Po latach ideowego dopieszczania przedsiębiorców przez wolnorynkowo nastawionych księży nareszcie przyszło wsparcie praktyczne: z Watykanu i samej Ameryki.
Pracowała w firmie 20 lat. Bolał ją kręgosłup, więc na kilka dni wzięła L4. Po powrocie została potraktowana jak zużyta maszyna”. „Pracodawca rozwiązuje umowę z pracownikiem, mówiąc po prostu: wyjdź, już tu nie pracujesz”. „Zdarzały się przypadki, że pracownicy w ciągu roku wypracowali tyle nadgodzin, że w przypadku łącznego ich wydania powinni przez miesiąc nie przychodzić do pracy”.
Taka jest rzeczywistość. Powyższe cytaty to opisy praktyk firm, które wytypowano do plebiscytu na najgorszego pracodawcę roku, organizowanego przez Związek Syndykalistów Polski. Konkurs, w którym oceniano działalność pracodawców w roku 2011 – oparty na donosach pracowników – wygrała sieć Empik. Ale „zwycięzcy” ostatnich edycji konkursu nie są w podobnych praktykach odosobnieni. Kryzys wystawia moralność biznesmenów na ciężką próbę. Nie zawsze potrafią jej sprostać.
OD CZARNEJ OWCY DO PIESZCZOCHA
Tuż po upadku komunizmu zapanowało w Polsce przeświadczenie, że przedsiębiorczość jest z natury na bakier z moralnością. Powtarzano: „pierwszy milion trzeba ukraść”. Nawet zwolennicy wolnego rynku (np. Stefan Kisielewski) widzieli w uwłaszczeniu nomenklatury i szybkiej prywatyzacji zło konieczne. Niezliczone afery rzucały cień na prywatyzację – zjawisko samo w sobie pozytywne. Nawet, skądinąd słuszne, podkreślanie roli związku zawodowego „Solidarność” w odzyskaniu niepodległości nie sprzyjało docenianiu roli prywatnych firm i klasy średniej w budowie dobrobytu.
W efekcie przedsiębiorcy stanowili niechcianą mniejszość, niezauważaną także w Kościele. Do Polski zaczęła przystawać sytuacja ze Stanów Zjednoczonych, gdzie „przywódcy religijni generalnie wykazują bardzo mało zrozumienia dla powołania przedsiębiorcy, dla stawianych przezeń wymagań i sposobu, w jaki przyczynia się ono do dobra społeczeństwa. Ignorancja w tym zakresie bynajmniej nie przeszkadza im udzielać moralizatorskich pouczeń w sprawach ekonomicznych i wyrządzać wiele szkód w duchowym rozwoju ludzi biznesu” (cytat pochodzi z książki „Wolność a sumienie społeczne” ks. Roberta Sinico).
Nie wszystkim się to podobało. Jeszcze „za komuny” Ruch Młodej Polski wydał w drugim obiegu „Duch demokratycznego kapitalizmu” – książkę amerykańskiego myśliciela Michaela Novaka, który łączy katolicką naukę społeczną z gospodarczym liberalizmem. Warto też wspomnieć o działalności Mirosława Dzielskiego, rodzimego przedstawiciela chrześcijańskiego liberalizmu ekonomicznego, a także – już w wolnej Polsce – o publikacjach i spotkaniach dla biznesmenów organizowanych przez Instytut Tertio Millenio o. Macieja Zięby. W Lublinie działał na tym polu Instytut Liberalno-Konserwatywny, który tłumaczył na j. polski m.in. „Chrześcijańską odpowiedź na ubóstwo” jezuity o. Jamesa Sadowsky’ego oraz zbiór esejów „Moralność kapitalizmu”.
ZAGŁUSZONE SUMIENIE
Pod koniec lat 90. wybuchła wręcz moda na „liberalny katolicyzm” – zbliżenie wiary i wolnego rynku. Filozofię „4R”, łączącą „religię” z „rynkiem”, „rodziną” i „rozsądkiem”, wyznawało wielu publicystów i księży, dzisiejszych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków.
Zachęcali oni przedsiębiorczych, aby nie zakopywali swoich talentów z lęku przed posądzeniem o działalność antyspołeczną, lecz realizowali swoje marzenia i pasje z podniesionym czołem. W końcu – mówiono – to dzięki nim zaspokajane są potrzeby ludzi, to oni dają pracę. Działalność gospodarcza stała się par excellence etyczna.
Dziś praktyka nierzadko wciąż wygląda inaczej. Nie byłoby jeszcze źle, gdyby przedsiębiorcy mieli problem z kierowaniem się tym, co „dyktuje prawe sumienie, które czasami posuwa się dalej, aniżeli przewiduje prawo”, jak ujmuje to inny autor, ks. Francisco F. Carvajal. Niestety, wielu ludzi biznesu ma nawet problem z przestrzeganiem umów, które sami zawierają.
