Noc, ze wszystkich nocy najważniejsza, Noc, ze wszystkich nocy najbogatsza, Cały świat w stajence się zmieścił, Wieczność mniejsza jest niż strzała światła…
W drodze
Kiedy para zmęczonych wędrowców – postawny mężczyzna i brzemienna kobieta na osiołku – dotarła do granic niewielkiej osady Betlejem, dzień chylił się ku zachodowi, a chłodny wiatr napędzał gęste chmury, które groziły zimnym deszczem. Na okolicznych polach pasterze powoli przygotowywali się do zakończenia wypasu owiec i powrotu do zimowych zagród.
O czym myślała otulona podróżnym płaszczem kobieta, kiedy w tłumie innych razem z mężem zmierzała, aby poddać się obowiązkowi zarządzonego przez Oktawiana Augusta (Łk 2, 1) spisu. Jako żona musiała udać się do rodzinnych stron męża.
Z tej skromnej, pełnej godności młodej kobiety emanowało samo ciepło i dobroć, kiedy z lekkim uśmiechem słuchała zachwyconego powrotem do Betlejem cieśli. A on radością z widoku skromnych budyneczków osady pokrywał narastający w nim niepokój – jak ta osada pomieści tylu podróżnych? Czy znajdą miejsce dla siebie choćby w jakiejś biednej chacie, bo na gospodę trudno było w tej gęstwie liczyć. To na nim spoczywał przyjęty dobrowolnie obowiązek opieki i nie miał zamiaru z niego się wycofać – zwłaszcza teraz, kiedy czas rozwiązania małżonki się zbliżał.
Kobieta łagodnie poddawała się krokom nieśpiesznie idącego osiołka. Milczała. Czy pomna słów proroków zastanawiała się nad łaskawością Boga, który ją właśnie wybrał na matkę swego Syna? Czy jak każda kobieta przed rozwiązaniem martwiła się o przebieg porodu, dumała, jakie będzie to dziecko, które tak spokojnie rozwijało się w jej łonie, od początku otoczone miłością i czułością jej i męża – choć nie ojca tego dziecięcia? Od maleńkości wychowywała się przy świątyni, służąc Bogu, Jemu tylko poświęcona. I co prawda zgodnie ze zwyczajem zaślubiona została mężczyźnie, z którym łączyło ją uczucie miłości, wielkiej przyjaźni i bliskości, ale ich związek pozostał nieskalanie czysty. A on, choć cieniem na jego miłości do niej położyła się ta nieoczekiwana brzemienność, nie zostawił jej samej, nie uciekł przerażony odpowiedzialnością, a i plotkami przekazywanymi z ust do ust. To dzięki jego opiece i zabiegom o każdy dzień wspólnego życia w spokoju mogła dojrzewać do bycia matką. Jego serdeczność i troskliwość stanowiły podstawę jej zaufania – wiedziała, że jest jej prawdziwym oparciem. Nie zamierzała wyjawiać nikomu tajemnicy spotkania z niebieskim posłańcem, którego słowa zachowała w swoim sercu, wracając do nich nieustannie. Mogła oczywiście powiedzieć, że nie chce wiązać sobie młodego życia dzieckiem, nie zgodzić się na tak nietypową propozycję, ale dziecko dla każdej kobiety jest darem największym. Nie potrzebowała odwagi, aby wypełnić wolę Boga, by przyjąć ten dar niezwykły. Była szczęśliwa, bo zawierzyła Bogu bezgranicznie. Tak, jej macierzyństwo przebiegać zapewne będzie tak, jak macierzyństwo kobiet wszystkich czasów i pokoleń. Bycie matką zawsze wiązało się i wiąże z emocjami: od szczęścia potwierdzenia tego stanu poprzez chwilowy smutek, iż kończy się beztroski czas aż po strach i niepewność, czy podoła się tej nowej sytuacji i wielkiej odpowiedzialności. Ale nadchodzi już ten dzień, kiedy jej dziecko ujrzy ten świat, a świat ujrzy swojego Mesjasza…
Cud narodzin…
Pierwszy łyk powietrza złapany przez małe płucka, pierwszy krzyk jak wołanie o pomoc, pierwszy gest – wyciągnięte w górę drobne piąstki szukające bezpieczeństwa w ramionach matki. Ciepła fala tkliwej czułości wymazuje z twojej pamięci strach, ból zmęczenie. Jak można nie pokochać od pierwszej chwili tego maleństwa, tej kruszynki tak bezradnej, a pełnej nadziei na wielkość w jej różnorodnym wyrazie. Choć zapewne miłość rodzi się wcześniej – kiedy jeszcze w marzeniach widzisz się z dzieckiem w ramionach. Potem rośnie razem z maleństwem dojrzewającym pod twym sercem. Pierwsze uderzenia małego serduszka w trzecim tygodniu życia, pierwsze ruchy około dwudziestego tygodnia, pierwsze fotki z USG – niekształtny jeszcze cień, w którym raczej wyobraźnia i pragnienie niż wzrok widzi zarys dziecka. Dojrzewa się przez dziewięć miesięcy do uczucia, którym obdarza się własne dziecko, nie oczekując niczego w zamian. A dostaje się coś niezwykłego – bezgraniczną i bezwarunkową miłość słabej istotki, która ciebie potrzebuje. Jest się z nią nieustannie, odkrywając w sobie nieznane dotąd emocje i możliwości. Mimo fizycznego zmęczenia znajduje się siły do wsłuchiwania się w jej potrzeby i zajmowania się nią – nawet kosztem braku snu, rezygnacji z niegdysiejszych zainteresowań i aspiracji. Uciążliwości dnia codziennego rekompensuje uczucie szczęścia, że oto dostąpiłyśmy łaski bycia matką. Poświęca się dziecku samych siebie, a ono ciągle domaga się naszej uwagi, ucząc nas jednocześnie cierpliwości i odpowiedzialności. To dziecko daje siły do pokonywania wszelkich trudności, nadaje sens i kierunek naszym życiowym działaniom. Cała masa obowiązków i niedogodności nie przesłania tego faktu, iż bycie matką to cudowny i radosny stan.
