Dałeś mi, Panie zbroję

Niedziela 20/2014 Niedziela 20/2014

Mocno wpisał się w polską kulturę lat 80. XX wieku. Pieśniarz, poeta, prozaik – Jacek Kaczmarski. Dla wielu drogowskaz na pogmatwanych drogach polskiego patriotyzmu. Z początkiem XXI wieku jego gwiazda zaczęła nieco blednąć. Urodzeni w niewoli Polacy zaprzątnięci byli szukaniem miejsca w wolności. Śmierć pieśniarza-poety w 2004 r. przywróciła mu miejsce w gronie wielkich Polaków

 

Trio nie dostało jednak zakazu koncertów. Program „Mury” stał się wkrótce jednym z najbardziej opozycyjnych spektakli, a Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński – rozpoznawalnymi artystami. W tym samym roku „Mury” pojawiły się na podziemnych kasetach. W 1979 r. Kaczmarski rozpoczął współpracę z wybitnym wówczas reżyserem Helmutem Kajzarem, śpiewając w spektaklu „+++” („Trzema krzyżykami”) swoją „Obławę”. „Współpraca z zawodowym teatrem była dla mnie niezwykłym wyróżnieniem i cennym doświadczeniem. Kontakt z wybitnymi aktorami podniósł moją samoocenę. Pozwoliło mi to bardziej panować nad tremą” – mówił.

Czas Solidarności, czas emigracji

Studia polonistyczne, które Kaczmarski rozpoczął w 1980 r., były dla niego wyborem oczywistym. Już w trzeciej klasie liceum zapewnił sobie indeks, stając się finalistą olimpiady polonistycznej. Podczas studiów dostał zezwolenie na indywidualny tok nauki, co wówczas było niezwykłą rzadkością. W ten sposób starano się podkreślić wyjątkowość studenta i na ogół wiązało się to z otrzymaniem etatu naukowego na uczelni. Jacek Kaczmarski nie zamierzał jednak zostać naukowcem. Wiedza, którą posiadł, owocowała natomiast nad wyraz obficie w jego poezji i wrażliwości artystycznej.

Szesnaście miesięcy, które nastąpiły po Sierpniu ’80, to dla Jacka Kaczmarskiego czas wielkich „solidarnościowych” koncertów. Czas najbardziej intensywnej pracy twórczej. Ale też dojrzewania politycznego, kiedy to zyskał przydomek „barda”. Nie lubił tego określenia, choć nie ukrywał, że mu nieco schlebiało. Jednak bardzo bał się zaszufladkowania jako poety-pieśniarza politycznego. „Starałem się przekazać ludziom, że to, co się działo wówczas w Polsce, nie jest niczym wyjątkowym. Że to tylko kolejny etap w paśmie wszystkich historycznych doświadczeń – zwierzał się w 2001 r. – Dałem temu wyraz w programie «Muzeum», który dla mnie był wtedy najważniejszym podsumowaniem dokonań artystycznych, mojej duchowej i intelektualnej dojrzałości”.

Stan wojenny zastał go w Paryżu. Tam też oddał się zarówno działalności politycznej, jak i koncertowej, podróżując po całym niemal „polonijnym” świecie. Jego poezja stała się dla emigrantów wszystkich pokoleń wyśpiewywaną nadzieją na wolną Polskę. Dużo nagrywał, a jego taśmy były masowo kolportowane w Polsce. W kraju jednak wielu jego fanów odwróciło się od niego – uznało, że pozostając na emigracji,  zdradził Polskę. Przez długie lata miał o to żal do swoich fanów.

W 1984 r. rozpoczął współpracę z Radiem Wolna Europa. Wprowadzony rok później w RWE „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego” przyciągał do radioodbiorników tysiące słuchaczy. Po latach, uogólniając czas pobytu na emigracji, podczas jednej z rozmów mówił: „Przede wszystkim ukształtowałem się wtedy jako artysta. Koncertując w środowiskach polonijnych na świecie, poznałem mnóstwo ludzi z czasu II RP, którzy byli elitą, a o których nie miałem pojęcia, bo o nich nie uczono w szkole. To jedno z bardziej cennych doświadczeń. W jakiś sposób próbowałem oddać ten czas w swoich książkach. O latach spędzonych w RWE pisałem np. w książce «Napój Ananków». Natomiast gdyby starać się uogólnić ten czas jako czas osoby prywatnej, to bez wątpienia pojawił się w sposób drastyczny mój problem alkoholowy. Pojawiły się problemy z pierwszą żoną i związek z drugą. Do 1994 r. byłem dziennikarzem RWE i nie cierpiałem biedy. Ale cierpiałem z innych powodów, czego inni już nie widzieli. Poza bliskimi. Niestety, przyznaję, że na koncertowych trasach polonijnych, mówiąc oględnie, nie zachowywałem się najpiękniej. Jakaś dziewczyna zadała kiedyś pytanie w prasie polonijnej: «Czy artyście wszystko wolno?». A było to po tym, kiedy udzielałem jej wywiadu, popijając jakiś trunek z butelki”.

