Zabiorę się i pójdę… Odejście i powrót do miłości

Chcę powiedzieć o tym, jak podniosłem rękę na miłość, na moje małżeństwo. Podejmuję tę próbę z wieloma wątpliwościami: Czy należy się odkrywać? Czy nie zgorszę? Czy taki grzesznik ma prawo mówić na temat miłości, małżeństwa, wierności? . Zwłaszcza Miłosierdzie Boże ośmiela mnie do pisania. Zeszyty Karmelitańskie, 1/2007





Pamiętam doskonale te rozmowy z Żoną, kiedy „przeprowadzałem” odejście. Najgorsze było w nich to zakłamywanie, szukanie na siłę powodów, głuchota na propozycje Żony, by poradzić się osoby duchownej albo terapeuty. Wtedy działał we mnie tylko jeden żywioł – egoizm i pycha. Straszne! Koszmarne! Boli do dziś. Nigdy tu, na ziemi boleć nie przestanie.

No i gdy zacząłem być z inną kobietą, pojawiły się spory, napięcia, kłótnie, mające to samo tło, co w czasie bycia z Żoną. Tyle że spotykałem się z o wiele ostrzejszymi reakcjami i popadałem w straszliwe załamania. To Ona nakłoniła mnie do pójścia do psychoterapeuty. I to potem miało się okazać pomocne. Bo najpierw nie było. Wytrwałem tak z pół roku. Z każdym dniem, widząc coraz większą swą nędzę, coraz mocniej dostrzegając strasznie mi obce cechy w Tej, z którą wówczas byłem.

Powrót – początek

Z czasem pojawiło się coś zdumiewającego i jednak pięknego. Zaczęło się od tego, że wpadałem do Żony po różne swoje rzeczy (starałem się, by nie było Jej wtedy w domu, by jeszcze mocniej nie ranić, ale to była złuda, że w ten sposób niby mniej ranię). Pewnego razu zabrałem moją Biblię. Wpisywałem w niej, od czasu naszych zaręczyn z Żoną, ważne fakty z życia rodziny, przyjaciół. Zabrałem więc Pismo i otwarłem na tych notatkach. Był tam jedyny wpis ręką Żony: data, kiedy ją opuściłem. Tylko data i miejsce. Żadnych komentarzy. Czułem, że popełniłem straszny błąd. Dusza zapragnęła oczyszczenia. Zacząłem czytać Ewangelię i psalmy. Tłumiłem jednak w sobie chęć jakiegokolwiek odezwania się do Żony. Bałem się, że mnie nie przyjmie.

To było święto Bożego Ciała. Spacerowałem po jednej z dzielnic mego miasta. Co i rusz natrafiałem na procesje eucharystyczne. Nie umiałem się do nich przyłączyć, ale spowodowały to, że wieczorem poszedłem na mszę świętą. Było już późno, gdy wyszedłem z kościoła. Bardzo chciałem pojechać do Żony. To był ten moment, w którym Syn Marnotrawny z przypowieści Jezusa tak myślał: „Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę do mojego ojca…”. Powrót do Żony splótł się z powrotem do Boga. Ona mnie przyjęła. Wybaczyła. Potem była spowiedź święta i lekkość na duszy, na której opisanie nie znajduję słów. Od kilku lat jesteśmy z Żoną. Oczywiście, ślady przeszłości dają się czasami mocno odczuć. To, że się raz zerwało węzeł, zostawia blizny, które czasami mocno, bardzo mocno bolą. Modlę się też za tamtą kobietę, skrzywdzoną również przeze mnie. Całe moje życie, całe nasze z Żoną małżeństwo ma tylko jedną rację bycia. Nazywa się ona: Boże Miłosierdzie jest bez granic. Trzeba walczyć o każdy dzień. Ale naprawdę WARTO!

***


IGNACY SZYMAŃSKI (1966) – dr humanistyki, pracownik uniwersytecki. Na prośbę autora imię i nazwisko zostały zmienione.
«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...