Patriotyzm w niełasce

Rycerz Niepokalanej 2/2012 Rycerz Niepokalanej 2/2012

Wszystkie organizacje patriotyczne, które organizowały i wspierały "Marsz", zostały wtłoczone w tym momencie w "kanał faszystowski". Każdy, kto odważył się popierać "Marsz", został uznany za faszystę.

Marsz Niepodległości i dyskurs ofiar

Nie licząc grupki odideologizowanych <em>kiboli</em> - media uznały ją za grupę nacjonalistów, która odłączyła się od "Marszu Niepodległości" - było to starcie dwóch jakże odmiennych wizji, tradycji, rzeczywistości.

Blokadzie "Marszu" przyświecała na wpół wzniosła nazwa: "Kolorowa niepodległa". Do udziału w niej zachęcali prominentni posłowie Ruchu Palikota: Robert Biedroń i Wanda Nowicka, ale także znani celebryci (Wojciech Pszoniak, Krzysztof Krauze, Urszula Dudziak czy Borys Szyc). W "koalicji antyfaszystowskiej" znalazły się takie organizacje, jak Kampania Przeciw Homofobii czy Fundacja Trans-Fuzja działająca na rzecz transseksualistów. Zaplecze logistyczne zapewniła Krytyka Polityczna. W jej siedzibie chronili się - uciekający przed policją - niemieccy anarchiści; tam też policjanci odnaleźli pałki, kastety, gaz łzawiący. Słowem: akcja-blokada połączyła różnorodne lewackie siły, od radykałów politycznych aż po ulicznych chuliganów.

Stygmatyzacja

Któż stanął naprzeciwko? "Pod pomnikiem Dmowskiego miało zostać ogłoszone powstanie zalążka czegoś, co trzeba nazwać polską partią faszyzującą... przemarsze skrajnej, faszyzującej prawicy ukryto obecnie pod nazwą «Marszu Niepodległości»..." - czytamy na stronie internetowej antyfaszystów.

Wszystkie organizacje patriotyczne, które organizowały i wspierały "Marsz", zostały wtłoczone w tym momencie w "kanał faszystowski". Każdy, kto odważył się popierać "Marsz", został uznany za faszystę. Kombatanci, profesorowie, posłowie (Arkadiusz Czartoryski i Artur Górski), znani dziennikarze (Grzegorz Braun, Wojciech Cejrowski, Rafał Ziemkiewicz, Jan Pospieszalski), czy nawet bp Antoni Dydycz, wszyscy okazali się "faszystami". Więcej, faszystą okazał się nawet muzułmanin, prof. Selim Chazbijewicz, który również zachęcał do uczestnictwa w "Marszu".

Postawiono w ten sposób znak równości między trzema różnymi pojęciami: patriotyzmem, nacjonalizmem i faszyzmem. Zastosowano przy tym mechanizm stygmatyzacji, polegający na przypinaniu jednoznacznie negatywnej nazwy w celu odebrania wszelkiego prestiżu.

Prestiż miał utracić nie "Marsz" sam w sobie. Takie postawienie sprawy byłoby nazbyt dużym uproszczeniem. Celem lewicy jest odebranie prestiżu idei, która "Marszowi" przyświecała, mianowicie: idei miłości Ojczyzny - wspólnoty, która wykracza poza partykularne "ja"; oraz osobom, które w taki czy inny sposób podniosły głowę, by dać znak swemu przywiązaniu do Ojczyzny.

Patriotyzm nie przejdzie

Mottem akcji-blokady, jak co roku, był slogan: faszyzm nie przejdzie. Parafrazując: Ojczyzna nie przejdzie! No pasarán!

Każdy uczestnik "Marszu" miał zostać zawstydzony, miał poczuć się kimś gorszym, tylko z tej racji, że pragnie tego dnia oddać cześć Ojczyźnie i cieszyć się z jej niepodległości.

Wszystkich należało poniżyć poprzez posłużenie się jednym epitetem, kompletnie wytartym z treści. Terminu "faszyzm" nie używa się już dzisiaj na oznaczenie doktryny politycznej, będącej swoistą syntezą syndykalizmu, nacjonalizmu i socjalizmu, której pierwotną i łagodną wersją była wersja włoska, a skrajną postacią był niemiecki nazizm (narodowy socjalizm). Dzisiaj jest to "słowo-pałka" służące tzw. antyfaszystom do okładania osób, które różnią się nie tak jak trzeba. George Orwell kpił w 1944 r., że słowo faszyzm "pozbawione jest niemal zupełnie znaczenia. Słyszałem, jak «faszyzmem» nazwano: rolników, sklepikarzy, kredyt społeczny, kary cielesne w szkołach, polowanie na lisa, walki byków..., kobiety, psy - i nie pamiętam co jeszcze". Dzisiaj jest to słowo utożsamiane z patriotyzmem.

