Trapeza

Tygodnik Powszechny 14/2012 Tygodnik Powszechny 14/2012

To greckie słowo co jakiś czas pojawiało się w rozmowach moich gruzińskich przyjaciół. Oznaczało dla nich miejsce wspólnego posiłku, ale też czas, w którym wszyscy są razem, jak na modlitwie.

 

Kiedy przed laty zajechałem do gruzińskiego Szio Mgwime, mnisi prowadzili tam surowe życie na wzór z pierwszych wieków. Nie było elektryczności, więc modliliśmy się przy skąpym świetle świec. Za dnia w milczeniu gromadziliśmy się w sali jadalnej. Jej kamienne ściany pozbawione były wszelkich ozdób. Jedynym wyróżnikiem był tutaj długi stół, zbyt obszerny, aby małe, kilkuosobowe zgromadzenie mogło zająć przy nim wszystkie miejsca. Siedzieliśmy tam ramię w ramię i dzielili skromnym posiłkiem.

Pojęcie trapeza pozornie nie zawiera w sobie ukrytych treści: oznacza dosłownie czteronóg, czyli stół, zwyczajny mebel w domu mieszkalnym czy gospodzie. Słowem tym Grecy określają również odpowiednik naszego refektarza w prawosławnym monasterze. Jednak trapeza to także nic innego jak ołtarz. Język grecki, od starożytności aż do dzisiaj, tym samym terminem określa więc podstawowe narzędzie zarówno uczty, jak i obrzędowej ofiary. Również i w naszym, łacińskim świecie liturgicznym ołtarz jest stołem – wskazuje na to nazwa mensa, oznaczająca płytę ołtarza, na której dokonuje się przemiana chleba i wina.

Czasem warto wsłuchać się w znaczenie starych, pokrytych patyną słów, by odkryć, że kierują one nasze myśli ku temu, co łączy. Mało kto odważa się obecnie uprawiać sztukę syntezy – kolejne greckie pojęcie! – czyli umiejętności łączenia pozornych przeciwieństw. A to przecież istota naszej kultury. Także istota chrześcijaństwa.

Wymownym przykładem zaniku myślenia syntetycznego u rzymskich katolików mogą być koleje losu soborowej reformy, która odwróciła ołtarze, kierując księdza „twarzą do ludu”. Racją jej przeprowadzenia był niedoskonały stan świadomości wiernych, zgromadzonych na eucharystii. Stojąc za plecami celebransa, odmawiającego w dodatku ciche modlitwy po łacinie, mogli czuć się biernymi widzami tego spektaklu. Tymczasem aktywne uczestnictwo, jeden z naczelnych postulatów II Soboru Watykańskiego, domagało się mocnego gestu integracji. Za taki gest uznano odwrócenie ołtarzy.

Jednak z czasem okazało się, że zmiana „umeblowania”, za którą nie poszła zmiana mentalności, nie odniosła pożądanych skutków. Co więcej, ustawienie księdza naprzeciw wiernych w praktyce utrwaliło potoczne rozumienie zgromadzenia liturgicznego, podzielonego na „duchowieństwo” i „świeckich”. Zlaicyzowana mentalność przeciętnego katolika nie kojarzy księdza, zwróconego twarzą do nawy, ze wspólną ucztą miłości. To, co miało zachęcać do uczestnictwa, w praktyce utrwaliło stare podziały.
Od przemeblowania wnętrza kościoła ważniejsze jest bowiem przemeblowanie głowy. Ludzie, którzy postawę celebransa oceniają w kategoriach „przodem” albo „tyłem do zgromadzenia”, nie rozumieją sensu eucharystii. Tutaj nie ma ani „przodu”, ani „tyłu”, a ludzie zwróceni są jednocześnie ku sobie i ku Bogu.

Żeby to zrozumieć, trzeba nam jeszcze raz odwołać się do starożytnych pojęć. Greckie triklinion (czyli łacińskie triclinium) to ustawione z trzech stron sofy, na których wspólnie ucztowali dawni patrycjusze. Meble zwrócone były ku sobie, tak by biesiadnicy mogli swobodnie rozmawiać. Jednak czwarta strona zawsze była wolna: otwierała ona zgromadzonych na środek sali, gdzie odbywały się występy muzyków i tancerzy.

Schemat triclinium, wydarzenia będącego jednocześnie ucztą i teatrem, przejęła chrześcijańska liturgia. Rolę biesiadników przejęli tu wierni, zaś tancerz przeobraził się w prezbitera, który mocą Ducha Świętego wypowiada słowa przemiany chleba i wina. Jednak ten ostatni nie występuje już przed frontem widowni – wczesnochrześcijańska ikonografia umieszcza go w samym środku biesiadnego półkola.

Ten układ przejęli twórcy bizantyjskich ikon (np. „Święta Trójca” Rublowa), wreszcie mistrzowie nowożytnego malarstwa, na czele z Leonardem, twórcą „Ostatniej Wieczerzy”. Jezus zwrócony jest tu w tym samym kierunku, co apostołowie. A równocześnie jest jednym z uczestników biesiady. Choć jest głównym aktorem tego spektaklu, nie dokonuje go dla współtowarzyszy wieczerzy, ale razem z nimi.

I tak jest z liturgią. Wszyscy uczestniczymy w tej uczcie i składamy ofiarę. Wszyscy też – niezależnie od ustawienia ołtarza – zwracamy się w jednym kierunku: ku Bogu. Ale on jest także wśród nas. W niepojęty sposób przebywa „przed nami” i „z nami” równocześnie.


 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...