W obecnej sytuacji Kościoła nie widzę dla nas, duchownych, innej drogi wyjścia z klerykalizmu i plemiennej zawziętości jak „zwrócenie karabinu świeckim”.
Świątynia z kamienia zastąpiła człowieka
Do ukształtowania religijności skupionej wokół osób duchownych doprowadziło oddzielenie posługi sakramentalnej od caritas, obrzędowości od relacji, sacrum od codzienności. Prezbiterzy, postrzegani nieraz jako pośrednicy między ludźmi a Bogiem, umacniali starotestamentową pobożność wyrażającą się w mnożeniu modlitw i skrupulatnym przestrzeganiu przepisów religijnych.
Relacje z ludźmi ubogimi, poza tradycyjną jałmużną, wydawały się dla rzeszy katolików nie mieć nic wspólnego z religią, mimo że św. Jakub w swoim liście jednoznacznie definiuje religijność jako troskę o najbardziej potrzebujących, i to troskę bez kalkulacji, wolną od logiki tego świata, od myślenia kategoriami „coś za coś” (por. Jk 1, 27). Dla ludzi formowanych w duchu religijnego formalizmu relacje nie były tak ważne jak obowiązek uczestniczenia we Mszy świętej, nakaz wstrzymywania się od pokarmów mięsnych oraz zakaz stosowania prezerwatyw i pracowania w niedzielę. Jak faryzeusze, którzy wydłużali frędzle u swych płaszczów, tak kler poszerzał i uaktualniał instrukcje wydawane wiernym, ogłaszał, jaki strój jest przyzwoity, jak i kiedy należy klękać, jakiego filmu nie można oglądać i na co nie zezwala się w łożu małżeńskim, czyli jak daleko można się posunąć, by nie narazić się surowemu Bogu. Kler miał na wszystko gotową odpowiedź, uwalniając tym samym osoby świeckie od myślenia i brania odpowiedzialności za własne decyzje.
Starotestamentowy język, który miał podkreślać ciągłość między przymierzem zawartym z Izraelem a Nowym Przymierzem, przestał być przez wielu wiernych rozumiany. Świątynia zbudowana z kamieni zastąpiła człowieka – prawdziwą świątynię Boga. Prezbiter zaczął być postrzegany jako kapłan, a stół eucharystyczny nazwaliśmy ołtarzem. Cementowaliśmy przez wieki klerykalizm, używając w kazaniach barokowego języka nie mającego wiele wspólnego z codziennym życiem.
Duch zachwiał hierarchią
W XX wieku, gdy wśród znaczącej części wiernych umacniała się religia nakazów i zakazów, byliśmy świadkami oddolnej reakcji natchnionych katolików, którzy powoływali do życia ruchy i wspólnoty akcentujące zarazem osobiste i wspólnotowe doświadczenie wiary. Chrześcijanin zaczął wydobywać się z anonimowego tłumu i stawać się coraz bardziej świadomym swojej misji. Rozkwit ruchów i nowych wspólnot zachwiał hierarchią i terytorialną strukturą Kościoła jak wieczernikiem w Dniu Pięćdziesiątnicy. Nieraz biskup przystępował do ruchu kierowanego przez charyzmatyczną kobietę, a nierzadko wierni porzucali swoje parafie, by połączyć swoje życie ze wspólnotą spotykającą się poza jej terytorium. Zamykanie oczu na tę rzeczywistość czy traktowanie tych przemian jako przejściowych deformacji nie wydaje się rozsądne. Duch Święty zachwiał hierarchią nie po to, by ją umocnić.
Owoce klerykalizmu pokutują do dzisiaj, mamiąc prymatem mnogości nad jakością, formy nad treścią. Zachowawcze środowiska, bardzo niechętne papieżowi Franciszkowi, nadal upatrują pobożność w mnożeniu modlitw i w hołdowaniu rytualnym gestom. Nie oceniając ich intencji, sprawiają wrażenie, jakby Bóg interesował się bardziej liturgią niż naszym codziennym życiem i relacjami.
Mimo autentycznego przebudzenia w powszechnym Kościele nadal wielu ludzi redukuje chrześcijaństwo do obrzędów. Inni z kolei zajmują się propagowaniem szeregu objawień będących nie bez wpływu na odrealnienie wiary mierzonej intensywnością uniesień. Z jednej strony mamy romantyczny spirytualizm i opór przed zmianami, a z drugiej strony zbyt łatwe przyklaskiwanie zmieniającemu się światu, które prowadzi do libertynizmu i ideologizacji wiary. I tu pojawia się niepokój ze strony hierarchii: Czy pogubieni wierni poradzą sobie z odpowiedzialnością za Kościół, gdy zabraknie księży, którzy będą mówić im, co jest, a co nie jest słuszne?
Religijność plemienna
Tadeusz Boy-Żeleński w felietonie Dziewice konsystorskie, w latach dwudziestych ubiegłego wieku, przytacza słowa Narcyzy Żmichowskiej, która tak określa proces klerykalizacji Polski: „wszystko co polskie przedzierzgnęli na katolickie, wszystko co katolickie udali za szczeropolskie, i tak dziś temi dwuznacznikami zręcznie szermierzą”2. I tak do dziś, w XXI wieku, prawdziwy Polak to dla wielu katolik, a prawdziwy katolik to koniecznie Polak. Nie nazwałbym tego klerykalizmem w sensie dosłownym, ale czymś w rodzaju mentalności plemiennej, która wypływa z przekonania, że Polak-katolik wie lepiej, co jest, a co nie jest katolickie. Księża, którzy się z tym nie zgadzają, są określani przez klerykalnych recenzentów mianem heretyków, komunistów i masonów.
Już sto lat temu pojawiały się głosy, które świadczą o krytycznej wobec klerykalizmu atmosferze. Według Boya-Żeleńskiego klerykalizm skumał się z nacjonalizmem i „wszystkich największych wygów i cyników” można spotkać „w rzędzie obrońców wiary i cnot staropolskich”3. Natomiast z pisma „Odrodzenie” z roku 1906 dowiadujemy się, że „wrogiem pokoju, zarzewiem waśni domowych i podnietą Kainowych zbrodni okazują się nie niewiara, lecz fanatyzm religijny; nie świecka nauka… przewrotowe idee współczesne, lecz średniowieczna ciemnota i zabobon, wstecznictwo starannie pielęgnowane przez Kościół katolicki”4. Z tym, że dzisiaj to wstecznictwo i lęk przed zmianami bardziej charakteryzuje konserwatywnych i nacjonalistycznie nastawionych świeckich niż hierarchów Kościoła. Nie kler, lecz świeccy jawią się obrońcami klerykalizmu i strażnikami niewzruszoności tego, co zawsze było i z czego Polak-katolik był przez wieki dumny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.