Celem naszego życia jest pełne zjednoczenie z Bogiem w miłości. Proces ten utrudnia działająca w nas pożądliwość i zaburzone postrzeganie rzeczywistości (skutki grzechu pierworodnego), dlatego często dobrem wydaje nam się coś, co wcale dla nas nim nie jest. Głos ojca Pio, 54/2008
Między dobrem a dobrem
Na tym jednak duchowa droga chrześcijanina się nie kończy, ale właściwie dopiero się zaczyna, bowiem jego domeną tak naprawdę nie jest wybór między dobrem a złem (zło w sposób oczywisty zawsze trzeba odrzucić), lecz wybór dobra, które poprowadzi nas do autentycznego rozwoju większej miłości, tak do Boga, jak i do ludzi.
Sprawa komplikuje się tu o wiele bardziej, bowiem nie ma ogólnych zasad stanowiących czytelne kryteria oceny naszych wyborów – w każdym przypadku muszą one być rozeznane w sposób indywidualny. Dla jednej osoby jakieś wewnętrzne pragnienie może być bowiem wyrazem woli Bożej, a dla drugiej podobna skłonność może stanowić bardzo niebezpieczną dla życia duchowego pokusę.
Dla przykładu: można pragnąć powołania zakonnego dla królestwa Bożego, ale można też chcieć wstąpić do zakonu ze strachu przed światem i szukać w nim spokojnej przystani czy schronienia. Można chcieć małżeństwa z konkretną osobą z braku innej i z lęku przed samotnością, a można też w danej relacji widzieć dla siebie drogę rozwoju duchowego poprzez podjęcie pełnego zobowiązania w miłości. Już na tych dwóch przykładach widać, że różnica zwykle nie tkwi w samym przedmiocie wyboru, ale w motywacji, jaka nas ku jakiejś wartości skłania.
Jej odkrycie wcale nie jest sprawą łatwą, bo nieraz w sposób podświadomy korzystamy z bardzo wyrafinowanych sposobów samooszukiwania. Często nasze niechlubne motywacje ubieramy w bardzo wzniosłe pojęcia, a czasem zdarza się, że od lat popełniamy te same błędy. Kiedy gruntownie prześledzimy historię swego życia, to z łatwością namierzymy nasze życiowe pomyłki i wynikające z nich porażki. Niełatwo jednak wyciągnąć z nich konsekwentne wnioski. Nierzadko zdarza się bowiem, że kiedy po raz kolejny zostaniemy wystawieni na podobną pokusę, myślimy: „co było, to było, ale tym razem na pewno się uda” – i znów wpadamy w dawną pułapkę.
Widać stąd, że rozeznawanie duchowe wymaga bardzo głębokiej znajomości siebie, a nieraz – w trudniejszych sprawach – kompetentnej pomocy kierownika duchowego. To on, znając nas i Boże drogi naszego życia, wskaże, które nasze życiowe wybory okazywały się ślepą uliczką. Rolę duchowych doradców mogą też w konkretnych sprawach pełnić bliscy, którzy nas dobrze znają i nieraz już na pierwszy rzut oka wyczuwają uwiedzenie, jakiemu ulegamy.
Jak dowódca, który oblega zamek
Prawdziwym mistrzem rozeznawania duchowego był św. Ignacy Loyola, który w swoich „Ćwiczeniach duchowych” pozostawił bardzo cenne reguły tej sztuki. Z wielką wnikliwością potrafił pochylać się nad różnymi impulsami duszy, które winny być każdorazowo rozeznane. Jednocześnie cały ten proces ujmował w kategoriach duchowej walki – z jednej strony ringu znajduje się Bóg i Jego aniołowie, którzy chcą prowadzić człowieka do zbawienia, a z drugiej działa zły duch, który pragnie człowieka sprowadzić na manowce i wewnętrznie rozbić. Oprócz tych dwóch sił w walce tej bierze udział również ludzka natura. Warto pamiętać, że nasz organizm niejednokrotnie wysyła sygnały i je także powinniśmy rozeznać, aby iść tylko za tymi z nich, które prowadzą ku dobru.
W swojej duchowej wizji św. Ignacy porównuje złego ducha do dowódcy wojskowego, który ze swoją armią oblega zamek. Zwykle taki dowódca, zanim zaatakuje twierdzę, dokonuje gruntownego badania murów obronnych, aby uderzyć z całą siłą w najmniej strzeżony punkt. Święty Ignacy pisze: „Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada wszystkie nasze cnoty teologiczne i kardynalne, i moralne, a w miejscu, gdzie znajduje naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się nas zdobyć” (n. 327).
Metafora ta obrazuje wielką potrzebę samopoznania, szczególnie naszych słabości, które tak bezlitośnie potrafi wykorzystać nieprzyjaciel. Bywa niekiedy, że nasze życiowe porażki wydają się tylko niekorzystnym zrządzeniem losu i oskarżamy Pana Boga o to, że za słabo się nami opiekuje. Kiedy jednak przyjrzelibyśmy się wszystkim elementom podejmowanych przez nas w danym momencie decyzji, szybko okazałoby się, że w kryzysowej sytuacji ujawniła się jakaś nasza słabość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.