Co czuła w swym sercu Jane, widząc po raz pierwszy po piętnastu latach swoje ukochane dziecko i nie mogąc mu się rzucić w ramiona? Jakże cierpiała na duszy nie mogąc jej powiedzieć: „Ja jestem twoją matką!”. Prawo jej tego zabraniało. Jedynie córka po ukończeniu dwudziestu jeden lat życia, mogłaby, jeśli zechce, poszukiwać swojej biologicznej matki! Pozostało jej więc spotkać się z córką jakby „przypadkowo”, bez wzajemnego rozpoznania.
Upragnione spotkanie
Wujek Dylan ratowaniu rodzinnego sadu poświęcał wszystkie swe siły. Było to zajęcie tak absorbujące, że na nic innego nie miał już czasu, ale o to mu właśnie chodziło. Właśnie tak było dobrze. Po całodziennej harówce przy drzewach i wieczornej lekturze odziedziczonej po ojcu Hodowli jabłoni Elwangera był już zbyt zmęczony, aby myśleć o żonie i córce. Obydwie zginęły przed czterema laty w Nowym Jorku podczas ulicznej strzelaniny. On także odniósł wtedy ciężkie rany, ale jakoś przeżył. Po tym wszystkim powrócił w rodzinne strony i zajął się opuszczonym sadem, który dziedziczył razem ze swoim bratem.
To właśnie ten brat Eli wraz z żoną Sharon od piętnastu lat wychowują i kochają Chloe jako swoją córkę. Mała Izabela, córka wujka Dylana, przyjeżdżała tu kiedyś w każde wakacje i znalazła w Chloe wierną towarzyszkę rozmów i zabaw. Były rówieśniczkami, dlatego tragiczna śmierć Izabeli, tak boleśnie dotknęła Chloe, że chorowała ona z tego powodu przez miesiąc. Współczuła także serdecznie wujkowi, toteż po lekcjach bardzo chętnie z nim przebywała i pomagała w pracy przy sadzie. Jesienią, razem ze swą koleżanką Moną, sprzedawały na stoisku przy sadzie owoce, a w porze wiosennej i letniej ciasto z jabłkami.
Co czuła w swym sercu Jane, widząc po raz pierwszy po piętnastu latach swoje ukochane dziecko i nie mogąc mu się rzucić w ramiona? Jakże cierpiała na duszy nie mogąc jej powiedzieć: „Ja jestem twoją matką!”. Prawo jej tego zabraniało. Jedynie córka po ukończeniu dwudziestu jeden lat życia, mogłaby, jeśli zechce, poszukiwać swojej biologicznej matki! Pozostało jej więc spotkać się z córką jakby „przypadkowo”, bez wzajemnego rozpoznania.
Był słoneczny sobotni ranek pod koniec kwietnia. Chloe zaczęła odnawiać stoisko. Dylan pozwolił jej wybrać kolory, malowała więc teraz ladę na niebiesko. Półki zamierzała pomalować na żółto. W tym oto momencie na drodze ukazał się stary granatowy samochód, który po chwili, o dziwo, zatrzymał się przy stoisku. Kto to może być?
Za kierownicą siedziała jakaś pani w ciemnych okularach i odlotowej skórzanej kurtce. Zaczesane do tyłu włosy przewiązane miała przepaską z długiego niebieskiego szala. Chloe uznała, że kobieta jest bardzo ładna. Wysiadła z wozu i zaczęła zbliżać się do lady. W ręku niosła koszyk. Twój wujek mówił mi, że mu pomagasz. Jesteś Chloe, prawda?
– Tak.
– Ja jestem Jane.
– Jesteś nauczycielką?
– O nie, jestem cukiernikiem. Wypiekam ciasta. I podsunęła Chloe swój koszyk.
– O rany! Tarty z jabłkami! – Chloe w życiu nie widziała tak ślicznych, tak wspaniale udekorowanych ciastek.
