Zmartwychwstały Jezus pomaga nam zerwać łańcuchy i odrzucić to, co przeszkadza żyć nadzieją, wybaczać. Być może nie zmieni to zbytnio naszej konkretnej sytuacji, ale wystarczy, że przemieni nasze spojrzenie oraz wyzwoli gotowość serca i ducha. Tygodnik Powszechny, 5 kwietnia 2009
Pozostaje nam więc chwycić dłoń, którą wyciąga do nas Jezus, i pójść za nim z nowymi siłami. Zmartwychwstały Jezus pomaga nam zerwać łańcuchy i odrzucić to, co przeszkadza żyć nadzieją, wybaczać. Wyzwala nas z kajdan, wszystkiego, co krępuje. To nowe życie obejmuje naszego ducha, serce, ciało i odnawia się w nas każdego dnia, czyniąc zdolnymi do wyboru życia i światła. Być może nie zmieni to zbytnio naszej konkretnej sytuacji, ale wystarczy, że przemieni nasze spojrzenie oraz wyzwoli gotowość serca i ducha.
W przeddzień śmierci, tuż po wieczerzy i śpiewie psalmów, Jezus powiedział: „Wszyscy się zgorszycie (...). Ale po zmartwychwstaniu wyprzedzę was w drodze do Galilei".
Po zmartwychwstaniu zarówno anioł, który pojawia się niewiastom, jak sam Jezus, nawiązują do pójścia do Galilei. To konieczność. „Tam właśnie mnie zobaczą”, mówi Jezus (Mt 28, 9-10). Dla Jezusa to wydaje się szalenie ważne.
Uwagę przykuwa fakt, że na wieść o zmartwychwstaniu kobiety reagują spontanicznie i nie kryją radości. Uczniowie wydają się być zakłopotani, mają sporą trudność, by w to uwierzyć, zmagają się z sobą. Kobiety szły za Jezusem tak długo, jak mogły. Podczas męki były blisko krzyża, a potem spieszyły do grobu. A mężczyźni nie byli ufni. Jedynie Jan stał blisko Maryi. Piotr zaparł się już wcześniej Jezusa, a gdzie byli pozostali, kiedy konał? Bali się, ukrywali.
Ale wracają do Galilei, swojej ojczyzny, gdzie znowu będą łowić ryby. Tam właśnie u brzegów jeziora ktoś dołącza do nich i woła: „Dzieci moje” (J 21, 5). Któż mógłby zwracać się do apostołów takim zażyłym, pieszczotliwym tonem? Jan, najbliższy Jezusowi uczeń, rozpoznaje go: „To nasz Pan!”. Na lądzie Jezus zdążył przygotować już posiłek – smażoną rybę i chleb, i teraz zaprasza apostołów. Niczego im nie zarzuca, nie ma o nic pretensji, wygląda na szczęśliwego i cieszy się z ponownego spotkania.
Uczniowie przyglądają Mu się bacznie: jest nieco zmieniony, ale to przecież On – taki, jakiego poznali i kochali, Jezus z Nazaretu, ich młody mistrz, który teraz spogląda na nich jak na braci. Tam właśnie, u brzegu jeziora, zapraszał uczniów, by szli za Nim, zostawiwszy wszystko, co mają. Byli świadkami, z jaką troską i miłością odnosił się do biednych, widzieli, jak uzdrawiał chorych, obserwowali tłumy, które słuchały Go i szły za Nim. A potem...
Apostołowie znów widzą Jezusa, jak kiedyś, są wzruszeni, szczęśliwi, wszystko może rozpocząć się od nowa... i jedyne pytanie, które Jezus stawia, tuż po posiłku, i które ponawia trzykrotnie, zwracając się do Piotra: „Szymonie, synu Jana, czy ty mnie miłujesz?” (J 21, 15-17).
Czy Jezusowi, który w głębi naszego serca stawia to samo pytanie, moglibyśmy odpowiedzieć jak Piotr: „Panie, Ty wiesz wszystko, Ty wiesz, że Cię kocham”?
Przełożyła Joanna Brożek
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.