Czy możliwy jest dialog wierzących z niewierzącymi? Tygodnik Powszechny, 11/2005
Logika i metafizyka
W samej rzeczy, i po szóste, filozoficzne argumenty za teizmem przytoczone przez Sochonia są zdecydowanie niewystarczające. Nim przejdę do okazania tego, chciałbym poświęcić parę uwag drogom Tomasza z Akwinu. W oryginalnych sformułowaniach są one wnioskowaniami o wyraźnej formie logicznej i opartymi na dokładnie podanych przesłankach. Nie widać więc powodu, by nie dotykać problemu ich poprawności formalnej czy materialnej. Ateiści kwestionują i jedno, i drugie, np. zwracają uwagę, że z tego, iż każde zdarzenie ma swoją przyczynę, nie wynika, że istnieje przyczyna wszystkich zdarzeń (Russell próbował to bezskutecznie uprzytomnić Frederickowi Coplestonowi przez wskazanie, że z faktu, iż każdy człowiek ma matkę, nie wynika, że istnieje matka wszystkich ludzi) lub też na to, że Tomasz okazywał niemożliwość nieskończonych sekwencji zdarzeń przez odwołanie się do błędnej fizyki Arystotelesa. Sochoń próbuje obejść ten problem przyjmując, że mamy do czynienia z dowodami metafizycznymi. To wszelako niewiele zmienia, ponieważ także argumentacja metafizyczna winna być poprawna formalnie i materialnie. Z logicznego punktu widzenia nic nie zmienia się, gdy termin “dowód w sensie logicznym” zastąpimy przez “dowód w sensie metafizycznym”. Natomiast, aby uznać argumenty Sochonia trzeba uprzednio zaakceptować metafizykę tomizmu. To dzieje się jednak wyłącznie w skali mniej niż lokalnej, bo tylko w taki sposób można kwalifikować obszar zgody na intuicyjną oczywistość tomistycznych pryncypiów bytu czy też “najsilniejszą stronę teizmu”. To, że pojęcie Boga jest nieodłączne od Jego istnienia, opiera się tylko i wyłącznie na definicyjnym zrównaniu istoty i istnienia, co oczywiście nie gwarantuje egzystencji tego, do czego dane pojęcie się odnosi. Tak więc, albo mamy do czynienia z argumentem czysto werbalnym albo kolistym, nie mówiąc już o tym, że Sochoń systematycznie miesza istnienie pojęcia i istnienie tego, co pojęcie oznacza, podobnie, jak wielu proponentów tzw. ontologicznych dowodów istnienia Boga.
Po siódme, powszechność wiary religijnej niczego nie przesądza, a już na pewno nie uzasadnia konieczności przyjęcia teizmu ani istnienia Boga. Opis owej powszechności też pozostawia wiele do życzenia. Cóż to jest bowiem spontaniczne wnioskowanie wykraczające poza technikę logiczną? Co ma wspólnego z metafizyką? Czy naprawdę Bóg religii zwykłych ludzi jest identyczny z Bogiem filozofów? Czy każdy człowiek dokonuje takiego spontanicznego wnioskowania? Trudno zrozumieć, jaki pożytek przynoszą teiście wzajemnie niezgodne dane (nawet w ramach jednego wyznania, np. chrześcijaństwa) na temat Boga (bogów) i Jego (ich) atrybutów. Ateista nie ma żadnych problemów z wyjaśnieniem powszechności wiary religijnej, ponieważ może ją tłumaczyć gatunkowymi warunkami psychologicznymi i społecznymi.
Tak więc nie można przyjąć, że Sochoń udowodnił to, co zamierzył: ani tego, że ateizm nie jest możliwy jako stanowisko uzasadnione, ani tego, że teizm jest rozwiązaniem, które trzeba przyjąć z konieczności. Mówiąc inaczej, Sochoń nie wykazał, że zdanie “Bóg istnieje” jest koniecznie prawdziwe, a zdanie “Bóg nie istnieje” koniecznie fałszywe. A skoro tak, to sprawa jest dyskusyjna i zapewne zawsze taka będzie. Nie ma się więc co dziwić, że ateizm jeszcze funkcjonuje w świecie i ma swych zwolenników. Rozważania Sochonia naznaczone są przy tym fundamentalnym nieporozumieniem w sprawie stosunku decyzji i popierających je racji. Cały czas przedstawia sprawę tak, że teizm jest niejako jedynym wyjściem filozoficznym w sprawie istnienia Boga, stanowiskiem wymuszonym przez dane empiryczne i argumenty intelektualne, decyzją w warunkach pewności. Wyżej starałem się pokazać, że tak nie jest. Mamy do czynienia z wyborem w warunkach niepewności, nawet nie ryzyka. W tej sytuacji przeciwstawianie wyborów i poznania jest całkowicie arbitralne. Nic tutaj nie pomoże epatowanie filozofią klasyczną, własną mądrością (a nawet Mądrością, por. 314) i zgoła natrętne przekonywanie o “jedynie słusznej filozofii realistycznej”, dobrej na wszystko, z równoczesnym oskarżaniem strony przeciwnej niemal o całe zło tego świata, m. in. odrzucanie porządku, prawa i obyczaju (s. 12), selektywne pojmowanie kultury (s. 97), niezdolność przekroczenia własnej podmiotowości (tamże), nihilizm i bezsens (tamże), beztroskie niemyślenie o Bogu (s. 242), niemożność odróżnienia dobra od zła (s. 259), wady od cnoty (tamże), natury od zniszczenia (tamże), a nawet o wpływanie pornografią na życie (s. 260). Wszystko są to argumenty perswazyjne, podane bez żadnego uzasadnienia, niekiedy nawet zabawne, jak ten z pornografią, przedłożony na serio tuż przed skandalem w klasztorze w St. Pölten.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.