Twarzą w twarz ze śmiercią - Charków pod rosyjskim ostrzałem

Życie duchowe 115/ Lato 2023 Życie duchowe 115/ Lato 2023

24 lutego 2022 roku do Charkowa wdarła się śmierć. Oczywiście nie była ona dotychczas nieznana w półtoramilionowym mieście. Codziennie odbywały się pogrzeby, ludzie ginęli w wypadkach samochodowych, w innych nieszczęśliwych zdarzeniach, czasem z rąk przestępców.

24 lutego 2022 roku do Charkowa wdarła się śmierć. Oczywiście nie była ona dotychczas nieznana w półtoramilionowym mieście. Codziennie odbywały się pogrzeby, ludzie ginęli w wypadkach samochodowych, w innych nieszczęśliwych zdarzeniach, czasem z rąk przestępców. W traumatycznej pamięci miasta zachowały się wspomnienia o izbach tortur Gestapo i KGB, narodowej tragedii przegranej walki wyzwoleńczej z lat 1917–1920 oraz Hołodomoru z lat 1932–1933. W dniach Bożego Narodzenia wśród postaci z szopki na ulicach i placach miasta pojawiała się Śmierć z kosą, by przypomnieć Herodowi o nieuchronności kary za jego zbrodnie i dokonać pokazowego ścięcia jego głowy.

Lecz wtedy śmierć pojawiała się jako postać z teatralnego spektaklu, kroniki policyjnej lub smutnego wspomnienia. Istniała gdzieś w przestrzeni wirtualnej, poza codzienną rzeczywistością. Przeciętny mieszkaniec Charkowa, człowiek postmodernistyczny, wolał ukrywać się przed nieuchronnością śmierci, unikać myślenia o niej lub alienować ją w świecie filmowym, naiwnie chronić się przed nią mniej lub bardziej skutecznymi lekami.

Ostatnie dni pokoju

Ostatnie dni pokoju wypełnione były atmosferą niespokojnej niepewności. Pogłoski o zbliżającej się wojnie stawały się coraz bardziej natrętne. Media donosiły o zwerbowanym przez Rosjan łobuzie, który w zamian za pieniądze miał wrzucić koktajle Mołotowa do czterech cerkwi w Charkowie, aby sprowokować rosyjską inwazję. W wiadomościach nieustannie pokazywano mapy z oznaczeniami jednostek wojskowych wroga skoncentrowanych na granicy z Ukrainą – jakieś 50 kilometrów od naszego miasta. Pojawiły się zalecenia o „walizce alarmowej” z dokumentami, pieniędzmi i środkami higieny osobistej, którą należało trzymać w gotowości na wypadek natychmiastowej ewakuacji. Doświadczeni ludzie radzili, aby zaopatrzyć się w wodę pitną i żywność o długim okresie przechowywania.

W środę 23 lutego postanowiłem wybrać się do sklepu. Na ulicach panowała cisza, nie było widać zakupowego szału. Było to uspokajające, ale i trochę niepokojące: w Charkowie zawsze wielu uparcie obchodziło sowieckie święta. 23 lutego w Związku Radzieckim świętowano Dzień Armii Radzieckiej, ale w zasadzie było to święto wszystkich mężczyzn. Wielu staruszków z nostalgicznymi kompleksami wykorzystywało je jako okazję do wypicia. Teraz wszystko jakby ucichło. Jednak prawie wszyscy wokół wypierali myśli o wojnie, przekonując siebie i innych, że Putin tylko postraszy, a potem przejdzie do negocjacji i wszystko zostanie uzgodnione. Kładli się spać z nadzieją, że może Dzień X wcale nie nastąpi. Jednak poranne wybuchy 24 lutego oznajmiły, że śmierć brutalnie wdarła się do naszego domu. Do naszego wygodnego, przytulnego domu…

