W początkach chrześcijaństwa dopuszczało się do głosu wszystkich, bo pominięcie kogoś mogło oznaczać pominięcie głosu Ducha Świętego.
Ale skoro prorok ma natchnienie, którego nie widzę u pasterza wspólnoty, skoro proroka prowadzi Duch Święty, a pasterz tylko wykonuje formalnie przydzieloną mu władzę, skoro wreszcie natchnienie jest ważniejsze od władzy – za kim się opowiedzieć?
Instytucja jest stróżem pamięci, gwarantem wierności początkom. Natchnienie pozwala na aktualne prowadzenie przez Ducha. Dlatego potrzebne jest rozeznanie wspólnotowe i podwójna pokora: natchnionego, bo musi się poddać badaniu wspólnoty, jej pasterzy; i pasterzy: by uznać, że głos „z dołu” może być w istocie głosem z góry... Ale ostateczny głos należy do odpowiedzialnych za wspólnotę.
Sobór Watykański II i Katechizm mówią, że do pasterzy należą dwa elementy: sąd o prawdziwości i sposobie wprowadzenia w życie charyzmatów. Charyzmat może być prawdziwy, ale można podjąć decyzję, by go od razu nie użyć, bo np. wspólnota nie jest na niego gotowa. Przez kogoś Duch Święty czasem przemawia, czy więc pozwolić mu mówić za każdym razem, jak poczuje natchnienie, czy każdorazowo poddawać to rozeznaniu, a potem ogłaszać wspólnocie? To są decyzje pasterza. Niestety zawsze może się też stać tak, że prawdziwy charyzmat zostanie nierozpoznany.
Co wtedy?
Cierpliwość. Bo Duch Święty znajdzie sobie drogę. Bóg jest jednak nad nami i jak chce, to i tak się wypowie. Nie przez tego człowieka, to przez innego. Oczywiście w Kościele dochodziło do nadużycia tej zasady; to, co robiono niektórym mistykom w ramach „testowania” ich pokory, woła dziś zwłaszcza o pomstę do nieba. Gorzej jednak, kiedy to charyzmatyka poniesie...
Czasem musi go ponieść, skoro jest taranem przygotowującym drogę Panu Bogu.
Ale jak łupnie za mocno, to się Kościół rozwala na dwoje... Dlatego poddanie osądowi własnego rozeznania ma fundamentalne znaczenie. Różnica jest ogromna między tym, czego człowiek doświadcza, a tym, co jest w stanie z tego ująć, i jeszcze tym, co jest z tego w stanie wypowiedzieć. Dlatego prorok sam powinien nie dowierzać temu, co jest w stanie sformułować. Przełożenie doświadczenia duchowego na teologię to trudny proces. Jeżeli charyzmatyk zakłada, że udaje mu się to w skali 1:1, to już jest w błędzie. Jeżeli wierzy, że wnioski, które z tego wyciąga, są na pewno prawdziwe, to mamy już sytuację niebezpieczną.
Sztandarowy przykład Lutra: nie mamy dziś większych wątpliwości co do autentycznej głębi jego doświadczenia duchowego. Impuls, który każe mu dokonać korekty nauki o zbawieniu, jest trafny. Zostanie podjęty przez Sobór Trydencki potwierdzający darmowość zbawienia, którego nie można sobie sprokurować samemu. Gdyby Luter miał więcej cierpliwości, by poddać pod spokojną dyskusję swoje tezy, a kardynałowie taką cierpliwą, spokojną dyskusję podjęli, gdyby obie strony słuchały się nawzajem, to pewnie nie doszłoby do rozłamu Kościoła. Tymczasem Luter był w gorącej wodzie kąpany, a arystokracja kościelna miała zamknięte uszy... Dlatego na charyzmatyku spoczywa obowiązek poddania się rozeznaniu. Inaczej mówiąc: musi na ten swój taran bardzo uważać.
Jak pierwsi chrześcijanie, mając już Nowy Testament, ale nie mając jeszcze dogmatów, radzili sobie z kontrowersyjnymi prorokami?
