Kobieto, jaka jesteś w Kościele?

eSPe 103/4/2013 eSPe 103/4/2013

Wydawać by się mogło, że Kościół nie proponuje nic specjalnego kobiecie. Tylko mężczyźni wydają się najważniejsi, za to kobiety robią tło dla pustych ławek kościelnych. Ale czy tak jest rzeczywiście?

 

Kobieta do pomocy

Bo ona ma rodzić dzieci, czekać z obiadem na zmęczonego męża albo i siedzieć całymi dniami w domu. Niby nic specjalnego. Każdy dzień wygląda tak samo. Niejednokrotnie niedoceniana, niemająca praw takich jak mężczyzna, poniżana ze względu na płeć czy sprowadzana do roli niewolnicy. Czy warto szukać winnego takiego stanu rzeczy?

Tak. Są temu winni kobieta i mężczyzna. Ona i on zawinili. Bóg nie pomylił się w raju dając mężczyźnie pomoc (por. Rdz 2,18). Nie by ją wykorzystywać czy nadużywać, ale by siebie dopełniać. Bóg stworzył człowieka na sposób kobiety i mężczyzny, więc dlaczego jedno chce dominować nad drugim?

Jan Paweł II mówił, że „kobieta jest dopełnieniem mężczyzny, tak jak mężczyzna jest dopełnieniem kobiety: kobieta i mężczyzna są komplementarni”. Dopiero, kiedy zapomina się o tej zasadzie, wchodzi się w skrajność, która niejednokrotnie prowadzi do wzajemnego niszczenia się i obwiniania. W kobietę została wpisana zasada pomocniczości, jednak nie żeby służyć w kierunku jednostronnym, ale aby służyć sobie wzajemnie. Punktem ciężkości owej „pomocy” jest przede wszystkim bycie, a nie tylko działanie.

Kobieto, zostałaś zauważona

Chrześcijaństwo jest jedną z nielicznych religii, w których zostaje zauważona godność i osoba kobiety. Nie musi ona modlić się w innej sali w świątyni albo być jedną z kilku żon. Została jakby wyprowadzona przed szereg w celu ukazania jej istoty i ważności.

Papież Paweł VI powiedział, że „jest oczywiste, że kobieta winna uczestniczyć w żywej i aktywnej strukturze chrześcijaństwa w taki sposób, by wydobyć te jej możliwości, które jeszcze nie zostały ukazane”. Można zatem zauważyć, że chrześcijaństwo sprzyja powołaniu kobiety, które realizuje się na wiele sposobów. Chrześcijaństwo doceniło kobiety.

Dla niektórych jest to gorszące. Wystarczy przypomnieć biblijną scenę, gdzie przyprowadzono do Jezusa cudzołożnicę pochwyconą na grzechu, aby wystawić na próbę Jego znajomość Prawa. To samo było z niewiastą, która namaszczała Jezusowi stopy olejkiem i wycierała je włosami. Jezus patrzył przez pryzmat miłości, nie pożądliwości, jak robi teraz wiele mężczyzn, a co najważniejsze nie interesowało Go co ludzie będą mówić. Czasem słyszy się, że Kościół to „święta prostytutka”. Ma to uzasadnienie w tym, że Bóg kocha każdego grzesznika i pozwala mu uczestniczyć w swojej świętej Tajemnicy, bo przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami. Kościół na pewno nie jest miejscem dla świętych – tamci już dawno w niebie „alleluja” śpiewają.

Kobieta, która służy

„Oto ja służebnica Pańska” – oto wyraz pełnego realizowania boskiego powołania z raju. Teraz mało kto chce służyć. Służba kojarzy się z byciem tym gorszym, którego można wyzyskiwać. Służba to „umieranie” dla drugiego. Jednak na szczęście Bóg nie patrzy tak, jak patrzy człowiek. Maryja w swojej wolności chciała służyć Bogu i przyjąć plan Boga na swoje życie. Chociaż nie miała pojęcia, jakie konsekwencje niosła Jej decyzja.

