Dziś może, gdybym mógł, nie przyznałbym się do połowy rzeczy, które zrobiłem, ale żadnej z nich nie żałuję – każda pokazała, że umiem coś zrobić i z każdym miesiącem, a nawet dniem, jestem lepszy, jestem bliżej ideału, do którego dążę.
– Niedawno obchodziłeś urodziny.
– Zgadza się. Dwudzieste. Na marginesie, urodziłem się trzynastego w piątek, to dla mnie ważna data.
– Jak na dwudziestolatka masz za sobą wiele sukcesów – w różnych dziedzinach.
– Zajmuję się teatrem, śpiewaniem, graniem, pisaniem muzyki, dyrygowaniem... Jestem i byłem aktorem w różnych sztukach, w pop-operze „Małgorzata” z Teatrem „Futryna”, w kilku musicalach. Udało mi się, co było moim ogromnym marzeniem, zagranie już na pierwszym roku studiów w Operze Narodowej, w sztuce „Sen nocy letniej”. No i przede wszystkim napisałem „Tryptyk smoleński”.
– To do tej pory. Ale chyba nie ustajesz w wysiłkach...
– Niedawno odbył się koncert w katedrze w Białymstoku. Tam też miała miejsce premiera nowego utworu „Krople łez”. Utwór został przyjęty zgodnie z tytułem – były łzy (były też owacje na stojąco). A to największa nagroda. Dzięki temu wydarzeniu pojawiła się nowa propozycja stworzenia nowego dzieła – kantaty, której premiera najprawdopodobniej za niecały rok.
– Współpracujesz też z Piotrem Rubikiem.
– „Współpracuję”, to za dużo powiedziane. Zagrałem w musicalu „Rebella” z jego muzyką. Z samym kompozytorem nie mam teraz styczności. Kontakt z Piotrem Rubikiem miałem jako szesnastolatek, gdy prowadziłem program w lokalnym radiu i przeprowadzałem z nim wywiad.
– Nawiązuję do niego, bo zastanawiam się, jaki miał wpływ na Twoje kompozycje.
– Jeśli chodzi o wpływ, to chyba żaden, ale lubię jego muzykę. I jak każdy kompozytor siłą rzeczy narażony jestem na to, że będę czerpał z tego, co usłyszę. Ale nie miałem celu nawiązywać do Piotra Rubika, choć faktycznie wiele osób porównuje mnie do niego.
– Muzyka popularna grana w symfonicznym składzie – to macie wspólne.
– Znajomi śmieją się, że Rubik w „Opisaniu świata” użył moich pomysłów z „Tryptyku smoleńskiego”. Wykorzystałem orkiestrę prawie symfoniczną wraz z gitarą elektryczną, basową, saksofonem, czyli z elementami, które nie pojawiają się na koncertach orkiestr symfonicznych. A zrobiłem to przed nim. Choć po prawdzie nie jest dziś jakimś szczególnym aktem odwagi wykorzystać w taki sposób rozszerzone instrumentarium.
– Dlaczego akurat takie instrumenty pojawiły się w Tryptyku? Dlaczego nie banjo i okaryna?
– Instrumentarium wynikało z koncepcji utworu, takich właśnie brzmień potrzebowałem, takie zaplanowałem. Najpierw były nuty, później odezwałem się do muzyków.
– Skąd oni się wzięli? Jak doszło do powstania Młodzieżowej Orkiestry Kameralnej?
– Orkiestra powstała z niczego. Tworzyłem ją od podstaw, sam nie mając żadnej pozycji w muzycznym świecie – skrzyknąłem muzyków, mając jakieś szesnaście-siedemnaście lat...
– Gdzie ich szukałeś?
– W Ostrołęce. Do tej pory w moim mieście nie było nigdy takiej orkiestry. Szkoła muzyczna przez trzydzieści lat nie dorobiła się... Widziałem jak uczniowie męczą się, nie mogą się realizować, bo lekcje z profesorem nie dają tego, co daje zespół, wspólne granie.
– Początek był niełatwy.
– Pierwsza nasza próba to była masakra. Teraz zaś, gdyby ktoś przyszedł i posłuchał, jak teraz wszyscy ze sobą kooperują... Po tych dwóch latach mogę powiedzieć, że ci ludzie rozwinęli się o 200%. I z tego się najbardziej cieszę.
– Nie paraliżował Was dwa lata temu strach?
– Dziś może, gdybym mógł, nie przyznałbym się do połowy rzeczy, które zrobiłem, ale żadnej z nich nie żałuję – każda pokazała, że umiem coś zrobić i z każdym miesiącem, a nawet dniem, jestem lepszy, jestem bliżej ideału, do którego dążę.
– Jak kształtowała się Twoja wrażliwość muzyczna w domu? Nie było chyba tak, że nauczyłeś się w szkole muzycznej nut i nagle siadłeś, by napisać koncert?
– Niestety w mojej rodzinie nie było wielu muzyków. Była za to jedna wspaniała osoba. Moja niedawno zmarła babcia, która przez pięćdziesiąt lat śpiewała sopranem. Głos niekształcony, ale przepiękny. Myślę, że po niej odziedziczyłem to „coś”, co teraz wykorzystuję. Zawsze mnie wspierała.
– Czyli wszystko zaczęło się od babci...
– Pamiętam, to znaczy nie pamiętam... wiem z opowieści mojej mamy, że w wieku dwóch lat, stanąłem przed telewizorem i machałem rączkami, udając dyrygenta, podczas transmisji koncertu noworocznego z Wiednia. To mówi za siebie. Muzyka od początku była mi bliska, choć nie miałem wyrobionej świadomości muzycznej. W wieku pięciu lat zaś zażyczyłem sobie na prezent nie samochód, nie inną zabawkę, ale pianino.
– Dlaczego akurat szkolisz się jako śpiewak, a nie na przykład pianista?
– Fortepian jest dla mnie bardzo ważny, wykorzystuję go do komponowania. Nie gram jednak profesjonalnie, nigdy do tego nie dążyłem. Kompozycja i dyrygentura zaś to coś, co mam w sobie – oczywiście chciałbym to kształcić, może jeszcze się uda, ale najpierw rozwijanie głosu operowego. Ten talent przydaje się też w realizowaniu mojej miłości do teatru... Nie chciałem być zwykłym aktorem. Chciałem śpiewać na scenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.