Pytanie o ascezę odsyła nas do pytania o naszą wolność. Każde „muszę” jest zaprzeczeniem wolności. Wyrzekam się pewnych rzeczy, żeby stać się wolnym.
No właśnie – czy to jest asceza?
Od strony technicznej tak, to jest asceza. Weźmy inny przykład – wspinaczka w górach.
Szkoła charakteru – z pewnością.
Gdyby ksiądz na spowiedzi polecił: „Za pokutę wejdziesz na Świnicę”, pomyślelibyśmy, że zwariował. A ile osób samych z siebie tam wchodzi? Człowiek się namęczy, napoci, ale gdy już wejdzie, to jest zachwycony. Jakiś czas temu była u nas w opactwie Kinga Baranowska, która zdobywa jeden ośmiotysięcznik za drugim. Drobna, niepozorna walczy z wichurami i śniegiem bez maski tlenowej. I teraz co – ascetka? Wariatka? Jeśli zapytasz himalaistę, po co chodzi po górach, to odpowie ci: Bo są. Można by analogicznie zapytać: Po co się umartwiasz? Bo jest Bóg. Wobec Niego wszystko inne jest nieważne. Święty Paweł pisze do Filipian: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa”.
A nie mogę mieć i Chrystusa, i tych wszystkich pomniejszych dóbr?
Nie da się mieć wszystkiego. W końcu natrafiamy na albo-albo.
A z tym tylko twardy, dojrzały człowiek sobie poradzi. Mówimy,
że człowiek jest doskonały od strony psychicznej, jeśli ma jakąś wartość nadrzędną i tej wartości podporządkowuje wszystkie elementy swojego życia. W życiu duchowym to samo nazywa się świętością. Im bardziej dojrzewam, tym wierniejszy jestem swoim wyborom i priorytetom.
Czy problemy z ascezą nie wiążą się zatem z jakimś kryzysem wieczności? Kiedy tracimy z horyzontu wieczność, nie mamy jak zrelatywizować wartości tego, w czym żyjemy.
Krzyż ma dwie belki – poziomą i pionową. Jezus wyrzeka się wszystkiego: przyjaźni, narodu, wygody, dobrego jedzenia, dobrej sławy, a przyjmuje cierpienie. Wyrzeka się tylu dobrych rzeczy, bo chce pokazać człowiekowi, że robi to z miłości do niego. Jeśli mam tego pełną świadomość, pojawia się wiara. Prefacja mszalna mówi: „U Twoich wiernych, Boże, życie zmienia się, ale się nie kończy, a kiedy zamknie się dla nich dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie”. W tej perspektywie życie jest jedno. Wchodzi się w nie najpierw przez urodzenie, a potem przez śmierć jako narodzenie dla Nieba. Z tej perspektywy umartwienie, wyrzeczenie nie jest niszczeniem życia, ale właśnie strzeżeniem go. Chcę życia prawdziwego i dlatego jestem gotów zrezygnować z wszystkiego, co mi pełnię tego życia odbiera.
Czyli asceza nie musi być smutna?
Nawet nie może być! Jestem stworzony właśnie po to, żeby mi było dobrze. I ta radość, radość bycia z Chrystusem ma ze mnie promieniować. Mam tak głosić Ewangelię, żeby wszyscy widzieli, jak dobrze jest mi z Bogiem. Wyraz twarzy ma być jasny. Twarz Mojżesza promieniała, kiedy wracał z rozmowy z Panem Bogiem. Nic nie musiał mówić, to było po nim widać. Jestem z Bogiem, mam doświadczenie Jego miłości, a wszystko, co czynię, jest odpowiedzią na nią.
Czy jest też zła asceza?
Święty Benedykt mówi o gorzkiej żarliwości. Na pewno ascezą musi rządzić roztropność. Nie może ona polegać na popisywaniu się, na dążeniu do osiągania kolejnych rekordów. Asceza musi też zawsze czemuś służyć. W Medjugorje Matka Boża, zalecając post o chlebie i wodzie w środy i soboty, mówiła, że jeśli przynosi on rozproszenie czy osłabienie, to należy go zaprzestać, znaleźć inne umartwienie. Post ma pomagać, służyć koncentracji, a nie rozproszeniu.
A czemu służy asceza?
Wolności. Własnej, ale też tych, z którymi żyjemy. Kiedy jestem bardziej wolny od swoich potrzeb i rzeczy, wtedy przestaję traktować ludzi przedmiotowo. Pamiętam list, który ktoś kiedyś napisał do redakcji „Przewodnika Katolickiego”: „Zbliżam się do zawarcia związku małżeńskiego i bardzo się cieszę, że będę miał możliwość legalnego zaspokajania potrzeb seksualnych”. Pomyślałem wówczas: Biedna ta jego żona – będzie dla niego środkiem do legalnego zaspokajania potrzeb seksualnych! A gdzie miłość? Gdzie oddanie się drugiemu człowiekowi? Oczywiście, że istnieje coś takiego jak potrzeba seksualna, ale ona nie może się stać moim panem. Nad wszystkim ma być rozum i miłość.
To chyba o wiele szerszy problem: mam potrzebę uzyskania wsparcia, potrzebę posiadania przyjaciela, potrzebę bycia wysłuchanym – wobec tego druga osoba staje się zakładnikiem mojego chwilowego szczęścia.
Jeśli potrzeba stoi na pierwszym miejscu, to rzeczywiście tak będzie. Często mamy takie parcie: muszę, muszę, muszę. Muszę podróżować,
muszę pracować, kiedy zobaczę coś fajnego w sklepie, to muszę to mieć. Najlepiej od razu. A ja przecież nic nie muszę. Jedyne, co muszę, to umrzeć.
Czyli wyrzekam się, żeby zobaczyć, że nie muszę.
Właśnie. Pytanie o ascezę ostatecznie odsyła nas do pytania o naszą wolność. Każde „muszę” jest zaprzeczeniem wolności. Wyrzekam się pewnych rzeczy, żeby stać się wolnym. Muszę stracić, żeby już nie musieć. Paradoks? – Oto wielka tajemnica wiary! •
rozmawiał Dominik Jarczewski OP
Leon Knabit – ur. 1929, benedyktyn, najpierw ksiądz diecezji siedleckiej, w 1958 roku wstąpił do Opactwa Benedyktynów w Tyńcu. Ceniony rekolekcjonista, autor wielu książek, prowadził w TVP programy „Ojciec Leon zaprasza”, „Salomon” oraz „Credo”, a w kanale Religia.tv program „Ojciec Leon Zawodowiec”. W 2011 roku zdobył tytuł Blogera Roku w kategorii blogi profesjonalne. Słynie ze swojego poczucia humoru.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.