SMS-y, e-maile, telefony, Internet, gazety, radio, telewizja, reklama. Najrzadziej książki. Miliony informacji, które docierają do każdego z nas codziennie. Niektórzy porównują to zjawisko ze względu na jego gwałtowność do tsunami. Aż zgłupieć można. I nie ma w tym wiele przesady. Niedziela, 20 września 2009
Tak łatwego dostępu do informacji nie było jeszcze nigdy. Takiej ilości, która dociera do człowieka, również. Weekendowe, grube wydania największych światowych gazet zawierają większe ilości informacji niż te, z jakimi spotykał się przez całe życie przeciętny człowiek w XVII wieku. W 2004 r. w Stanach Zjednoczonych zaprzestano wydawać Index Medicus, czyli indeks wszystkich artykułów z medycyny publikowanych rokrocznie w czasopismach. Powód? Praktyczny. Ważył już 68 kg. Ostrożniejsi eksperci utrzymują, że ilość tylko drukowanych informacji podwaja się co pięć lat. Znaleźć można jednak i takich, którzy twierdzą, że ten przyrost jest znacznie szybszy. Zjawisko nasiliło się w trzech ostatnich dekadach. Przez ostatnich 30 lat wyprodukowano więcej informacji niż we wcześniejszych pięciu tysiącleciach.
Dostęp do informacji jest łatwiejszy. To, co jeszcze kilkanaście lat temu zajmowałoby kilka dni poszukiwań w bibliotecznej czytelni, dziś załatwia się w parę minut, nie wychodząc z domu. Wystarczy komputer z dostępem do sieci i ogromne ilości informacji zgromadzone na setkach tysięcy serwerów, miliardach stron internetowych rozsianych po całym świecie są w zasięgu ręki. Dokładniej mówiąc, informacja to władza, a to dziś szczególnie ważne: dobra informacja i pozyskana w dobrym czasie. Dziś i o pierwsze, i o drugie, właśnie ze względu na ogrom dostępnych źródeł i informacyjny wyścig, który osiąga coraz to większe prędkości, coraz trudniej.
Byłoby pięknie, gdyby wszystkie informacje zawarte w Internecie czy przychodzące na e-maila były wartościowe. Niestety, w sytuacji, gdy publikowanie stało się tanie jak barszcz, śmieci zwykle biorą górę nad perłami, a poszukiwanie wartościowych informacji coraz bardziej zaczyna przypominać grzebanie w śmietniku. W tym jednak trudno poznać węchem zepsuty towar, bo nie śmierdzi, czasem wręcz przeciwnie – jawi się wyjątkowo atrakcyjnie.
Problem z nadmiarem informacji jest taki, że ciężko jest je ogarnąć, nie mówiąc już o przetworzeniu. W konsekwencji coraz trudniej podjąć decyzję, nawet w kwestii tak prozaicznej jak zakupy. Albo się ją odwleka, bo człowiek nigdy nie jest pewien, albo często podejmuje się ją błędną, plując sobie później w brodę. Przykład prozaicznej czynności, jak gotowanie. Stoję w kolejce w warzywniaku. Pani za mną telefonuje. Nawet nie chcąc, muszę słuchać rozmowy: – Basiu, chcę zrobić leczo do słoików. Ty dodajesz cebuli? Bo w Internecie czytałam różne opinie, w tym tę, że z cebulą się psuje.
Poważniejszy ból głowy z nadmiarem informacji mają lekarze, bo ich błąd kosztuje znacznie więcej niż zepsuta domowa konserwa. Powinni się nieustannie dokształcać, bo medycyna idzie ciągle do przodu. Ale jak tu się kształcić, gdy liczba publikacji jest tak duża, że żaden pojedynczy lekarz, chcący być na bieżąco ze wszystkimi, aby zdiagnozować szybko chorobę, wybrać najskuteczniejszą terapię, nie jest w stanie ich przyswoić, ba, nawet ocenić, które z nich są najważniejsze, nie mówiąc już o tym, jak wytłumaczyć na ich podstawie stan zdrowia pacjentowi.
Wielka ilość docierających do nas informacji kradnie nam czas. W przypadku życia domowego – ze szkodą dla rodziny, w przypadku życia zawodowego – ze szkodą dla firmy. Całkiem niedawno obliczono, że amerykańskie firmy tracą rocznie 650 miliardów dolarów z powodu przeładowania ich pracowników informacjami. Chodzi nie tylko o surfowanie po Internecie, ale przede wszystkim o e-maile, z których większość jest zupełnie nieużyteczna. Pracownik dużej korporacji dostaje 156 e-maili dziennie. Czytanie, sortowanie i odpowiedzi na nie zajmują mu aż dwie godziny. U największego na świecie producenta procesorów „Intela” skrupulatnie obliczono, że nadmiar informacji zabiera średniemu pracownikowi osiem godzin z całego tygodnia pracy. To jeden z największych kłopotów firm, które bazują na informacjach. Pracujący w nich menedżer musi średnio przeczytać tygodniowo milion słów.
Dla biznesu to kwestia wydajności, dla pracownika – kwestia zdrowia. Te olbrzymie ilości informacji, które docierają do każdego z nas, które ciężko przetworzyć, posegregować, a niekiedy nawet zrozumieć, odbijają się na zdrowiu. Już dziesięć lat temu, we wczesnym stadium społeczeństwa informacyjnego, zauważono, że ogromne ilości informacji wywołują stres, powodują kłopoty z sercem i chorobami układu krążenia. Dodatkowo nadmiar informacji „paraliżuje zdolności analityczne” oraz powoduje stany lękowe i niepewność. Dziś jest to jeszcze bardziej widoczne, bo informacji ciągle przybywa.
Blokadę informacyjną, jaką znamy sprzed 20 lat, w której dozowano nam informacje, nazywaliśmy – słusznie – zniewoleniem. Okazuje się jednak, że zbyt duża ilość informacji powoduje chorobę. Są tacy, którzy mówią o epidemii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.