Z Haliną Frąckowiak – wybitną wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów – rozmawia Artur Stelmasiak
– Dlaczego Jan Paweł II jest dla Pani taki ważny?
– Ojciec Święty głosił na całym świecie cywilizację miłości, potrzebę szacunku i godności człowieka. Był głównym orędownikiem kultu Bożego Miłosierdzia, a tym samym tworzył podwaliny kultury miłosierdzia, którą kontynuują jego następcy, m.in. papież Franciszek. Polecam wszystkim Czytelnikom „Niedzieli” odkrywanie na nowo w Roku Świętym Miłosierdzia tej idei, przez zgłębianie „Dzienniczka” św. Faustyny.
– Utwór „Panna Pszeniczna” powstał w latach 70. A przecież ten tekst jest litanią do Najświętszej Maryi Panny. Czy władze komunistyczne godziły się na taki utwór?
– Dlatego nazywano go pieśnią dożynkową, a nie litanią. Ale ja zawsze śpiewam ten utwór jako moją osobistą modlitwę do Najświętszej Maryi Panny. Maryjność wyniosłam z domu. Do dziś pamiętam, jak mama prowadziła mnie na Msze św. dla dzieci w poznańskim kościele pw. Matki Bożej Bolesnej.
– Nie miała Pani wówczas problemów ze swoją religijnością?
– Pamiętam jeden incydent, gdy występowałam z zespołem ABC w telewizji. Ktoś zwrócił mi uwagę, że powinnam zdjąć krzyżyk. Jako 20-letnia dziewczyna powiedziałam, że nie wiem, o co chodzi, i krzyża nie zdejmę. Wystąpiłam i nic się nie stało.
– Ale miała Pani świadomość, że sytuacja w Polsce jest daleka od doskonałości i, delikatnie mówiąc, wolność jest „reglamentowana”.
– Przecież wychowałam się w Poznaniu i doskonale pamiętałam rok 1956. Pamiętam strzelaniny na ulicach i białe noce. Jako dziecko panicznie bałam się o to, czy moja mama wróci do domu.
– To teraz trochę trudniejsze pytanie. Czy nie miała Pani poczucia, że sławna Halina Frąckowiak w pewien sposób wspierała ten zły, komunistyczny ustrój?
– Byłam dziewczynką i weszłam na scenę w wieku 16 lat. W moim rodzinnym środowisku były jednoznacznie negatywne oceny tamtych czasów. Pamiętam burzliwe rozmowy mojego taty ze stryjem. Z psychologicznego punktu widzenia można by na ten temat napisać wielką pracę, nie tylko naukową. Ja śpiewałam, więc robiłam to, co kochałam i czym żyłam całą sobą. Myślę, że w tamtym okresie bardzo ważna była wiara, dzięki której mogliśmy być wewnętrznie wolni. Nie byłam też jakoś specjalnie wspierana i zawsze mi się wydawało, że jestem popularna, bo ludzie lubią moje piosenki.
– Tę wolność można znaleźć w Pani utworach. Mówiliśmy już o „Pannie Pszenicznej”, „Kolędzie Nocce” i piosenkach z tekstami Kazimierza Wierzyńskiego. Nie wszystkie Pani dzieła były po myśli ówczesnej władzy.
– Nie nadaję się ani na bohaterkę, ani na ofiarę... (śmiech). Ale otrzymałam nagrodę w Święto Niepodległości 11 listopada 1990 r. Miałam kiedyś w repertuarze także program na gitarę klasyczną z patriotycznymi wierszami Kazimierza Wierzyńskiego.
– W czasach Solidarności brała Pani udział we wspomnianym już przedstawieniu „Kolęda Nocka”. To był taki antykomunizm w białych rękawiczkach. Czy występowała Pani w latach 80. w kościołach, tak jak wielu innych artystów?
– Ja byłam wówczas świeżo upieczoną matką i zajmowałam się głównie swoim synkiem Filipem. Zaproponowano mi, abym śpiewała w Teatrze Syrena, w przedstawieniu „Festiwal za 100 zł”. W czasie gdy artyści bojkotowali system, któregoś dnia w teatrze pojawiła się telewizja, aby nagrać aktorów, którzy mieli do kamery powiedzieć, zgodnie z propagandą, że wszyscy powinni pracować i grać na scenie. Wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, zostanę zwolniona. Oczywiście, nie zgodziłam się na to nagranie. Z ulgą w wolności ducha i przekonań wyszłam.
– Kto Panią zwolnił?
– Dokonałam wyboru, wszystko było jasne.
– W 2010 r. przed wyborami prezydenckimi weszła Pani do komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Słyszałem, że później były problemy z koncertami. Czyli historia lubi się powtarzać?
– To było dla mnie bardzo przykre i dziwne...
– Wróćmy więc do lat PRL-u. W 1985 r. śpiewała Pani w Opolu: „Papierowy księżyc z nieba spadł,/ skończył się wideofilm”... Kilka godzin później słowa te nabrały szczególnego znaczenia.
