utrzymuje rozlicznych kontaktów, nie stroni od ludzi. Lubi medytować, jak w młodości, o odległościach pomiędzy dźwiękami. O Bogu i fizyce molekularnej. Obaj bracia nad wyraz trafnie oceniają dzisiejszą sytuację polityczną. Zarówno w kraju, jak i na świecie. W swej uderzającej skromności nie uważają, by zrobili coś wielkiego.
Z „problemem Kowalczyków” jednak do tej pory nie może sobie poradzić społeczeństwo. Na skutek wadliwie sporządzonego wniosku kasacyjnego wyroki wydane na nich przez komunistów w wolnej Polsce nie uległy kasacji. Kilka lat później, w 2003 r., Komisja Krajowa Niezależnego Zrzeszenia Studentów, jak również kilku opolskich radnych zaproponowali Radzie Miasta Opole wyróżnienie Kowalczyków tytułami honorowych obywateli miasta. Rada jednak się nie zgodziła. Niepowodzeniem zakończyła się też propozycja zamontowania tablicy na murze byłej Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Według inicjatorów – Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Uniwersytetu Opolskiego i Opolskiego Stowarzyszenia Pamięci Narodowej – miałaby ona upamiętnić czyn Jerzego i Ryszarda Kowalczyków. Jednakże senat Uniwersytetu nie zezwolił na to. Ktoś niedawno napisał na murze auli: „Zbrodniarze z Wybrzeża mają się dobrze, opolska czerwona Sorbona także”. Nie zawisła też tablica, która w 40. rocznicę miała upamiętniać czyn Kowalczyków na ścianie opolskiego ratusza. Pod naciskiem komunistów z podjętej wcześniej decyzji wycofał się prezydent miasta.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.