Ciekawe, że nie odpowiedziała Ona aniołowi „oto ja pomocnica Pańska”, skoro o kobiecie-pomocnicy powiedział Bóg w raju. Bóg nie potrzebuje pomocy, bo jest sam w stu procentach wystarczalny. Nie potrzebuje dopełnienia, bo sam dopełnia. Wychodzi poza zasadę komplementarności, ponieważ On sam ją stworzył. To człowiek potrzebuje służby u Boga, by się nawracać.

Maryja jako kobieta ofiarowała Bogu swoje łono, aby stać się matką samego Boga. A dziś? Kobieta traktuje swój brzuch jako własność i to ona decyduje, kiedy chce być płodna. Kobieta boi się zmiany swojego życia, które jest związane z pojawieniem się na świecie dziecka. Maryja zrobiła zupełnie coś innego. Co więcej, mając świadomość konsekwencji (ukamienowanie), jakie Ją mogły czekać, nie zmieniła zdania.

Historia Maryi nie jest biblijną fikcją. Mamy do czynienia z kobietą, która doznawała niedogodności, bólu, lęków, ale została na zawsze uległa Bogu. To była kobieta, w żyłach której płynęła krew, a nie woda święcona jak niektórzy uważają. Apokalipsa mówi o Niej, jako o Tej, która pokonała Bestię. Nie dość, że posłuszna, to i waleczna.

Wśród was są święte

Jak wiele jest kobiet, które dla swoich dzieci zrobią wszystko z miłości. Tracą swoje życie, by nakarmić płaczące nocą dziecko, a później przez pół dnia chodzą niewyspane. Jak wiele jest kobiet, które zmagają się ze swoją codziennością, aby w pełni realizować to, co przed laty ślubowały swojemu mężowi przed Bogiem. Kobieta, pomimo tego, że jest słabsza, potrafi walczyć w obronie tego, co dla niej ważne.

Ileż to razy Kościół wyniósł na ołtarze kobiety, które oddały swoje życie? Święte Perpetua i Felicyta, św. Joanna D’Arc, św. Joanna Beretta Molla. One na pewno nie należały do tych siedzących gdzieś cicho w kącie kościoła. To były kobiety dzielne, odważne, silne Bogiem i pokorne. Każda z nich była „służebnicą Pańską”, bo zależało im na jednym – autentycznej relacji z Bogiem i na życiu wiecznym. Uwierzyły, że Bóg przewidział dla nich rzeczywistość nieskończenie pełniejszą, niż tu na ziemi.

Tak wiele kobiet, które choć niczym nie wyróżniają się, uświęca się przez codzienność. Do głowy przychodzi mi pewna matka ośmiorga dzieci. Każdy jej dzień wygląda prawie tak samo. Dzieci wyprawić do szkoły, pożegnać męża przed pracą i czekać na jego powrót, zająć się tymi młodszymi, potem pranie, gotowanie… Nuda. Wydawać by się mogło, że to jest bez sensu i można tylko w depresję wpaść. „Dlaczego to robisz? Przecież mogłaś inaczej zorganizować życie. Po co ci ten trud?”. Odpowiada: „Ja wiem, że świat proponuje co innego. Ale widzę, że ta droga jest dla mnie dobra. To właśnie dzięki dzieciom, dzięki mężowi mogę się nawracać. Być może gdybym miała tylko jedno dziecko, nie byłoby mojego małżeństwa albo tego samego męża” – odpowiada ze spokojem. Takich kobiet jest w Kościele wiele, ale o nich się mało mówi.

Piękna jesteś, przyjaciółko moja...

Można być chrześcijanką z krwi oraz kości i wyglądać jak kobieta. Nie wyglądać jak „coś” w za dużym swetrze i spódnicy do kolan. Istnieją grupy w Kościele, które wydawać by się mogło, że odbierają dziewczynom ich kobiecość. Przecież można się skromnie ubrać i wyglądać jak bogini. Kobieta wcale nie potrzebuje wiele, by ukazać swoje piękno, ale dlaczego powstrzymywać się od czegoś, co może je wydobyć? Nie chodzi tu o wchodzenie w fizyczną próżność, ale o podkreślenie faktu, że Bóg uczynił człowieka w sposób doskonały.

