Po długim okresie narzeczeństwa pobrali się. Mieli czworo dzieci. Tego wieczoru, w dni ślubu ostatniej córki, gdy znaleźli się sami w domu, usiedli naprzeciw siebie. On zaczął się jej długo przyglądać. Potem powiedział: „Do licha, kim ty właściwie jesteś?”. Przewodnik Katolicki, 3 grudnia 2007
A powierzchowność rozmów, pośpiech, brak umiejętności zwierzania się, strach przed mówieniem o swoich problemach przed rodzicami. Brak tu czegoś podstawowego, fundamentalnego, bez czego nie ma ani dobrego życia, ani rodziny: brak więzi, zanik duchowej wspólnoty, przyjaźni, duchowego życia całej rodziny, którzy często żyją obok bliskich. Ta więź, wspólnota, duch, nie rodzi się sama. To zadanie. Pierwsze, najważniejsze, niezbędne. Dom, rodzina, to nie tylko „ciało”: ściany, meble, dach nad głową, ale przede wszystkim jeden duch, serce, wartości, wyrozumiałość, cierpliwość, uprzejmość, życzliwość, wzajemna pomoc, troska, zainteresowanie, czułe spojrzenie i gest, wspólnie spędzany czas, wspólna modlitwa. Bez tego dusimy się, jesteśmy znerwicowani, popadamy w depresje, lęki. Widzieć, uczyć się, otworzyć swój świat i interesować się światem swojego dziecka, męża, żony. Po prostu być z nim, towarzyszyć mu. „Rodzina, ach rodzina, dobrze, kiedy jest, a kiedy jej nie ma, samotnyś jak pies”. Tak Bóg w swojej mądrości nas zaplanował i wewnętrznie „skonstruował”, że żyjemy, rozwijamy się dzięki tym, których spotykamy. To łaska. Drugi człowiek to skarb.
***
Marek lat 10 postawił krzesło na stole, przywiązał jeden koniec paska do rurki grzejnika, a z drugiego zrobił pętlę i założył sobie na szyję. Przygotował swoją śmierć z zimną krwią dorosłego. Zostawił list: „Nie obwiniajcie nikogo za moja śmierć. Odbieram sobie życie z własnej woli”. Całe wyjaśnienie to dwa słowa: Boję się”. Przecież był zdrowy, nie groziła mu w szkole jedynka, żadnych zatargów. Uważany za szczęśliwego. Skąd więc to „boję się”? Był samotny. Widział w TV setki obrazów przemocy, wiele razy z ust ojca słyszał, że życie jest „g…”, pamiętał krzyk dziadka po kłótni z synem i synową: „Chcę umrzeć!”, pamiętał płacz mamy, której wydarzyło się coś, czego nie potrafił zrozumieć. Nic więcej.
Trzeba się przestraszyć, oprzytomnieć, obudzić. Czy musi zapukać do nas dramat, nieszczęście, żebyśmy wreszcie przebudzili się ze śpiączki, duchowego letargu? Przecież tak tragiczne decyzję również „dojrzewają”. Sączą się szczególnie w młodą duszę dzień po dniu, „budują” przyszły, nadchodzący, według nas niespodziewany dramat, nieszczęście. Tego nie widać, nie słychać. To płynie jak podskórna woda, powolna niszczycielska erozja, która systematycznie, dzień po dniu podmywa fundament radości, wiary, ufności, miłości, by w końcu doprowadzić do zapaści, ruiny. Mówimy” Mądry Polak po szkodzie”. Szkody bywają różne, czasem nieodwracalne. Bądźmy mądrzy przed szkodą. Stawka jest bardzo wysoka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.