Zaczęło się…

Uwielbiam swój dom, ponieważ z mojego balkonu na ostatnim, dziewiątym piętrze mam wspaniały widok: pokryte śniegiem pola aż po horyzont. W ogóle północna Sałtiwka, nasza dzielnica Charkowa, stała się w ostatnich latach bardzo przytulna i wygodna do życia. To północne obrzeża miasta, które ściśle przylegają do obwodnicy. Czyste i spokojne ulice, zadbane podwórka, dobrze rozwinięta komunikacja z centrum, wszystko, co potrzebne do życia – szkoły, sklepy, szpitale, poczta – jest w pobliżu. I mimo obwodnicy ma najczystsze stepowe powietrze w Charkowie.

Nagle, przed świtem, moim domem, podobnie jak wszystkimi sąsiednimi, wstrząsnął wybuch. Zaczęło się… Ostrożnie wyjrzałem przez balkon. Około 300 metrów dalej, za obwodnicą, nad jednostką obrony przeciwlotniczej, unosiły się kłęby dymu i paliły się budynki. Zadzwonił telefon. Zaniepokojeni znajomi dzielili się swoimi przeżyciami. Zaczęły pojawiać się oficjalne informacje. Ataki rakietowe przetoczyły się przez różne miasta. Wróg przekroczył granicę. A od Charkowa dzieliło ich pół godziny drogi.

Wkrótce nastąpiły nowe wybuchy. Były coraz bliżej. Słychać było jeżdżącą windę: sąsiedzi ukryli się w piwnicy. W oczekiwaniu na rosyjską inwazję słyszeliśmy już wiele zaleceń, jak i gdzie się ukryć podczas ostrzału. Rodacy, którzy przeżyli wojnę w Donbasie, gdzie trwała ona od wiosny 2014 roku, dzielili się gorzkimi doświadczeniami. Kazali trzymać się z dala od okien, najlepiej za dwiema ścianami, i schodzić do schronu przeciwbombowego. Tylko jak skutecznie wilgotna i niewzmocniona piwnica może pełnić funkcję schronu? Co by było, gdyby w dom uderzył pocisk lub potężna bomba i budynek by się zawalił? Jak wtedy można stamtąd się wydostać? Myśląc w ten sposób, zostałem w domu na ostatnim piętrze, choć większość moich sąsiadów próbowała przeczekać ostrzał w piwnicy. Niektórzy udali się do najbliższej stacji metra, oddalonej o prawie trzy kilometry, by tam się schronić. Były osoby, które zostały w metrze z dziećmi do lata, obawiając się wyjść na zewnątrz.

Bitwa, która trwała do maja, toczyła się przy wjeździe do Charkowa, nie dalej niż kilometr od mojego domu. Trudno było sobie wyobrazić, co się tam dzieje. Dopiero później w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się zdjęcia kolumn rozbitych pojazdów pancernych wroga, które w zwycięskim marszu zamierzały wjechać do Charkowa. W powietrzu huczało, a momentami wydawało się, że wybuchy dochodzą z bardzo bliska. Poinformowano, że rosyjski pocisk spadł na plac zabaw przy sąsiednim domu, a inny trafił w budynek mieszkalny. Odnotowano pierwsze ofiary cywilne. Tłumy przestraszonych ludzi ruszyły na zachód – niektórzy w przepełnionych pociągach, inni w samochodach, pokonując niekończące się korki…