Nasze Betlejem
My, wykształceni, mądrzy, stąpający twardo po naukowo uzasadnionej rzeczywistości ludzie XXI wieku o życiu, jego początku i biologicznym rozwoju wiemy prawie wszystko. Uzbrojeni w mędrca szkiełko i oko potrafimy dywagować o jego złożoności odkrywanej i przewidywalnej. W swej pysze zapominamy, że jesteśmy tylko – i aż – dziećmi Boga, zależnymi od Niego. W małości naszej umyka nam tajemnica życia. Zapominamy, że życie to dar – wielki, niepowtarzalny, bezinteresowny dar Boga, który zszedł na ziemię, aby w ludzkim ciele doznać ludzkiego losu – i dar macierzyństwa rodzącego zawsze nadzieję. Ciągle niepojęty cud nowego życia jakoś zbanalizował się, stał się tylko biologicznym procesem ujętym w karby medycznych określeń. Tak jak zbanalizował się cud wigilijnej nocy, kiedy świat wstrzymał na moment oddech, aby potem rozjarzyć się wielką gwiazdą i rozbrzmieć śpiewami aniołów i pasterzy.
Zagonieni w chaosie dni kupujemy prezenty, stroimy choinki, przygotowujemy tradycyjne potrawy, może nawet budujemy szopkę i ustawiamy w niej figurki tych kiedyś w dzieciństwie otoczonych niezwykłością postaci, nastawiamy płytę z kolędami w świetnym wykonaniu, bo nam samym jakoś nie wypada śpiewem witać Maleńkiego. Ze wzruszenia i radości tych dawnych lat nie ostał się ani ślad – no, może gdzieś w zakamarku serca cicho szepce tęsknota, że jednak chciałoby się wrócić do czasu, kiedy wszystko było TAJEMNICĄ – wyczekiwaną z lękiem, ale i szacunkiem.
Dziś nasza zubożała wiara objawia się jakże często tylko w uczestniczeniu w pasterce, okazjonalnym bywaniu w kościele – zwykle na ślubach lub pogrzebach, w święceniu święconki i podtrzymywaniu tradycji w sposób wystawny i uroczysty. Tajemnica skrzętnie została przysłonięta obrzędami, gestami, zwyczajami, słowami, i nie chcemy jej już odkrywać z niegdysiejszym wzruszeniem. W pogoni za doczesnym docenieniem, sławą i powodzeniem zagubiliśmy świętość tej nocy i świętość życia. Pozwoliliśmy odebrać sobie sacrum.
Nie szukamy już wielkiej rozjarzonej gwiazdy na niebie, wystarczy nam byle jaka pierwsza mała gwiazdka, żeby wreszcie zasiąść do wigilijnego stołu, połamawszy się uprzednio opłatkiem i składając sobie co roku te same – niekoniecznie szczerze – życzenia. Żeby święta mieć już za sobą, a przed sobą – no właśnie co?
Życzmy sobie wszyscy w tym roku czegoś wyjątkowego: prawdziwej i szczerej radości z Jezusa, który sam pojawił się w naszym życiu, aby nam pomóc odkryć i wypełnić nasze powołanie. Niech Jego samotne narodziny zrodzą w nas pragnienie, aby żadne dziecko nie rodziło się w chłodzie uczuć i dojrzewało w trudnej samotności. Niech nasze pochylenie się nad żłóbkiem będzie odkryciem, że – jak pisał J. Szczawiński:
Umilknęli aniołowie święci,
Usnął Mały, już chłód go nie zbudzi,
Od tej chwili – proszę zapamiętaj –
Bóg najbardziej potrzebuje ludzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.