Czas wolnej Polski

Jacek Kaczmarski wrócił z emigracji po 1990 r. Znów spotkało się trio: Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński. Dali mnóstwo koncertów. Przyjmowano ich równie entuzjastycznie, jak przed dziewięciu laty. Ale Kaczmarski – niepokorny – znów podpadł niektórym swoim fanom. W licznych wywiadach krytykował zastaną w Polsce rzeczywistość.

Nie wszystkim się to podobało. Podczas koncertów, kiedy wymieniano jego nazwisko, słychać było gwizdy. Bardzo go to bolało. Trudno mu było zdobyć się wtedy na dystans. „Pamiętam z tamtego czasu spotkanie z Wałęsą, który traktował artystów jak niegdyś komuniści. To mi się bardzo nie podobało. Byłem od początku krytyczny wobec niego, ale też jakoś przeciwko niemu nastawiało mnie środowisko Unii Wolności, z którym byłem związany. Ale po tej trasie, alkoholowo-kombatancko-artystycznej, tak bym ją nazwał, postanowiłem zdystansować się wobec polityki. Stąd powstał mój program «Wojna postu z karnawałem». Program historyczno-egzystencjalny, a nie zwycięsko-patriotyczny. Czasem uważany za antykościelny, co już jest kompletnym nieporozumieniem. Chciałem pokazać w tym naszym programie, koncertując razem z Przemkiem i Zbyszkiem, że moje dojrzewanie artystyczne zachodziło na czas politycznych przełomów. Albo niosły mnie one, albo bardzo emocjonalnie na nie reagowałem. Ale to wszystko uświadomiłem sobie dopiero podczas pobytu w Australii. W każdym razie moje zaangażowania polityczne nie były najciekawsze”.

Azyl

W 1995 r. Jacek Kaczmarski z rodziną wyemigrował do Australii. W jednych wywiadach mówił, że na życzenie żony, z innych wynikało, że był obrażony na Polskę. „To nieprawda – zaprzeczał podczas rozmowy w 2001 r. – Sądziłem, że daleko od Polski będę mógł nabrać dystansu do siebie. Poukładać życie rodzinne. Traktowałem Australię jako azyl twórczy, pracownię. Już wtedy nie piłem. Bałem się wejść w sytuacje towarzyskie, w których znów by się pojawiło pijaństwo.

Nie ukrywam, że moja sytuacja psychiczna była niepoukładana. Daleki byłem od refleksji. Sądziłem, że to oddalenie pomoże mi się pozbierać. I w jakimś stopniu to się udało. Napisałem trzy książki. Ale życie tam nie było usłane różami. Przez pół roku nawet byłem na zasiłku dla bezrobotnych. Tam, niestety, doszło do kolejnego rozwodu, bo żona sądziła, że ja tam będę taki «mąż w kapciach»”.

W czasie kilkuletniego pobytu w Australii Jacek Kaczmarski coraz częściej przyjeżdżał do Polski. Aż wreszcie, pod koniec lat 90., wrócił na stałe. Znów koncertował, nagrywał. W tym też czasie powstał jeden z ciekawszych programów: „Szukamy stajenki” – kolędy i pastorałki, zaaranżowane przede wszystkim przez Zbigniewa Łapińskiego. Sam Kaczmarski powoli stabilizował swoje życie duchowe i artystyczne przy nowo poznanej dziewczynie. „Życie układa się” – jak kiedyś powiedział w biegu. W lutym 2002 r. dowiedział się o złośliwym raku krtani. Zmarł dwa lata później, w Wielką Sobotę, ochrzczony – pogodzony z Bogiem. Choć zarzucano mu, że niektóre jego utwory są antykościelne czy antykatolickie, on sam podchodził do Pana Boga i ludzi Kościoła z szacunkiem. Kilkakrotnie zamierzał się ochrzcić, ale jak mówił – zawsze coś mu stawało na przeszkodzie. „To fakt – mówił na dwa lata przed śmiercią – nie jestem członkiem Kościoła. Ale mam swoją religijność. Choć może jest ona bardzo prywatna, indywidualna”.

 

* Wszystkie cytaty pochodzą z mojej niepublikowanej rozmowy z Jackiem Kaczmarskim.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...