Czymże zatem jest patriotyzm - patriotyzm, który tak bardzo irytuje lewicę i który "przejść nie może", to - zdaniem o. Jacka Woronieckiego (1878-1949) - "cześć, którą winien każdy mieć dla tej społeczności, która go wychowała, a więc państwa i narodu, a właściwie pewien zespół cnót, łączących się z tą czcią i będących jej podłożem". Patriotyzm, zdaniem dominikanina, jest bardzo szlachetny z uwagi na poszukiwanie przez człowieka czegoś więcej niż siebie i swoich korzyści. Wyrasta on z przykazania miłości bliźniego - i to najbardziej drażni egoistów. Chrześcijański nakaz miłości bliźniego drażni bowiem i niepokoi, a każda postawa, będąca jego przejawem, jest wielkim wyrzutem sumienia. Stąd pod płaszczykiem "samozwańczego cierpiętnictwa" i ideologii "wykluczonych", tzw. antyfaszyści stosują semantyczny terror, nazywając swoje ofiary "prześladowcami, katami"; jednocześnie siebie poczytując za "ofiary prawdziwej przemocy".

Samozwańcze cierpiętnictwo

Jest to sytuacja zgoła groteskowa, tym bardziej iż ideowi lewicowcy mają "wypasione brzuchy", a na manifestacje przyjeżdżają niejednokrotnie jaguarami. Ten teatr absurdu dopełnia państwo, które lewacką "krytykę polityczną" - ściągającą na pomoc zachodnich terrorystów - subsydiuje. Samo miasto Warszawa w ciągu czterech ostatnich lat przekazało na jej działalność prawie pół miliona złotych.

Podkreślmy: obie strony chciałyby być postrzegane jako ofiary. Magdalena Środa pisze nawet, że ofiara ze strony ludzi Krytyki Politycznej mogłaby zmienić sytuację na pożądaną - dzięki niej media i rząd zainteresowałyby się rzekomym zagrożeniem faszystowskim. "Gdyby ludzie Krytyki Politycznej i ci, którzy wzięli udział w inicjatywie «Kolorowej Niepodległej», zostali ofiarami prawicowych chuliganów i dali się pobić, a najlepiej zabić, to zapewne media i władza przyznałyby im rację i dostrzegły śmiertelne zagrożenie po stronie testosteronowego kibolstwa. Taka ofiara mogłaby nawet otrzeźwić rząd".

Dlaczego lewicowcy chcieliby być postrzegani jako ofiary? Dlaczego lejąca się krew z twarzy działaczy lewicowych ucieszyłaby Środę? Bo bycie ofiarą to przewaga w interakcjach, swoisty splendor, zaszczyt. Poszkodowany może bowiem więcej, ma prawo roszczeń. Ten typ samozwańczego cierpiętnictwa ze strony lewicy można nazwać fałszywym kozłem ofiarnym. Najlepszym dowodem jego istnienia są ci wszyscy "spasieni" lewicowcy, dotowani przez państwo, wykorzystywani homoseksualiści, prześladowane feministki itd.

Z owym podziałem ofiar na dwie kategorie (ofiary prawdziwe i rzekome) wiążę się bardzo interesujący paradoks współczesnej kultury zachodniej. René Girard tłumaczy w swych Początkach kultury, że ów paradoks polega na tym, że "właśnie, gdy próbujemy uwolnić się od swych religijnych «kajdan», objawiamy swe chrześcijańskie korzenie". Z czego to wynika? Otóż, każda ideologia, obecna we współczesnej kulturze, opiera się najzwyczajniej w świecie na pojęciu ofiary. Nawet umysły wrogów religii, takich jak Magdalena Środa, zostały nim ogarnięte. Wokoło nas są ofiary wojen, prześladowań, niesprawiedliwości społecznej. Mamy wysyp modnych ideologii, opartych na idei "ofiary", są ofiary dyskryminacji rasowej, płciowej, seksualnej itd. Krzyż uświadomił nam niewinność ofiar i odsłonił mgłę tajemnicy, która skrywała niesprawiedliwy mechanizm szukania ofiar w celu zażegnywania kryzysów we wspólnocie. Od momentu śmierci Chrystusa mechanizm ten nie może już funkcjonować. Został zdemaskowany. Znaleźliśmy się na nowym etapie rozwoju. Rozwoju "samozwańczego cierpiętnictwa" i ideologii "wykluczonych". Dyskurs z pozycji kata został zastąpiony dyskursem z pozycji ofiary. Środa nawet nie rozumie, jak wielki wpływ na jej umysł miała męczeńska śmierć Chrystusa.

Inny paradoks polega na tym, że ci, którzy uważają się za pokrzywdzonych (vel wykluczonych), niejednokrotnie krzywdzą (wykluczają). I robią to z pozycji rzekomych ofiar. Tak postępuje dzisiejsza lewica - spadkobierczyni ideologii roku 1968.

Pojęcie ofiary to klucz do zrozumienia naszej cywilizacji. Od łaski roztropności zależy, czy będziemy w stanie rozróżnić rzeczywiste ofiary od "samozwańczych cierpiętników".

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...