Czym Bill Coffin tak bardzo podpadł? Nawoływał do przyjmowania większej liczby Żydów, Murzynów i kobiet na studia, sprzeciwiał się elitarności klubów i stowarzyszeń studenckich, zwracał uwagę na to, że elitarność i ekskluzywność zawsze mają drugą, dużo mniej przyjemną stronę: wykluczenie i odrzucenie. A to, uważał, jest nie do pogodzenia z Ewangelią Jezusa Chrystusa.
W 1977 roku Bill Sloane Coffin opuścił Yale i został pastorem słynnego Riverside Church w Nowym Jorku. Wielki neogotycki budynek, wzniesiony dzięki darowi rodziny Rockefellerów, od samego początku był uważany za katedrę amerykańskich liberalnych chrześcijan i jako jeden z nielicznych (nawet do dziś) kościołów skupiał zarówno białych, jak i czarnych Amerykanów. Nie były to łatwe lata dla liberalnych duchownych. W Waszyngtonie królowali neokonserwatyści Ronalda Reagana, którzy cięli programy socjalne, w imię „wolnego rynku” ograniczali zasiłki i wydawali krocie na zbrojenia. W Białym Domu mile widzianymi duchownymi byli równie kontrowersyjni, jak konserwatywni duchowni, tacy jak Patt Robertson czy Jerry Falwell, założyciel potężnego lobby ewangelikałów i fundamentalistów, nazywających się szumnie „moralną większością”. Ci sami religijni fundamentaliści, których pokonał pół wieku wcześniej jego stryj, Henry Sloane Coffin, teraz z triumfem i pragnieniem zemsty wracali do polityki.
To właśnie wtedy, będąc pastorem kościoła Riverside, Bill Coffin został apostołem ewangelicznego, radykalnego i liberalnego chrześcijaństwa. Nawoływał jak wcześniej do zastanowienia się, czy wyścig zbrojeń może naprawdę przynieść komukolwiek pokój. Kościołom rozdzieranym wówczas sporami o równouprawnienie osób homoseksualnych w życiu kościelnym i społecznym mówił: „Odrzucając niewolnictwo i ordynując kobiety na pastorów, miliony protestantów odrzuciło literalizm biblijny. Czas zrobić to samo, gdy chodzi o homofobię”. Jego kościół jako jeden z pierwszych udzielał ślubów kościelnych parom jednopłciowym. Konserwatywnym Kościołom wyrzucał, że ich poglądy wynikają nie tyle z Ewangelii Jezusa Chrystusa, ile z tchórzostwa i lenistwa umysłowego. Na emeryturę przeszedł w 1987 roku, u schyłku ery Reagana. Do końca życia pozostał znienawidzony przez religijną prawicę i konserwatywny establishment, który nie mógł mu wybaczyć, że choć był jednym z nich, opowiedział się po stronie maluczkich, opuszczonych i pogardzanych.
Odkładam jego biografię na bok i raz jeszcze patrzę na pytanie w ankiecie. Oczywiście, jestem w stanie podać dowolną liczbę nazwisk duchownych, biskupów i liderów Kościoła, dla których dobrem samym w sobie był i jest Kościół, jego instytucja oraz ich własny święty spokój do czasu emerytury. Ludzi, którzy woleli nic nie mówić w obawie przed reakcjami innych albo przyłączyć się do chóru, niż odważyć się wychylić i wysunąć przed szereg, którzy dla własnej wygody bez zmrużenia oka złożyli w ofierze innych, zasłaniając się „dobrem Kościoła”. Ludzi, dla których Kościół jest strażnikiem tradycji i dobrego smaku, a nie miłosierdzia i łaski.
Kiedy tak myślę, co napisać, kątem oka widzę modlitwę Billa Sloane’a Coffina dla absolwentów rocznika 1963:
Boże, pobłogosław nas niepewnością. Daj nam łaskawie nie tyle znajdować uzasadnienia dla poglądów, które już mamy, ile raczej łaskę poszukiwania prawdy większej niż ta, którą możemy sobie wyobrazić. I przypominaj nam, że nasi bliźni cierpią z powodu niesprawiedliwości, do których poprawienia powołałeś i nas samych, świat bowiem jest dziś zbyt niebezpieczny dla czegokolwiek innego niż prawda i zbyt ciasny dla czegokolwiek innego niż miłość.
Chyba już wiem, czyje imię wymienię…
KAZIMIERZ BEM, prawnik i teolog ewangelicko-reformowany, przygotowuje się do objęcia funkcji pastora w USA, gdzie mieszka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.