Pewnego razu jakiś mężczyzna zobaczył robotnika z kilofem. „Co pan robi?” - spytał. „Kopię dół” - odpowiedział znudzony robotnik. Kawałek dalej zobaczył jak inny robotnik układał kamienie jeden na drugim. „Co pan robi?”. „Buduję mur” - rzucił bez entuzjazmu. Gdy zobaczył trzeciego, który nosił kamienie zapytał: „A pan? Co pan robi?”. „Ja” - zaczął z dumą i zapałem - „Ja wznoszę katedrę!”.
Każdy z nas ma w swoim życiu różne zajęcia, które wykonuje z większą lub mniejszą ochotą i zapałem. Wszyscy jemy, czasem pomagamy karmić innych, wszyscy mówimy, wszyscy w jakiś sposób pracujemy. Ale tak, jak pokazuje to przytoczone opowiadanie naszym czynnościom może towarzyszyć poczucie przymusu, nudy, bezsensu albo właśnie zapał i entuzjazm. Myślę sobie o Matce Teresie z Kalkuty, która potrafiła każdego dnia iść rano do kaplicy, być z Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie, a potem wychodziła na ulice Kalkuty i zwracała się do najbardziej odpychających i śmierdzących ludzi. Zapraszała ich pod swój dach, myła, karmiła a przede wszystkim pozwalała im na nowo poczuć się ludźmi. Przywracała im godność dziecka Bożego – kogoś najważniejszego dla Boga. Słyszałem opowieść o zakonnicach z jej zgromadzenia, jak w jednej z ich wspólnot, na wannie, gdzie myły biednych i chorych ktoś umieścił napis: „Body of Christ” - Ciało Chrystusa! Gdy zastanawiam się nad tym, co dla mnie osobiście stanowi największą motywację do podejmowania codziennych, czasem monotonnych zajęć, to odkrywam, że największą siłę do angażowania się w nie daje mi nieustanne odkrywanie, że pod płaszczem zwyczajności kryje się ogrom niezwykłości. Dzieje się tak, gdy zwykła czynność jedzenia może zamienić się już nie tyle w łapczywe połykanie pokarmu, co po prostu w ucztę i spotkanie z drugim człowiekiem. Gdy odmawianie brewiarza przestaje być klepaniem pacierza, a zatrzymuje mnie przez kilka minut na słowach, które dotykają najbardziej czułych strun mojego serca. Gdy zmieniająca się i drażniąca mnie pogoda: raz deszczowa, a raz słoneczna, ukazuje mi nagle prawdę o moich stanach uczuciowych, które próbują narzucać się z absolutnym przesłaniem: „Tak już zawsze będzie!”, a przecież to nieprawda.
To, co daje nam siłę i zapał do działania to świadomość, że zaangażowania mają de facto znacznie głębszy wymiar niż tylko ten widoczny gołym okiem. Odkrywanie, że niemal w każdym działaniu, spojrzeniu, rozmowie możemy dotknąć Boga – przywraca siły i pozwala zaangażować się w nie na nowo. Wiem, że są to wielkie słowa i nie zawsze jest tak, że to naprawdę czujemy. Czasem pozostaje tylko wiara, że tak jest i nic poza tym. Wszyscy doświadczamy chwil uniesień, wzlotów lub mówiąc językiem św. Ignacego Loyoli – okresów pocieszenia. Innym razem okresów strapienia – gdy wydaje się, że wszystko nie ma sensu. I to jest normalne. Nieustająco zmieniająca się aura naszych ludzkich nastrojów zaprasza nas do znalezienia głębszej motywacji niż tylko tej płynącej z przelotnej fascynacji, poczucia dreszczyku emocji czy przeżycia chwili przyjemności. Ogromnym źródłem motywacji w podejmowaniu nawet najprostszych czynności jak właśnie praca na budowie lub mycie drugiego człowieka jest odkrycie głębszego znaczenia tego, co robimy. Wtedy zwykła czynność może stać się czymś nadzwyczajnym. Wtedy z zaskoczeniem możemy zobaczyć, że tak naprawdę wznosimy katedrę!
Stephen Covey, zmarły niedawno autor bestsellerowej książki „Siedem nawyków skutecznego działania” uważał, że pomocą do odnawiania swojej motywacji w działaniu jest podejmowanie pracy z wizją końca. To trochę inne, ale bardzo podobne ujęcie. Na przykład, gdy ktoś czuje się zniechęcony faktem, że codziennie rano odwozi swoje dzieci do dobrej szkoły, którą dla nich wcześniej wybrał. I źle się z tym czuje, bo widzi tylko to, że „traci” dodatkowy czas na dojazdy i „marnuje” dodatkowe pieniądze na przejazdy. Gdy coś takiego ma miejsce, wtedy może odwołać się do pierwotnego celu, który mu przyświecał. Może np. przypomnieć sobie dlaczego taką decyzję wcześniej podjął: „Tak, czuję się zniechęcony i zmęczony swoim porannym wstawaniem. Mam już dość porannego odwożenia dzieci do szkoły! No dobrze, ale przecież sami z żoną wybraliśmy ją dla naszych dzieci. Tak, bo uważaliśmy, że w ten sposób pomożemy im stać się lepszymi ludźmi. A więc robię to nie tylko dla nich, robię to także dla nas – abyśmy byli lepszą rodziną w przyszłości. Tak, to rzeczywiście ma sens i stanowi to dla mnie wielką wartość. Chcę mieć za kilka, kilkanaście lat dzieci, które będą dobrymi ludźmi i chcę im w tym pomóc! No tak, teraz widzę, że poranne odwożenie dzieci do szkoły ma sens, choć kosztuje mnie tak wiele!” Bardzo często gubimy w swoich narzekaniach pierwotny sens i cel podjętych wcześniej decyzji. Dlatego trzeba nam je sobie nieustannie przypominać. Warto mieć zarezerwowany czas na taką refleksję w swojej codzienności, aby nie zagubić ważnych motywów swoich codziennych działań. Tych kilka chwil wieczornej refleksji może nam pomóc obudzić się następnego dnia z większym zapałem i radością do spełnienia naszych codziennych „zwyczajnych” zajęć.
Dariusz Michalski SJ – ur. 1970, jezuita, rekolekcjonista. Pracuje w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej w Gdyni. Współpracuje z ruchem Spotkań Małżeńskich. Prowadzi stronę internetową: www.chwila.jezuici.pl
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.