Stracić, żeby już nie musieć

W drodze 3/2014 W drodze 3/2014

Pytanie o ascezę odsyła nas do pytania o naszą wolność. Każde „muszę” jest zaprzeczeniem wolności. Wyrzekam się pewnych rzeczy, żeby stać się wolnym.

 

Choć taka świadomość nieraz przychodzi dopiero po jakimś czasie, kiedy pojawiają się pierwsze pokusy.

Tak bywa. Dlatego zawsze mówię, że celibat wcale nie jest aż tak dramatycznym wyzwaniem w stosunku do życia świeckich. Bo kiedy żona już trochę spowszednieje, mąż nie może jej wymienić na inną. Też musi żyć z tym wyborem. Zawsze jest albo-albo. Na tym polega wyrzeczenie. Nie można mieć części i całości jednocześnie. Albo część, albo całość.

Pan Jezus mówi, że kto chce iść za Nim, ma się zaprzeć samego siebie. Ale jak można się zaprzeć siebie samego?

„Ja”, którego mam się zaprzeć, to moja pycha. Postawienie siebie i swoich potrzeb na pierwszym miejscu. Tę miłość własną trzeba przekształcić w miłość siebie.

W jaki sposób?

Poprzez służbę. Sam Jezus mówi, że przyszedł, aby służyć. Ty też masz służyć. Będziesz wielki, kiedy się uniżysz. Ojcowie powiedzą: Im większy chcesz budynek zbudować, tym głębszy musi być fundament pokory. A jeśli w centrum mojego świata jestem tylko ja, to mój budynek będzie lichy.

Jeśli mówimy o wyrzeczeniu jako o kopaniu fundamentów pod gmach świętości, to proszę zobaczyć, że w pewnym momencie to wyrzeczenie przestaje być wyrzeczeniem. Jeśli wyrzekam się 100 zł, żeby mieć milion, to nie jest to wyrzeczenie. Nic prawie nie tracę w porównaniu z tym, ile zyskuję.

Skąd mam wiedzieć, że udało mi się już przekształcić miłość własną w miłość siebie?

Papierkiem lakmusowym jest bliskość Chrystusa. Jeśli moja miłość przynosi mi pokój, to jest to dobra miłość. Natomiast miłość własna koncentruje się na zaspokajaniu moich potrzeb, ambicji, ale jednocześnie zawsze wprowadza jakiś dysonans. Trzeba wysoko mierzyć, ale nie przejmować się, jeśli nie wychodzi. Może właśnie lekcja pokory jest tym, czego teraz najbardziej potrzebujesz. Twoja słabość jest tu tylko pretekstem. Pomalutku, poczekaj. Pan Bóg specjalnie tak cię próbuje w twojej słabości, żebyś zobaczył, kim jesteś, kiedy działasz sam. A kiedy to zobaczysz, On ci pokaże, co możecie
zdziałać razem.

Słabość może być lekcją pokory, może mnie doskonalić, ale może też być źródłem frustracji. Chcę w jakiś sposób zapanować nad samym sobą i widzę, jak najprostsze rzeczy – emocje, czasem moja fizjologia – działają przeciwko mnie.

Wtedy ważne jest trzymanie się Chrystusa. Bo On nigdy nie odchodzi. Powtórzyłbym tu słowa papieża o tym, że Pan Bóg nigdy się nie męczy przebaczaniem. Moja słabość mnie nie przeraża, bo jest Bóg, który mnie kocha. Problem nie leży w Bożym przebaczeniu, ale w tym, że boimy się o nie prosić. To my się męczymy, a nie On. Może moja świętość ma polegać nie na tym, że płynnym ruchem dostanę się do góry, ale na tym, że ciągle będę powstawał. Ktoś ładnie powiedział, że Pan Bóg nie liczy upadków, tylko powstania. Możesz upadać cały czas, pluć na siebie, ale wreszcie zaskoczysz jak motor i ruszysz. Pan Bóg cię próbuje.

Co z tego, że Pan Bóg się nie męczy, skoro ja mogę już być zmęczony sobą?

Właśnie dlatego o tym mówię. Zaufaj Panu Bogu! Nie lękaj się Go! A my się boimy nawet samych siebie. Bo gdy popełnię grzech, to się burzy mój starannie wypracowany program. Ale Panu Bogu on się nie burzy. On jest jak GPS – zawsze cię znajdzie i powie: „Zjechałeś na złą drogę, ale z tego punktu, w którym się znalazłeś, mam dla ciebie wyjście. Proponuję ci nową drogę”.

Kiedyś sposobem umartwiania się były rozmaite praktyki ascetyczne, takie jak biczowanie się albo ostre formy postu. Czy nie kryła się za tym pogarda dla ciała?

Kiedy wstąpiłem do zakonu, biczowaliśmy się co piątek i nie widzieliśmy w tym nic nadzwyczajnego. Przejechał się człowiek po plecach, mówiąc: Panie Boże, oddaję Ci siebie, moje życie, moją wspólnotę. To była też forma panowania nad ciałem. Nie będzie mi ciało dyktowało, co mam robić.

Ale to ciało jest od Pana Boga.

I jest dobre, o ile nie sprzeciwia się duchowi.

A jeśli się sprzeciwia, wyciągam z szafy dyscyplinę i się biczuję?

To karykaturalny obraz dawnej ascezy. A nie na tym to polegało. Sądzę, że w takim myśleniu była godna podziwu konsekwencja. Jeśli czystość jest dla mnie ważna, wówczas jestem w stanie coś konkretnego dla niej poświęcić. Choćby bolało. To jest jak z zakochanymi. Weźmy na przykład historie z zesłaniem na Sybir. Chłopak szedł na zsyłkę, a dziewczyna za nim – bo nie mogli bez siebie żyć. A ile tam umartwienia: będzie mieszkała w chacie, rąbała drewno, marzła. Albo taki Edward VIII, który zdecydował się porzucić tron dla pani Simpson. Wszyscy mówili mu, żeby tego nie robił, że głupi, ile traci. Wszystko traci. A on na to: Po co mi to wszystko, skoro mogę mieć miłość swojego życia? Wyrzec się dla niej, to żadne wyrzeczenie. Ona jest najważniejsza.

Słyszymy, że nasi znajomi zapisują się na siłownię lub decydują się na dietę, a jakoś nie słyszymy o tych, którzy poszczą lub się umartwiają. Dlaczego?

Jeśli niedzielna msza święta przestaje być dla współczesnego człowieka oczywistością, to nic dziwnego, że post wyszedł z mody. Miejsce ascezy religijnej zajęła asceza świecka. To tylko potwierdza tezę, że wyrzeczenie jest czymś bardzo ważnym w życiu człowieka. Zobaczmy, jak się umartwia na przykład pianista, który przez osiem godzin bębni na klawiaturze wprawki, żeby potem na koncercie zagrać, co i jak trzeba. Albo jak się umartwia Justyna Kowalczyk. Haruje jak głupia cały rok, jeździ w zimie na nartach, a w lecie na rolkach i jeszcze sobie oponę z tyłu przyczepi. Sama mówi, jak wszystkie kości ją bolą, i to wszystko tylko po to, żeby potem być o pół sekundy szybszą od innych. To dopiero asceza!

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| ASCEZA, POST

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...