Danuta Szaflarska jest fenomenem na skalę światową. Najpierw osiągnęła niebywałą popularność, grając w filmach „Zakazane piosenki” i „Skarb”. Potem reżyserzy przestali ją obsadzać w głównych rolach. A po dziewięćdziesiątce znów błyszczy na ekranie jak czystej wody brylant. Niedziela, 20 grudnia 2009
Posłaniec to nie łączniczka
W 1941 r. grała w teatrze podziemnym w „Elektrze” i w „Jak wam się podoba” Szekspira. To były wielkie sztuki i wielkie role. Ale ona chciała być użyteczna inaczej. Zamierzała zostać sanitariuszką w AK, bo przecież kiedyś miała iść na medycynę. Ale wtedy Bohdan Korzeniowski – delegat rządu londyńskiego na kraj ds. kultury nie pozwolił. – Powiedział, że w swoim czasie będę wiedziała, co mam robić, i że się artystów nie posyła na pierwszą linię frontu – mówi Szaflarska.
Zapewne gdyby po śmierci ojca matkę było stać na sfinansowanie jej studiów medycznych, zostałaby lekarzem. Matka jednak wysłała ją do Wyższej Szkoły Handlowej w Krakowie, po której łatwiej było o pracę. Gdyby nie zachorowała na tyfus, pewnie skończyłaby WSH, lecz przez chorobę przerwała naukę na drugim roku. Potem już była szkoła teatralna w Warszawie i pierwsze zetknięcie ze stolicą, w której Szaflarska zakochała się od pierwszego wejrzenia i na zabój.
Powstanie Warszawskie to była walka o każdy kamień miasta. Już jej miasta, bo do dziś zauroczona Warszawą mieszka w samym jej sercu – na Starówce. Podczas Powstania była – jak podkreśla – posłańcem, nie łączniczką – takim powstańczym listonoszem, który zawiadamiał, kto się miał gdzie stawić i z kim spotkać. – Przeżyliśmy 63 dni na pierwszej linii frontu. Gdy się ma zadanie i cel, to się nie myśli, że można zginąć – mówi. A miała dla kogo żyć: maleńka córeczka, mąż, matka.
Przeżyli. Potem przeszła z rodziną przez obóz w Pruszkowie. Widziała, że z pięknej Warszawy, tego Paryża Północy, zostały tylko gruzy. Po wojnie pracowała w Starym Teatrze w Krakowie, potem w Łodzi, aż wreszcie związała się z teatrami warszawskimi: Współczesnym, Dramatycznym i Narodowym, gdzie występuje do dziś.
Jeszcze nie wieczór
Nie można powiedzieć, że po „Skarbie” film kompletnie zapomniał o Szaflarskiej. To byłoby niesprawiedliwe. Od lat 60. trochę grała, nie były to jednak role główne, na miarę jej talentu. Zagrała m.in. w „Pożegnaniu z Marią”, „Domu bez okien”, „Korczaku”, „Przedwiośniu”, „Żółtym szaliku”.
Ale rolę główną, wspaniałą, napisaną specjalnie dla niej przez młodą reżyserkę Dorotę Kędzierzawską, zagrała w filmie „Pora umierać” w 2006 r. Rolę fantastyczną, za którą otrzymała nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W tym czarno-białym filmie o starej kobiecie, mieszkającej w starym domu, pokazała cały swój kunszt. Właściwie grają tu tylko ona i pies. Gdy stara matka przypadkowo dowiaduje się, że jedyny syn zamierza bez jej wiedzy sprzedać dom i wysiedlić ją z tego miejsca, przeżywa szok. – Mój Boże, może to wszystko nie tak, źle żyłam. Może to wszystko moja wina – mówi z przejęciem. Przez cały czas nie można oderwać od Szaflarskiej wzroku. Jest wspaniała.
Potem – rola w filmie o starych aktorach Jacka Bławuta „Jeszcze nie wieczór”, a ostatnio – w „Janosiku”, którego premiera odbyła się w rodzinnych stronach aktorki w Nowym Sączu. Charakterystyczny błysk w oku, młodzieńczość twarzy zostały Szaflarskiej do dziś. Można zrozumieć, dlaczego Jan Nowicki nazywa ją Fenomenem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.