Nadali synowi imię na pamięć Norwida i Baczyńskiego. A ten, choć mówi dzisiaj o nim cała Polska, nie poszedł jednak w ślady swych patronów. Z rodzicami Mistrza Świata w skokach narciarskich na dużej skoczni, Kamila Stocha, rozmawiali kl. Łukasz Kita CSMA i kl. Kamil Kędzior CSMA.
Dlaczego taką wagę przykładali Państwo do wychowania Kamila w wierze chrześcijańskiej?
Krystyna i Bronisław Stochowie: Dlatego, że sami pochodziliśmy z rodzin chrześcijańskich i ta wiara była u nas przekazywana z dziada-pradziada, to najważniejszy element naszej tutejszej tradycji. Wiara u górali zawsze była silnie zakorzeniona i to przywiązanie do niej wciąż jest bardzo mocne, nawet jeżeli dzisiaj się go tak nie okazuje. To coś, co wykształciło się w kontakcie tutejszych ludzi z tymi górskimi żywiołami, z tymi trudnymi warunkami, jakie tu panują. Górale jak nikt inny znają siłę i potęgę natury i z tego rodzi się ożywiona wiara, którą przekazuje się potem z pokolenia na pokolenia.
I my też zawsze szliśmy do kościoła razem z dziećmi, przyzwyczajaliśmy je od małego do kontaktu z mszalną celebrą, uczyliśmy znaczenia poszczególnych uroczystości. Szczególnie dobrze „dzieciaki” wspominają wspólne wyjścia na Pasterki do braci albertynów. Szło się na nie długo, przez śnieżne tunele, ale panował tam nich niezwykły wprost nastrój.
Przytoczymy tutaj może zresztą taką anegdotę – Kamil, jako dziecko, uczył się modlitwy ze słyszenia, od swoich starszych sióstr. No i doprowadziło to do tego, że modlitwę „Zdrowaś Maryjo” odmawiał słowami „módl się za nami grzecznymi”. <śmiech> Oczywiście, gdy miał iść do szkoły, skorygowaliśmy to do prawidłowej formy.
Jakich jeszcze modlitw Państwo go uczyli? Pewnie była gdzieś tam, jak to zwykle bywa, również i modlitwa do Anioła Stróża?
Bronisław Stoch: Tak, to była jedna z pierwszych modlitw jakich go nauczyliśmy. To genialna modlitwa, z której sam często korzystam. I wierzymy, że pomogła nam uchronić rodzinę od wielu niebezpieczeństw.
Krystyna Stoch: To powinna być chyba pierwsza modlitwa, jakiej w ogóle uczy się dzieci. Odbieram ją jako modlitwę niezwykle radosną. I taką, która uczy dzieci, że oprócz mamy i taty ktoś jeszcze się nimi opiekuje.
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Krystyna Stoch: Najważniejsze było chyba to, że nigdy nie traktowaliśmy religii jako przykrego obowiązku, była ona dla nas czymś najzupełniej naturalnym, wręcz radosnym.
Bronisław Stoch: Ja sam byłem wychowywany w ten sposób. Byliśmy z bratem bliźniakiem ministrantami, wstawało się nieraz po ciemku na roraty, bywało, że szliśmy przez największą śnieżycę, taką, że świata nie było widać. Ale nikt nigdy nie pomyślał, żeby z tego powodu rezygnować.
A czy coś oprócz wiary pomagało wspierać Państwa syna w jego karierze sportowej, zwłaszcza, gdy Kamil pogrążony był w kryzysie? W końcu jedno z Państwa jest psychologiem, a drugie pedagogiem…
Bronisław Stoch: Z pewnością moje wykształcenie lepiej pomagało mi diagnozować różne kryzysy syna i wspierać go w nich jakąś poradą, wyciągać go z rozmaitych dołków. W podobnych sytuacjach znajdowała się zresztą czasem cała trójka rodzeństwa, każdy człowiek miewa momenty zwątpienia. Oczywiście wiele w takich chwilach pomagał również talent pedagogiczny i spokój jakimi wykazuje się żona.
Krystyna Stoch: Pamiętam taki trudno moment w życiu Kamila, gdzieś po ukończeniu gimnazjum. Wtedy jeden jedyny raz zasugerowałam mu by rzucił skoki. Odpowiedział: „Mamo, nie pomagasz mi w ten sposób”. Bardzo mi to dało do myślenia.
Ostatecznie górę wzięło to, że bez skoków Kamil nie istniał. On tym żył, oddychał i to przede wszystkim dlatego podnosił się po każdym niepowodzeniu. Jeśli idzie o skoki Kamil był tak zdyscyplinowany, że ja byłam wręcz przerażona dyscypliną jaką sobie narzucił, jeszcze jako dziecko. Ja wręcz powtarzałam mu, że ma się przede wszystkim w ten sposób bawić. No ale Kamil szybko dojrzał do poważnego traktowania swej dyscypliny.
Bronisław Stoch: Bywało tak, że padało, była okropna pogoda, my gotowi byliśmy odwodzić go od pójścia na trening, a Kamil jednak szedł. Miał w sobie tyle motywacji, że my tak naprawdę nie musieliśmy go już w ogóle do niczego zachęcać.
Krystyna Stoch: Tym właśnie różnił się od niektórych chłopców, z którymi trenował, a którzy tylko szukali pretekstu, żeby sobie odpuścić trening.
Skąd się brała w nim taka ogromna energia, chęć skakania?
Krystyna Stoch: Trudno mi to teraz określić. Kamil od małego był niezwykle żywym dzieckiem, nie potrafił usiedzieć w miejscu, cały czas był w ruchu. Tego się w zasadzie nie da opisać, trzeba by było widzieć jak niespożyta była jego energia. No i to było oczywiste, że musimy go zapisać na jakiś sport, żeby mógł tę energię wyładować. Akurat jakoś przyszła zima, koledzy zrobili sobie na polu skocznię, więc i on dostał narty i zaczął skakać.
Bronisław Stoch: My w każdym razie nie przekładaliśmy na niego swoich prywatnych ambicji. Nie narzucaliśmy żadnemu z dzieci wyborów ani preferencji, zainteresowań. Rodzic nie może nigdy stwierdzić z całą pewnością, że wie najlepiej jaka droga będzie właściwa dla jego dziecka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.