W styczniu 2011 r. w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł Karoliny Domagalskiej „Czekam na przelew”, poświęcony wolnym strzelcom. Wynika z niego, że pracujący „na swoim” muszą się przyzwyczaić do opóźnień w płatnościach bądź nawet do ich braku. „Miesięcznie firmy zalegają nam średnio ok. trzech tysięcy. Dokładnie ten tysiąc na głowę by nas uratował. Moglibyśmy popłacić te gazy, prądy, telefony” – mówiła dziennikarce 26-letnia graficzka komputerowa.
Dowartościowanie przedsiębiorców przez ludzi Kościoła (np. Jana Pawła II) pozwoliło im odbudować pewność siebie. Zbyt rzadko było jednak wsparte przestrogami przed zagrożeniami czyhającymi na biznesmenów. W efekcie wielu przedsiębiorców honorowanych przez konserwatywnych liberałów i księży, przyjaźnie patrzących na klasę średnią, popadło w samouwielbienie, usypiając swoje sumienie działalnością charytatywną (najchętniej na rzecz Kościoła). „Powołanie przedsiębiorcy” stało się wymówką. Katolicyzm – w połączeniu z liberalnymi poglądami gospodarczymi – pozwalał tłumaczyć nieetyczne posunięcia wobec bliźnich koniecznością wynikającą z wrogiego nastawienia państwa do prywatnej inicjatywy.
BOGACTWO CZY ZYSK?
Po podniesieniu biznesu z kolan nie nastąpiło w Polsce zaproszenie do pokornego przyklęknięcia. Na szczęście, po latach ideowego dopieszczania przedsiębiorców przez wolnorynkowo nastawionych księży, nareszcie przyszło wsparcie praktyczne. Ratunek nadszedł z ojczyzny wszystkich „self-made-menów” – Ameryki. Papieska Rada Iustitia et Pax wspólnie z Uniwersytetem św. Tomasza w Minnesocie wydała w marcu 2012 r. poradnik dla ludzi biznesu pt. „Powołanie przedsiębiorcy”.
ZAGŁUSZONE SUMIENIE
Pod koniec lat 90. wybuchła wręcz moda na „liberalny katolicyzm” – zbliżenie wiary i wolnego rynku. Filozofię „4R”, łączącą „religię” z „rynkiem”, „rodziną” i „rozsądkiem”, wyznawało wielu publicystów i księży, dzisiejszych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków.
Zachęcali oni przedsiębiorczych, aby nie zakopywali swoich talentów z lęku przed posądzeniem o działalność antyspołeczną, lecz realizowali swoje marzenia i pasje z podniesionym czołem. W końcu – mówiono – to dzięki nim zaspokajane są potrzeby ludzi, to oni dają pracę. Działalność gospodarcza stała się par excellence etyczna.
Dziś praktyka nierzadko wciąż wygląda inaczej. Nie byłoby jeszcze źle, gdyby przedsiębiorcy mieli problem z kierowaniem się tym, co „dyktuje prawe sumienie, które czasami posuwa się dalej, aniżeli przewiduje prawo”, jak ujmuje to inny autor, ks. Francisco F. Carvajal. Niestety, wielu ludzi biznesu ma nawet problem z przestrzeganiem umów, które sami zawierają.
W styczniu 2011 r. w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł Karoliny Domagalskiej „Czekam na przelew”, poświęcony wolnym strzelcom. Wynika z niego, że pracujący „na swoim” muszą się przyzwyczaić do opóźnień w płatnościach bądź nawet do ich braku. „Miesięcznie firmy zalegają nam średnio ok. trzech tysięcy. Dokładnie ten tysiąc na głowę by nas uratował. Moglibyśmy popłacić te gazy, prądy, telefony” – mówiła dziennikarce 26-letnia graficzka komputerowa.
Dowartościowanie przedsiębiorców przez ludzi Kościoła (np. Jana Pawła II) pozwoliło im odbudować pewność siebie. Zbyt rzadko było jednak wsparte przestrogami przed zagrożeniami czyhającymi na biznesmenów. W efekcie wielu przedsiębiorców honorowanych przez konserwatywnych liberałów i księży, przyjaźnie patrzących na klasę średnią, popadło w samouwielbienie, usypiając swoje sumienie działalnością charytatywną (najchętniej na rzecz Kościoła). „Powołanie przedsiębiorcy” stało się wymówką. Katolicyzm – w połączeniu z liberalnymi poglądami gospodarczymi – pozwalał tłumaczyć nieetyczne posunięcia wobec bliźnich koniecznością wynikającą z wrogiego nastawienia państwa do prywatnej inicjatywy.
BOGACTWO CZY ZYSK?
Po podniesieniu biznesu z kolan nie nastąpiło w Polsce zaproszenie do pokornego przyklęknięcia. Na szczęście, po latach ideowego dopieszczania przedsiębiorców przez wolnorynkowo nastawionych księży, nareszcie przyszło wsparcie praktyczne. Ratunek nadszedł z ojczyzny wszystkich „self-made-menów” – Ameryki. Papieska Rada Iustitia et Pax wspólnie z Uniwersytetem św. Tomasza w Minnesocie wydała w marcu 2012 r. poradnik dla ludzi biznesu pt. „Powołanie przedsiębiorcy”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.