Gdyby Chrystus nie pokonał szatana na drzewie Krzyża i nie powstał z martwych, nie byłoby w ogóle o czym mówić, bo nie byłoby Dobrej Nowiny, tylko zła.
Mówiliśmy do tej pory o walce z szatanem, ale w życiu duchowym mówi się też o „próbowaniu” przez Boga, o takiej walce, która ma służyć naszemu oczyszczeniu.
Bóg próbuje człowieka, aby ten mógł doświadczyć, co się kryje w jego sercu. I mógł wzrastać. Próba Boża jest po to, aby człowiek odkrył, co może. Czasem człowiek nisko się mierzy i Bóg, wystawiając go na próbę, mówi: „Zobacz, ile potrafisz!”. Te Boże działania są po to, by móc odkryć, że z Bożą pomocą możemy naprawdę bardzo wiele, o „wiele więcej niż prosimy czy rozumiemy”.
Niektórzy święci, jak Matka Teresa z Kalkuty, większość życia przeżyli „w ciemnościach”. Niejeden, słysząc o tym, wzdraga się, pytając: Czy Bóg nie jest zbyt okrutny wobec swoich wybranych?
To nie jest okrucieństwo ze strony Boga, ale sytuacja, w której ojciec mówi do syna: „Ciebie na wiele stać. Nie chcę, żebyś żył na pół gwizdka. Zobacz, ty możesz żyć pełnią tej mocy, którą masz”. Podwyższanie poprzeczki może się wydać okrutne, ale prawdziwa miłość zawsze wymaga. Popatrzmy na miłość Ojca do Syna. Bóg Ojciec zgadza się i pozwala Synowi przyjąć krzyż. Wydaje Go w nasze ręce.
Można stąd wysnuć wniosek, że „im ciemniej, tym bliżej”. Tylko, że wtedy pojawia się kolejny problem: czy taka ciemność może być zawiniona przez człowieka?
Jeżeli ciemność jest zawiniona, to ona nie daje owoców. Po owocach się poznaje. Matka Teresa z jednej strony pisała, że jest prawie niewierząca, a z drugiej strony ludzie dzięki jej postawie wracali do Pana Boga. Bo Bóg działał przez Matkę Teresę i jej serce. Może właśnie dlatego, że była w ciemnościach, dla wielu ludzi była światłem. Natomiast zawinione „noce ciemności” nie są darem od Pana Boga. To jest po prostu nasze niedbalstwo. I to jest raczej grzech. Pan Jezus powiedział: „Komu wiele dano, od tego się wiele wymaga”. Prawdziwa miłość oczekuje, że rozwiniesz to, co zostało ci dane. Bóg bardzo na to liczy, że wydamy plon stokrotny, a nie tylko pięciokrotny.
Czy są modlitwy jakoś szczególnie skuteczne w walce duchowej?
Modlitwa to nie magiczne zaklęcie, formułka, którą klepiemy, aż do oczekiwanego skutku. Najważniejsze, aby modlić się z wiarą w Boga, z ufnością, a to nie jest sprawa słów, ale naszego serca. Wierzy się sercem, ustami wiarę się wyznaje. Słowa wypowiedziane bez wiary nie docierają do Boga, a słowo Boga nie dociera do nas. „Bez wiary nie można podobać się Bogu” (Hbr 11,6). Z tego powodu każdego dnia proszę: „Panie, przymnóż mi wiary, która działa przez miłość, i naucz mnie się modlić”.
Jest ojciec od 30 lat zakonnikiem i nie umie się modlić?
Niestety, nie wiem, czy nawet jestem w zerówce. Na modlitwie ciągle stękam i ciągle zaczynam od nowa. Niekiedy mam wrażenie, że nigdy tak naprawdę się nie modliłem. Ale to chyba pokusa, dlatego nie rezygnuję.
No dobrze, ale jakich modlitw ojciec używa?