Charakterystyczny jest przypadek Ariusza w IV w. Prezbiter głosi skrajną interpretację jednego z nurtów zróżnicowanej wówczas tradycji. Ma mocną pozycję „polityczną”, więc jego poglądy się rozprzestrzeniają. Biskup reaguje zwołując synod lokalny. Synod potępia Ariusza. Ten zaś odwołuje się do sąsiednich biskupów, którzy są jego przyjaciółmi, więc biorą go w obronę. Tak spór przeniósł się między dwa Kościoły, a biskupi działają na zasadzie: zbieramy się, spieramy się, wykluczamy się nawzajem, by znów szukać rozwiązania. Trwałoby to znacznie dłużej, gdyby nie interwencja Konstantyna, który doprowadził do Soboru Nicejskiego. Dopiero 50 lat po nim spory, jak rozumieć trójjedyność Boga, zaczną wygasać.
Inny przykład z V wieku. Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, jeden z pięciu patriarchów Kościoła, zaczyna głosić naukę, która jest przez Cyryla, patriarchę Aleksandrii, konkurującej co do ważności stolicy, postrzegana jako heretycka. Patriarchowie odwołują się do Rzymu. Nestoriusz nie przetłumaczył dokumentacji na łacinę, czego dla papieża dokonał Jan Kasjan, ze szkodą dla patriarchy, bo nie do końca rozumiał niuanse greckiej myśli. Papież opowiada się po stronie Cyryla, cesarz – Nestoriusza. Zostaje zwołany sobór w Efezie, gdzie Nestoriusz ma potencjalnie więcej wrogów, więc cesarz w obawie przed zamachem na patriarchę Konstantynopola wysyła go z oddziałem wojskowym. Co więcej, delegacja z Syrii z najlepszymi teologami, którzy mieli wesprzeć Nestoriusza, spóźnia się na sobór. Utknęli w bagnach. Wysyłają przodem dwóch młodych biskupów z prośbą o odroczenie obrad. Cyryl zaś niezwłocznie uruchamia sobór. Kiedy teologowie z Janem z Antiochii na czele dojeżdżają do Efezu, już jest po wszystkim. Jednak po kilku latach Jan doprowadza do porozumienia z Cyrylem podpisując „formułę zgody” – dokument dogmatycznie donioślejszy niż ów sobór.
W praktyce z początku dopuszczało się do głosu wszystkich, bo pominięcie kogoś mogło oznaczać pominięcie głosu Ducha Świętego. Prawdę odnajdywano na końcu pewnego procesu, ona nie spadała z nieba.
Ale najgorzej, jeśli fałszywy prorok ma też władzę, bo – jak przestrzegał Yves Congar – niesie wówczas „potencjał najgorszych katastrof”. Jakie początkowo były konsekwencje potępienia?
Cezurą jest rok 325. Wcześniej Kościół nie ma struktury do egzekwowania wyroków doktrynalnych. Stwierdzenie o nieortodoksyjności odbywa się wyłącznie na mocy autorytetu zgromadzenia. Po obradach synod wysyłał listy jedności do sąsiednich Kościołów. Prosił w nich np. o wykreślenie biskupa, który nie zachowuje jedności wiary. Teraz w liturgii wspominamy papieża, pierwotnie odczytywano listę biskupów. Ale od czasu interwencji Konstantyna w proces decyzyjny wchodzi władza cesarska. A co cesarz, to inna orientacja teologiczna. Atanazy, najistotniejszy obrońca ortodoksyjności nicejskiej, ze stolicy wylatywał pięć razy, bo kolejni cesarze usuwali biskupów przeciwnej opcji...
Kościół zapłacił potężną cenę za związanie się z władzą świecką. A im później, tym było gorzej, bo tym bardziej – patrz inkwizycja – wykorzystywano ramię świeckie do załatwiania sporów doktrynalnych. Chwała Bogu, że to ramię straciliśmy. Choć absurdy zmieszania teologii z polityką przyniosły też nieoczekiwane bonusy. Gdyby Atanazego nie wygnano, pewnie nie rozrosłoby się tak życie monastyczne: Atanazy zetknąwszy się z egipskimi mnichami, napisał „Żywot Antoniego Pustelnika”, najważniejszą książkę w promocji życia mniszego.
Jak więc widać, Duch Święty sobie radzi. Nawet jak Jego poruszenie jest nieco powstrzymane, jakoś i tak przewieje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.