Ołtarz eucharystyczny nie potrzebuje być przyozdabianym, ale czyni się to dla podkreślenia ważności i świętości miejsca. Więc dlaczego kobieta nie ma prawa w skromności podkreślać swojego piękna? Szczególnie, że jej ciało jest świątynią Ducha Świętego? Wystarczy pojechać na Wschód, by zachwycić się, w jaki sposób tam się ozdabia świątynie. Czy nie przyjemniej słucha się kogoś, kto nie tylko wierzy w zmartwychwstałego Chrystusa, ale i pięknie wygląda?

Zatrważające dla mnie jest, kiedy przypominam sobie katechetki, które mnie uczyły. Wszystkie ubrane według tego samego schematu – luźny sweter, spodnie... nie daj Boże spódniczki, a co dopiero pomalowane paznokcie! Skąd to się bierze? Nikt im nigdy nie powiedział, że są piękne? Przecież to takie naturalne chcieć podobać się sobie i innym.

Wyżej wspomniana św. Joanna Beretta Molla mogłaby niejedną dziewczynę nauczyć, jak to się robi. Jej hagiografie wspominają, że bardzo dbała o swój wygląd, malowała się, przykładała uwagę do tego, jak wygląda, ale nie prowadziło jej to do próżności. No dobrze, ale przecież Księga Przysłów mówi: „Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno: chwalić należy niewiastę, co boi się Pana” (Prz 31,30). Zgadza się, tylko że autor miał na myśli piękno, które służy do używania, do wykorzystania czegoś lub kogoś dla swoich celów. Piękno może być próżne, a wtedy prowadzi do upadku. Jednak czymś boskim jest piękna kobieta żyjąca Bogiem. O. Joachim Badeni pisał, że „kobieta nosi w sobie boską tajemnicę i potrafi działać urokiem – podobnie jak Pan Bóg – silnie i nagle”.

Litania loretańska pełna komplementów

„O, gdybyś znała dar Boży” (J 4,10), kobieto! Jego poznanie jest na wyciągnięcie ręki. Przez głupstwo, jakim jest przepowiadanie o pustym grobie i zmartwychwstaniu Chrystusa, mogą się wydarzyć rzeczy naprawdę wielkie. Bóg z każdej śmierci wyprowadza życie, z każdego braku nadmiar, a z każdego zranienia – zaufanie.

Maryja uwierzyła, że spełnią się słowa, które powiedział do niej Bóg. Nie bez powodu nazywana jest Matką Kościoła. Litania loretańska mówi nawet o Niej, że jest jak „wieża Dawidowa”. Znaczy to tyle, że widzi się w Niej ozdobę, jedną z najpiękniejszych elementów Jerozolimy, przez której bramę można wejść do świętego miasta; jest przeciwieństwem wieży Babel – znaku pychy i upadku. Maryję nazywa się „wieżą z kości słoniowej”, czyli materiału drogiego, szlachetnego czystego, którym kobiety przyozdabiały swoje ciało.

Bogu niech będą dzięki, że w swoim planie zbawienia umieścił kobietę i zrodził się z łona kobiety. To, co kiedyś przez niewiarę odrzuciła Ewa, Maryja przyjęła wiarą. A więc „jak przez nieposłuszeństwo dziewicy człowiek upadł, tak przez dziewicę, która była posłuszna Słowu Bożemu, człowiek na powrót ożył i przyjął życie” (św. Ireneusz).

---

Dorota Wójtowicz - absolwentka teologii, dziennikarstwa i latynoamerykanistyki oraz doktorantka prawa kanonicznego. Niewierząca, że Bóg kocha grzesznika za darmo, ale mimo wszystko praktykująca z nadzieją, że kiedyś się nawróci. Pierwszy raz usłyszała Dobrą Nowinę o zbawieniu w neokatechumenacie i jest w nim od 10 lat.

Artykuł pochodzi z Kwartalnika eSPe nr 103/2013 – Wiara czyni cuda

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...