Tak odbywa się pierwsze spotkanie. Tak rozpoczyna się ich przyjaźń, która bez cienia podejrzeń trwa spokojnie przez trzy miesiące. Jane regularnie dostarcza ciasta do stoiska i każde spotkanie z córką przeżywa jako szczególny dar nieba. Toteż niespiesznie jej powracać teraz do Nowego Jorku, ale któregoś dnia musi to w końcu uczynić. Otóż gdy Chloe znalazła się w pewnych poważnych kłopotach, Jane by dodać jej otuchy przyznała się do tego, kim jest w rzeczywistości. Zrodziło to wielki niepokój w rodzinie, która kochała Chloe jak córkę. Jane postanowiła wówczas usunąć się dyskretnie do Nowego Jorku.
Pożegnanie
Jane pragnęła się usprawiedliwić, wyjaśnić, co taka bezgraniczna miłość, której w dodatku nie wolno nikomu wyjawić, może zrobić z człowieka. Z niej zrobiła pustelnicę. Zamieniła ją w postać z bardzo smutnej bajki; w samotnego cukiernika, który oprócz zwykłych ingrediencji, takich jak mąka i cukier, wrzuca do swej dzieży magiczne dodatki: tęsknotę, modlitwy, uściski, życzenia… Dla Chloe. Malutkiej, potem już dużej dziewczynki i tej dzisiejszej, ślicznej nastolatki… Nie zdawałam sobie sprawy czego się wyrzekłam i jak bardzo mi tego brakuje – powiedziała zdławionym głosem do Sylwii. – Zrozumiałam to dopiero teraz.
– Wyrządziłam krzywdę tobie i jej – wyszeptała matka Margaret.
– Naprawdę tak uważasz?
– Tak. Nie mogę sobie darować, że liczyło się dla mnie tylko jedno: twoje wykształcenie. Wiedziałam z doświadczenia, jak trudno samotnej matce wychować dziecko, ale wiesz, co ci powiem? Za nic w świecie bym się tego nie wyrzekła. Teraz to wiem.
Jane spontanicznie objęła matkę.
– Dobrze, że chociaż ty Sylwio poznałaś Chloe.
– Oj, Jane – Sylwia uścisnęła ją serdecznie – myślisz, że dotąd jej nie widywałam? Oczywiście, że tak, i to wiele razy. Mama zresztą też. Co roku bywała w jej szkole pod takim czy innym pretekstem. Była przecież dyrektorka liceum, która zawsze mogła znaleźć powód do „przyjacielskiej wizyty”. I po jednej czy dwóch takich „wizytach” zawsze już brała mnie z sobą.
– I co mówiła o Chloe?
– To samo co ja: że jest śliczna i że ma w sobie Twojego ducha. Chloe ma twoje oczy. W jej oczach jest coś takiego, co chwyta człowieka za serce.
Po miesiącu czasu Dylan oraz Chloe, po uzgodnieniu ze swymi rodzicami, pojechali do Nowego Jorku, by sprowadzić swoją mamę Jane. Tak oto dla Chloe powiększył się krąg osób ją kochających. A Margaret Porter, wieloletnia dyrektorka liceum, z tego, co przeżyła na tej ziemi, zrozumiała, że w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko miłość i że nic na świecie nie może być ważniejsze niż więzy rodzinne (zob. L. Rice, Zatańcz ze mną, Katowice 2006).
***
Aniołowie święci, kontemplując Tajemnicę Trójcy Świętej, z podziwem patrzycie także na ludzkie więzy miłości, które mają swoje naturalne środowisko w rodzinie, złożonej z rodziców i dzieci. Otoczcie wszystkie rodziny swoją opieką i chrońcie od niezgody i rozpadu. Spieszcie im ze szczególną pomocą, zwłaszcza wtedy, gdy spotyka ich przedwczesna śmierć ukochanych lub inne bolesne doświadczenia. Amen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.