Śmierć jest czymś niestosownym, towarzyskim nietaktem. Staramy się ją zamieść pod dywan i wypchnąć poza zwyczajne ramy naszej egzystencji: umieramy w szpitalnej sali, w otoczeniu fachowego personelu, a nie wśród bliskich, umieramy bez pożegnania. List, 10/2007
Dziś mówimy, że ktoś miał „dobrą śmierć", jeśli np. umarł we śnie; dobra śmierć to ta, która nie jest poprzedzona cierpieniem, w pewnym sensie „śmierć w znieczuleniu ogólnym". Dla człowieka średniowiecza taka śmierć byłaby straszliwa, w pewnym sensie byłaby karą Bożą. Tu dotykamy pierwszej zasadniczej różnicy: śmierć jest czymś, do czego należy się przygotować; powinno się mieć świadomość jej zbliżania się. Człowiek powinien w tym zakresie być panem śmierci i jej okoliczności. Stara modlitwa, do dziś obecna w Kościele, mówi: A subitanea et improvisa morte, libera nos, Domine! - „Od nagłej i niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie!" W literaturze średniowiecznej ta nagła i niespodziewana śmierć, zwana też śmiercią gwałtowną (łac. mors repentina), staje się najczęściej udziałem czarnych charakterów (odmiennie niż w dzisiejszych filmach sensacyjnych: „zły" musi poczuć, że umiera, to dopiero jest właściwa kara). Walczący z chrześcijanami Saraceni giną na ogół na miejscu od ciosu miecza, podczas gdy chrześcijanie, otrzymawszy podobny cios, mają prawo do uczciwej agonii. Podobnie gdy Tristan trafia strzałą z łuku wyjątkowo perfidnego barona, ten umiera… nim zdąży zawołać: „Spowiedzi!".
Strach przed śmiercią był mniej istotny niż strach przed potępieniem, a od pytania: „czy umrzemy?", bardziej istotne było: „jak umrzemy: dobrą czy złą śmiercią?". Stąd wzięła się w średniowieczu popularność rozmaitych ars moriendi (łac. sztuka umierania), podręczników dobrego umierania. Takie było również znaczenie maksymy memento mori (łac. pamiętaj o śmierci): winniśmy żyć tak, byśmy nie musieli lękać się śmierci. We wczesnym średniowieczu częste były przypadki wstępowania do klasztoru in articulo mortis (łac. w obliczu śmierci): mąż prosił żonę o dyspensę, zapisywał jej część majątku, sam zaś umierał spokojnie wśród braci zakonnych, przywdziawszy mnisi habit, co było najpewniejszą gwarancją osiągnięcia zbawienia. W czasach wojen krzyżowych podobną gwarancję dawała śmierć na polu bitwy, ale i ona, jak wspomniano, nie była śmiercią nagłą. Dla Rolanda, Wiwiena i innych bohaterów pieśni epickich oznaką łaski Bożej była możliwość przygotowania się do śmierci. Przygotowanie to stanowiło pewien powtarzalny rytuał. Jego podstawowym elementem była wielokrotnie wyrażana świadomość zbliżania się śmierci. „Poczuł Roland, że śmierć jest blisko", „Roland czuje, że śmierć bierze go całego", „Oliwier czuje, iż jest raniony śmiertelnie", „Wiedzcie, panie, mówi Gawejn, że i dwóch dni nie przeżyję" - tego typu stwierdzenia powracają niczym leit-motiv na kartach średniowiecznej literatury. I nie jest to bynajmniej „racjonalna" konstatacja na podstawie swoistej medycznej diagnozy doznanych obrażeń, lecz rodzaj szóstego zmysłu, który pozwala usłyszeć nadchodzącą śmierć.
Umierający rycerz nie upada, lecz - podobnie jak mnich w klasztorze - kładzie się na wznak ze złożonymi na piersi rękami, z twarzą zwróconą ku Wschodowi, by w tej typowej dla ówczesnych figur nagrobnych (tzw. gisants) postawie oczekiwać śmierci... Następuje pożegnanie dotychczasowego życia: wspomnienia czynów, miejsc i bliskich. Żal za życiem jest jednak zaskakująco dyskretny i wyciszony w porównaniu ze średniowiecznym upodobaniem do patetyczno-hiperbolicznej retoryki; jego natężenie emocjonalne jest stosunkowo słabe: jest on raczej elementem rytuału umierania, podobnie jak żałoba.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.