Kiedy rycerz umiera

Śmierć jest czymś niestosownym, towarzyskim nietaktem. Staramy się ją zamieść pod dywan i wypchnąć poza zwyczajne ramy naszej egzystencji: umieramy w szpitalnej sali, w otoczeniu fachowego personelu, a nie wśród bliskich, umieramy bez pożegnania. List, 10/2007




Następnie umierający prosi otaczających go bliskich o przebaczenie. Ci ostatni bywają na ogół dość liczni. To kolejna istotna różnica ujawniająca się w porównaniu ze współczesnością: śmierć, podobnie jak narodziny, jest zjawiskiem publicznym. Panuje przekonanie, że nikt nie powinien umierać w samotności. W średniowiecznej ikonografii widzimy całą rodzinę wraz z dziećmi zgromadzoną wokół łoża umierającego. W dzisiejszych czasach jest to rzecz trudna do wyobrażenia, dzieci są przez nas chronione od jakiejkolwiek styczności ze śmiercią (nie licząc tej w telewizji i w grach komputerowych, rzecz jasna)! Na polu walki krewnych zastępują towarzysze broni, choć zdarza się, że wielcy bohaterowie, tacy jak Roland czy Wiwien, umierają w samotności. Nadaje to ich śmierci szczególny wymiar męczeństwa. Ale już np. autor remake'u historii Wiwiena nie potrafi znieść tragizmu samotnej śmierci bohatera; każe mu tedy ocknąć się z omdlenia i przyjąć komunię z rąk ukochanego wuja Wilhelma. W tym ostatnim spotkaniu Wiwien upatruje szczególny znak Bożej łaski: „Oto widzę, że Bóg mnie wysłuchał…".

Po pożegnaniu z bliskimi umierający zwraca myśli ku Bogu. Wyznaje swe przewiny i wyraża żal za nie. Wyznaje również wiarę w Boga w swoistym Confiteor, które łączy się z commendatio animae („poleceniem duszy"), jedną z najstarszych modlitw w Kościele, zapożyczoną być może jeszcze od Żydów z synagogi: „Roland czuje, że dobiegł już kresu. (…) Jedną ręką bije się w pierś: Boże, przez twoją łaskę, mea culpa za moje grzechy, wielkie i małe, jakie popełniłem od godziny urodzenia aż do dnia, w którym oto poległem! (…) Prawdziwy Ojcze, któryś nigdy nie skłamał, Ty, któryś przywołał świętego Łazarza spośród umarłych, Ty, któryś ocalił Daniela spomiędzy lwów, ocal moją duszę od niebezpieczeństw, za grzechy, którem popełnił w życiu!". Jeśli w pobliżu jest kapłan, może udzielić umierającemu absolucji (ale może być ona udzielana również umarłemu), któryś z towarzyszy może też podać mu komunię - chleb pobłogosławiony ręką kapłana.

Potem pozostaje już jedynie oczekiwać śmierci. Choć może to śmierć czeka, aż bohater dopełni wszystkich koniecznych rytuałów? A może nie tyle śmierć nadchodzi, ile uchodzi życie, tchnienie, którego nie sposób (lub nie ma potrzeby) dłużej zatrzymywać? Kiedy śmiertelnie ranny Tristan, oczekujący ratunku z rąk Izoldy, dowiaduje się, że żagiel statku jest czarny - co oznacza, że ukochanej tam nie ma - woła: „Nie mogę strzymać życia dłużej", po czym „oddaje ducha".

Między rytuałem agonii a późniejszym rytuałem żałoby znajduje się moment skonania. W literaturze jest on najczęściej przedmiotem zaskakująco krótkiego, lakonicznego stwierdzenia: „Roland umarł, Bóg ma jego duszę w niebie", „Hrabia umarł, dłużej już nie wyżył", „Dusza uchodzi, ciało pozostaje". W obliczu tajemnicy milkną słowa, by rozebrzmieć ponownie w lamencie towarzyszy bądź krewnych. Lament ten, choć towarzyszą mu nieco „egzotyczne" z naszego punktu widzenia gesty (darcie szat, rozdrapywanie twarzy, głośny szloch, omdlenie) jest jednak również zrytualizowany. Jest to planctus (starożytny utwór żałobny), w którym wychwala się przymioty zmarłego i wyraża smutek z powodu jego odejścia… A potem życie może pójść dalej swoim torem; taka jest kolej rzeczy.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...