Wejście śmierci w codzienność

Od początku rosyjskiej agresji w 2014 roku zastanawiałem się, co zrobić, gdy wróg dotrze do Charkowa. Ucieczka z mojego rodzinnego miasta wydawała się upokarzająca i nieodpowiedzialna. Choć nie urodziłem się w Charkowie, to wychowałem się w pobliżu, na tym samym terenie, a moja rodzina to rdzenni mieszkańcy Słobożanszczyzny. W Charkowie mieszkam od 1974 roku – prawie całe moje dorosłe życie. Tu jest uniwersytet, na którym studiowałem i pracuję od 1981 roku. Tu jest mój kościół pod wezwaniem św. Dymitra. Chociaż w 2020 roku zrezygnowałem z funkcji biskupa ordynariusza i przeszedłem na emeryturę, charkowska wspólnota greckokatolicka nadal była moim domem. W niedziele i święta modliłem się w mojej cerkwi i nadal głosiłem tam kazania. Już wcześniej uzgodniliśmy z parafianami, że w razie wojny będziemy gromadzić się w kościele, który w czasie ostrzału wydawał się bezpieczniejszy. Mimo że z przemówień Putina jasno wynikało, że w przypadku okupacji każdy, kto jest w jakiś sposób związany z kulturą ukraińską, należy do ukraińskich Kościołów, jest skazany na zagładę.

Droga do cerkwi była jednak zablokowana. Komunikacja miejska stanęła, a metro zamieniło się w zbiorowy schron. Na ulicach byli tylko wojskowi, wolontariusze i uciekinierzy szukający schronienia przed ostrzałem. Rozchodziły się pogłoski o grasujących po mieście grupach dywersyjnych. Tu i ówdzie słychać było wybuchy. Niebezpieczeństwo zdawało się czyhać wszędzie. Śmierć stawała się codzienną rzeczywistością. Nie dało się przed nią ukryć. Trzeba było ją zaakceptować, uświadomić sobie i z nią żyć. Żyć ze świadomością, że twoje istnienie zależy od trajektorii pocisku, obliczeń artylerzysty, zamiarów bombowca i setek innych przypadków. I nigdy nie wiesz, czy twój dom za chwilę nie obróci się w ruinę i czy nie zginiesz lub nie zostaniesz kaleką. Większość moich znajomych bała się tego ostatniego bardziej niż śmierci, życząc sobie, że jeśli zostaną trafieni, to od razu śmiertelnie, żeby nie cierpieć.

Uświadomienie sobie kruchości życia zostało przytłumione zrozumieniem jego istoty jako daru. Dar Stwórcy, który jako jedyny może określić, czy jesteś w stanie trwać w tym darze pośród ziemskich prób, czy jesteś gotowy na spotkanie z Nim – na odkrycie pełni życia, która rozciąga się poza barierą śmierci. Nie można przez to powiedzieć, że lęk przed pokonaniem tej bariery znika w chwilach zagrożenia. Tak nie jest. Ale wejście śmierci w codzienność zmusza nas do przyjęcia jej realnej perspektywy i przemyślenia naszego stosunku do niej. Musimy przyzwyczaić się do spokojnego myślenia o jej nadejściu, o nieuniknionym pożegnaniu z życiem i przygotować się do tego.

W modlitwie św. Jana Damasceńskiego, którą tradycja wschodnia zaleca odmawiać przed pójściem spać, są słowa: „Czy to łóżko będzie moim grobowcem, czy też za dnia oświecisz moją nieodżałowaną duszę? Oto leży przede mną trumna, oto stoi przede mną śmierć”. W czasach pokoju traci się głębię dramatycznego znaczenia tego wezwania: cóż mogłoby przeszkodzić w wejściu w świt następnemu dniu! Ale wojna ujawnia bardzo wyraźnie niepewność przyszłości. Wyrwany z uporządkowanego harmonogramu życia, w którym każdy dzień jest zaplanowany, w pierwszej chwili czujesz się okradziony. Potem nieśmiało rozkoszujesz się nowym uczuciem niezależności od despotyzmu kalendarza, nieoczekiwaną radością wejścia w nowy dzień żywym. Obecność Boga, która wcześniej mogła wydawać się raczej abstrakcyjna, wkracza do świadomości jako jedyna niezawodna gwarancja dalszego istnienia, gwarancja zachowania zdrowia psychicznego.