Zawsze i wszędzie modlitwy Ojcze nasz. Jest ona streszczeniem całej Ewangelii i „matką” wszystkich innych modlitw uczniów Chrystusa. Ostatnie wezwanie (nie pierwsze!) przypomina nam, że „Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwia się Bogu” (KKK 2851). Prosimy naszego Ojca w niebie, abyśmy mieli udział w zwycięstwie Jego Syna nad złym duchem i aby Jego Duch uwalniał nas od wszelkiego zła. O to samo prosimy w hymnie O Stworzycielu Duchu, przyjdź. Piąta zwrotka tej cudownej modlitwy rozpoczyna się od słów: „Nieprzyjaciela odpędź w dal”.
A różaniec?
To prawdziwy „Boży bicz” na wszelkie duchy piekielne. To niezwykle skuteczna broń, oczywiście pod warunkiem, że wierzymy nie w różaniec, ale w Chrystusa Pana i z ufnością polecamy się wstawiennictwu Jego Niepokalanej Matki.
Są jeszcze Aniołowie…
A są. Całe miriady, które wspierają nas, byśmy wytrwali w wierze, nadziei i miłości. A wśród nich Archanioł Michał, najpotężniejszy. I jest modlitwa do niego, ułożona przez papieża Leona XIII. Jan Paweł II w 1994 roku apelował, abyśmy jej nie zapomnieli i odmawiali ją, aby otrzymać pomoc w walce przeciw siłom ciemności i przeciw duchowi tego świata. Odpowiedzmy jak najszybciej na prośbę błogosławionego Jana Pawła! Ponadto wśród tych miriad każdy z nas ma „swojego” Anioła Stróża. I o modlitwie do niego też nie należy zapominać.
Podczas majowego spotkania z kardynałami Benedykt XVI przypomniał zapomniane po soborze sformułowanie „Kościół walczący”. To chyba pocieszająca perspektywa, bo w końcu nie jestem sam w tej walce. Wspierają mnie Bóg, aniołowie, ale też przecież cały Kościół widzialny i święci.
Oczywiście. Walczymy jako wspólnota, jako Ciało Chrystusa. Walka w pojedynkę jest z góry przegrana. Poza wspólnotą Kościoła jesteśmy bezbronni i bezradni wobec szatana.
Uderzyło mnie kiedyś, że gdy Jezus mówi o Kościele, którego bramy piekielne nie przemogą, to przecież nie chodzi Mu o to, że szatan na próżno będzie atakował Kościół, ale wręcz przeciwnie: że bramy jego królestwa ustąpią przed natarciem Chrystusa i Jego Kościoła.
W Protoewangelii i w Apokalipsie mamy obietnicę, że ostatecznie piekło padnie. Nie dzięki nam, ludziom, ale za sprawą zwycięstwa Jezusa Chrystusa, Potomka Niewiasty. Te bramy już trzeszczą i szatan ma mało czasu. Ale nie może to oznaczać biernego oczekiwania.
Czyli właściwie jesteśmy w takim rozkroku: między tym, że Chrystus zwyciężył i to zwycięstwo jest pewne a naszą niepewnością związaną z tym, że będziemy atakowani i, jeśli przestaniemy się bronić, to będzie z nami kiepsko.
Nieszczęście polega na tym, że jeśli nie wierzymy w zwycięstwo Chrystusa, to przypominamy żołnierza, który ma pełne uzbrojenie, tylko nie wierzy, że wygra. Musimy mieć mentalność zwycięzcy! Przecież Jezus mówi: „Ufajcie. Ja zwyciężyłem świat. Wy tylko wyjdźcie do walki”. Bóg oczekuje od nas, żebyśmy stanęli do walki, żebyśmy byli z Nim. Dlatego nasze zwycięstwo nie jest, dosłownie rzecz biorąc, „nasze”. Ono staje się „nasze”, gdy przyswajamy sobie zwycięstwo Chrystusa. Ile razy się modlę, ile razy przyjmuję Komunię Świętą, to przyjmuję moc Chrystusa: mogę zwyciężyć! „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8,31). •
Rozmawiał Dominik Jarczewski OP
Aleksander Koza – ur. 1955, dominikanin, absolwent historii na Uniwersytecie Wrocławskim i teologii na PAT, wieloletni wychowawca młodych dominikanów, związany z ruchem charyzmatycznym. Mieszka w Krakowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.