– Tej historii z mojego życia nie chciałabym w tym momencie opisywać... Opowiem ją zapewne w swojej autobiografii. Jeśli natomiast chodzi o piosenkę „Papierowy księżyc” – stała się ona przebojem, ale ma też swoją wyjątkową historię. W tym roku przypadła 30. rocznica jej premiery, która miała miejsce właśnie na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Wtedy, w 1985 r., wystąpiłam w sukience, która miała niezwykły kolor – szafirowomorski – i urokliwą małą kieszonkę, z której wychylała się amarantowa chusteczka. W bieżącym roku w Opolu odbywał się koncert 90-lecia Polskiego Radia. Lista Przebojów „Studia Rytm”, „Muzyka nocą”, Trójka...itd. Miałam nadzieję, że zaśpiewam „Papierowy księżyc” i będę świętować dwa piękne jubileusze na Festiwalu Polskiej Piosenki, ale, niestety, ominęła mnie ta przyjemność.
– Nie zaproszono Pani! A przecież bez Pani opowiadanie o historii 90-lecia radia jest niepełne...
– Niestety, nie zaproszono... „Papierowy księżyc” to jedna z tych piosenek, których nie może zabraknąć w programie żadnego mojego recitalu. Utwór ten doczekał się kilku różnych odsłon. Pierwsza – to ascetyczny w wyrazie, czarno-biały teledysk, następnie piosenkę tę zaśpiewałam w duecie z Łukaszem Zagrobelnym. Trzykrotnie wykonałam ją w koncercie Fundacji Andrzeja Brandstattera w Zakopanem w aranżacji Adama Sztaby z udziałem śpiewających dzieci fizycznie niepełnosprawnych, a także fantastycznie śpiewających góralek z Białki. Nagranie tego koncertu zostało uwiecznione na płycie CD. Powstała jeszcze jedna wersja, nagrana z zespołem „Muchy” z Poznania. Muzycy tego zespołu wraz z Programem III PR zaproponowali mi wspólne wykonanie tej piosenki, na co się zgodziłam. Jej najnowsza wersja jest zaaranżowana przez Grzegorza Urbana na kwartet smyczkowy, a także na pełną orkiestrę smyczkową oraz oddzielnie na sekcję rockową.
– Wróćmy do spraw wiary. Czy pomogła, gdy po wypadku samochodowym przez miesiące leżała Pani w szpitalu?
– W takich ciężkich chwilach zawsze zbliżamy się do Pana Boga. Byłam też zdeterminowana, bo miałam syna i wiedziałam, że muszę być silna, zdrowa, muszę żyć... Nie poddawałam się. Filip był dla mnie lekiem i stymulatorem, ale także moja mama, dla której byłam ostoją. Mama natomiast przez wszystkie miesiące mojego dochodzenia do zdrowia i sprawności fizycznej była ofiarna, jak może być tylko kochająca matka.
– Czy dziś jest Pani bardziej wierząca niż 20, 40 lat temu?
– Bardzo śmiałe pytanie, ale postaram się odpowiedzieć, nie trywializując. Pogłębiać wiarę, a więc zanurzać się w modlitwie, rozmawiać z Jezusem, z Maryją, być coraz bliżej Boga. Tak czuję, tak myślę i... tak żyję.
– Małą Halinkę do kościoła w Poznaniu prowadziła mama, a czy teraz babcia Halina zabiera do kościoła swoje wnuki?
– Zdarza się... (śmiech). Wnuczka jest jeszcze za mała na samodzielne wycieczki, ale Franka, mojego wnuka, jeśli jesteśmy razem, zabieram do kościoła. Czytamy razem książki, oglądamy filmy, rozmawiamy o Bożym świecie. Ostatnio był ze mną w trasie koncertowej, tak jak kiedyś brałam ze sobą Filipa. Urządziliśmy mu 7. urodziny, na których śpiewała prawdziwa kapela góralska. Była Msza św., sprawowana przez znajomego zakonnika, który fragment kazania jakby skierował do wrażliwości Franka. I pamiętam, jak późnym wieczorem chłopak zerwał się z łóżka i klęknął. Zapytałam: – Co robisz, Franiu, przecież już się modliliśmy? – Babciu, ksiądz powiedział, że jak się modlę, to zły nie ma szans i ucieka. Pomyślałem, że ja jeszcze jedną modlitwę mu dołożę... (śmiech). Rozmawiam z nim i wiem, że chłonie wszystko.
– Co dla Pani było i jest najważniejsze?
– Miłość, ale też inne wartości, takie jak prawda, przyjaźń, czyli drugi człowiek.
– „Bawimy się w życie – życie nami bawi się” – to słowa piosenki, które napisała Pani jako młoda dziewczyna. Jak naprawdę jest z tą zabawą?
– To są słowa, które, każde z osobna, coś określają, natomiast z sensu pełnego zdania aż bije od smutku. Tu nie o zabawę chodzi, lecz raczej o pewną przewrotność lub brak roztropności. Napisałam ten tekst, używając słów, którymi chciałam wyrazić smutek z powodu pewnej historii.
– Pozwolę sobie na zakończenie powrócić do pytania: Co dla Pani jest najważniejsze?
– Miłość... Człowiek... Prawda.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.