Modlitwa ochronną tarczą

Mam szczęście, że w moim małym mieszkaniu znajduje się skromna kaplica, która pozwalała mi na odprawianie codziennej liturgii. W pierwszych czterech dniach bitwy o Charków kaplica ta była zbawczą przestrzenią, w której tak dobrze odczuwało się ciepły ojcowski uścisk Boga. Niekiedy, gdy wybuchy były zbyt głośne, trudno było utrzymać modlitewne skupienie. Jednak doświadczenie spotkania z Chrystusem w sakramencie Eucharystii dawało poczucie bezpieczeństwa, które jest niezbędne w chwilach zagrożenia, i zachęcało do działania.
To właśnie w takich okolicznościach modlitwa staje się tarczą ochronną. Później słyszałem, jak żołnierze wyrażali wdzięczność za modlitwy Cerkwi, której moc odczuwali na froncie. A w Charkowie, gdy miasto, mimo słabości obrony przeciwlotniczej, dzielnie wytrzymywało bezlitosny ostrzał Rosjan, pojawił się aforyzm: „Kijów i Odessa są chronione przez obronę przeciwlotniczą, a Charków przez modlitwę”. Mimo że Charków jest miastem dość zsekularyzowanym, gdzie w normalnych czasach bardzo mały procent mieszkańców należał do jakiegoś wyznania religijnego i modlił się. Przypominano jednak, jak Bóg obiecał Abrahamowi, że uratuje Sodomę, jeśli będzie tam co najmniej dziesięciu sprawiedliwych (por. Rdz 18,23–32). Wspominano również zwycięskie stanowisko Mojżesza podczas walki z Amalekitami (por. Wj 17,9–13). Zainspirowało to wszystkich, którzy nie mogli walczyć, do wsparcia modlitwą obrońców miasta.
Na przełomie lutego i marca 2022 roku kończył się okres przygotowawczy przed Wielkim Postem, który dla chrześcijan wschodnich jest czasem bardzo ważnym. Jednym z głównych dni upamiętniających zmarłych jest Bezmięsna Sobota, przedostatnia sobota przed Wielkim Postem. Zwykle w tym dniu sporo ludzi gromadzi się w cerkwiach na nabożeństwach żałobnych. Teraz droga do świątyni była niebezpieczna i dla wielu nie do pokonania. Ratunkiem okazała się domowa kaplica. Niestety, nie byłem w stanie transmitować z niej na żywo. Ale zamieściłem jej zdjęcie w Internecie i zaproponowałem ludziom, by wysyłali mi intencje e-mailem z imionami osób żyjących, za których zdrowie chcieliby się modlić, oraz osób zmarłych. Wielu odpowiedziało. I na kilka dni domowa kaplica zamieniła się w wirtualny kościół parafialny, w którym trwały modlitwy o ochronę żywych przed wrogiem i wieczny odpoczynek dla zmarłych.

Wiara w zwycięstwo nad śmiercią

W niedzielę ostatecznie skapitulowałem wobec nalegań ordynariusza charkowskiego, biskupa Wasyla Tuczapecia OSBM, i zgodziłem się na przeniesienie do opuszczonego klasztoru Sióstr św. Józefa. Zarówno klasztor, jak i pobliska katedra greckokatolicka znajdują się w dzielnicy Sałtiwka, ale nieco dalej od linii frontu. Przez kilka dni kaplica klasztorna była moim miejscem nabożeństw, a potem dołączyłem do biskupa w katedrze. Katedra jest jeszcze niedokończona: wojna przerwała pracę budowniczych. Jednak kilka lat temu rozpoczęto odprawianie nabożeństw w dolnym, półpiwnicznym kościele. Grube mury i zagłębienie w ziemi czyniły go nieco bezpieczniejszym od współczesnych wieżowców. Dlatego w pierwszych dniach ostrzału oprócz najbardziej wytrwałych parafian przyszli tam mieszkańcy sąsiednich domów z nadzieją, że uda się im przeczekać tam ostrzał.

Co jakiś czas w kościele gasły światła. Był koniec zimy, a cerkiew była ogrzewana prądem. Zaczynało doskwierać nam zimno. Za murami słychać było wybuchy, czasem ściany się trzęsły i wydawało się, że rakiety spadły bardzo blisko. Ale modlitwa trwała, do zwykłej liturgii dodawano intencje o zwycięstwo nad wrogiem, a po liturgii odbywało się nabożeństwo.

Liturgia obrządku bizantyjskiego rozpoczyna się od słów: „Módlmy się do Pana w pokoju”. A potem, raz po raz, prosimy Boga o „pokój z nieba”, „pokój całego świata”, „czasy pokoju” i zakończenie naszego życia „w pokoju”. Na każdej liturgii! W czasach pokoju może się to wydawać przesadą: przecież pokój i bezpieczeństwo otaczającego nas świata wydają się czymś naturalnym. Jednak wojna uświadamia ogromną wartość pokoju jako daru Boga i naszą odpowiedzialność za korzystanie z niego. Pośród odgłosów wybuchów przypomina się nam, że Zbawiciel przyszedł na świat wraz z aniołami śpiewającymi o pokoju na ziemi (por. Łk 2,14), a gdy żegnał się z apostołami, mówił: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam” (J 14,27). Później jeden z apostołów napisze: „Owoc […] sprawiedliwości sieją w pokoju ci, którzy zaprowadzają pokój” (Jk 3,18).

Początkowy szok związany z inwazją rosyjską zaczął się po kilku dniach zmniejszać. Wyzwanie, jakim była wojna i śmierć, którą przyniosła, wymagało odpowiedzi. Wymagało czynnej alternatywy – stworzenia pokoju. Pokoju w naszych własnych sercach i w otaczającym nas świecie. A pokoju nie da się osiągnąć bez zwycięstwa nad własną słabością i nad śmiertelnym wrogiem. Uświadomienie sobie tego faktu skłoniło do szukania sposobów chodzenia do cerkwi niemałej liczby parafian, którzy pozostali w Charkowie. Katedra na Sałtiwce stała się miejscem rozdawania pomocy humanitarnej dla tysięcy osób poszkodowanych przez wojnę. W połowie marca udało się wznowić regularne nabożeństwa w cerkwi św. Dymitra, gdzie powstało potężne centrum wolontariatu. W maju sam zamieszkałem przy tej cerkwi.
Śmierć wdarła się w nasze życie pod przykrywką zupełnie fałszywych i ciągle zmieniających się haseł. Aby godnie się z nią spotkać, potrzeba wytrwałości, prawdy i wiary. Wiary w nieuniknione zwycięstwo nad śmiercią razem z Tym, który dał nam życie przez własną ofiarę. Razem zatem, we współpracy z Chrystusem dla zbawienia bliźniego, dla stworzenia trwałego pokoju opartego na prawdzie Ewangelii, która nie podlega relatywistycznym manipulacjom.

Charków, luty 2023 r.
Tłumaczył Andrey Dudnyk

Abp Ihor Isichenko (ur. 1956), profesor, doktor nauk filologicznych, wykładowca historii literatury ukraińskiej X–XVIII wieku na Charkowskim Uniwersytecie Narodowym im. Wasyla Karazina i Uniwersytecie Narodowym Akademia Kijowsko-Mohylańska. Od 1993 roku biskup (od 1997 – arcybiskup) Ukraińskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (UAKP). Po podzieleniu się UAKP (2003) arcybiskup odnowionej eparchii charkowskiej i połtawskiej UAKP. W 2015 roku zainicjował proces połączenia się parochii UAKP z Kościołem greckokatolickim. Od 2020 roku arcybiskup emerytowany. Autor licznych publikacji z zakresu ukraińskiej historii, literatury i sztuki oraz teologii, biblistyki i katechetyki.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...