Ebola stała się ostatnio jednym z głównych tematów medialnych. To z jednej strony dobrze, bo Afryka potrzebuje pomocy w walce z epidemią. Z drugiej zaś strony mamy do czynienia z medialną histerią jak podczas choroby wściekłych krów czy ptasiej grypy. Na ile zatem groźna jest ta epidemia i czy Polacy mają powody, by się jej bać?
Do początku grudnia w Afryce Zachodniej tygodniowo odnotowywanych będzie od 5 do 10 tys. przypadków zarażenia wirusem ebola. Epidemia nadal rozprzestrzenia się w Gwinei, Sierra Leone i Liberii, a śmiertelność wzrosła do 70 proc. – podała w ubiegłym tygodniu WHO. Wcześniej Światowa Organizacja Zdrowia szacowała, że śmiertelność wśród zarażonych wirusem gorączki krwotocznej ebola wynosi około 50 proc. Pierwsze przypadki zakażenia podczas obecnej epidemii wykryto w marcu w Gwinei. Według najnowszego bilansu choroba zabiła dotychczas blisko 5 tys. spośród około 9 tys. zarażonych ludzi. Od ostatniego bilansu odnotowano ponad 400 dodatkowych ofiar epidemii – powiedział w Genewie zastępca dyrektora WHO Bruce Aylward. Mimo że ostatnio w niektórych najbardziej dotkniętych epidemią rejonach zarejestrowano spadek zachorowań, to ebola dotarła „do większej liczby powiatów, okręgów i prefektur” niż miesiąc temu, a liczba chorych będzie nadal rosnąć – przewiduje Aylward.
Zagrożenie czy histeria?
Czy to oznacza, że kraje poza Afryką, w tym Polska, są również narażone na wybuch epidemii? – Żadna epidemia eboli Polsce ani krajom europejskim nie grozi – uspokaja w rozmowie z „Przewodnikiem Katolickim” rzecznik Głównego Inspektora Sanitarnego Jan Bondar. – Nie ma u nas po prostu rezerwuaru wirusa, tzn. nie występują gatunki zwierząt (pewne gatunki małp i nietoperzy), od których przenosi się on na człowieka. Ewentualnie może dojść do przeniesienia wirusa do Polski, ale i tutaj jest małe prawdopodobieństwo, gdyż nie jesteśmy krajem pierwszego kontaktu dla rejonu świata, w którym epidemia występuje. W sumie w tym rejonie świata jest około 200–300 Polaków, głównie misjonarzy, wolontariuszy, geologów i osób prywatnych. Mamy to doskonale monitorowane. – Nie możemy wytwarzać wrażenia, że mamy pandemię eboli i wszyscy za chwilę będziemy musieli chodzić w maskach, a rano będziemy zastanawiali się, czy włożyć sweterek, czy kombinezon. To nie jest taka sytuacja – podkreśla dr Paweł Grzesiowski z Zakładu Profilaktyki Zakażeń w Warszawie. Lekarz przestrzega przed straszeniem ludzi ebolą, ponieważ w Europie nie ma zagrożenia pandemią tej choroby. – Wielokrotnie powtarzana informacja w mediach, często podawana w sensacyjnej otoczce, uruchamia wśród ludzi słabszych psychicznie różne nieprzewidywalne reakcje. Moim zdaniem możemy mieć niedługo do czynienia z ludźmi, którzy świadomie albo i nie, będą wpadali w takie paranoiczne obawy i lęki – mówi i zwraca uwagę, że na malarię umierają co roku na świecie miliony ludzi. Setki tysięcy ofiar na swoim koncie ma też zwyczajna grypa, a nikt z tego powodu w panikę nie wpada.
Media nakręcają spiralę
Medialna histeria wokół tematu eboli to znak obecnych czasów – uważa medioznawca prof. Maciej Mrozowski. Stacje telewizyjne, serwisy radiowe, gazety i portale internetowe prześcigają się na całym świecie w informowaniu o tej śmiertelnej chorobie. Panika udziela się też w Polsce. Do jednego z łódzkich szpitali trafił mężczyzna z podejrzeniem eboli. Sam zadzwonił na pogotowie, mówiąc, że ma gorączkę i biegunkę. Wcześniej był w Niemczech, gdzie miał mieć kontakt z Afrykańczykiem. Potem okazało się, że mężczyzna był pod wpływem alkoholu. Jego przypadek postawił na nogi zarówno łódzką placówkę, jak i służby centralne – z Państwowym Zakładem Higieny oraz z Głównym Inspektoratem Sanitarnym na czele. Natomiast media mówiły w tym czasie o „pierwszym przypadku eboli w Polsce”.
Niebezpieczne powroty?
Zresztą podobne emocje występują też w inny krajach. Zwłaszcza tych, do których przywożone są osoby zakażone wirusem. Nie brakuje protestów przeciwko takiemu postępowaniu. – Niewątpliwie szansa wyleczenia tych osób w USA czy Europie jest dużo większa niż w Afryce. Trudno powiedzieć tym państwom, żeby zostawiały tam swoich obywateli i nie próbowały ich ratować wszystkimi dostępnymi metodami – mówi Bondar. Zwraca ponadto uwagę, że Francja czy Belgia też sprowadzają swoich obywateli zarażonych chorobą, a są to państwa, w których ryzyko jej wystąpienia w Europie jest największe. Codziennie w Paryżu i Brukseli ląduje po kilka samolotów z tego rejonu świata, gdzie panuje epidemia. Co i rusz informowani jesteśmy też o krajach, które już „odkryły” lek na ebolę. Mają nad tym pracować Kanada, USA, Wielka Brytania, Rosja i wiele innych. – Pamiętajmy, że to są ciągle produkty eksperymentalne, które nie przeszły całego procesu badań klinicznych. Prace nad szczepionką przeciwko eboli nie zaczęły się wczoraj tylko trwają od dobrych kilku lat. Prędzej zostanie opracowana skuteczna szczepionka niż lek. Szacujemy, że może się to stać nawet w ciągu pół roku – mówi Bondar.
Czy polskie szpitale są gotowe?
Co się stanie, gdy do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie trafi pacjent zarażony wirusem ebola? Lekarze uciekną w podskokach, zamiast podjąć się leczenia. Tak powiedział niedawno na antenie TVN24 prof. Andrzej Horban, konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych, który twierdzi, że szpital nie jest przygotowany na pojawienie się eboli. – Wirus ebola stawia przed nami zupełnie nowe wyzwania i konieczność dostosowania naszej infrastruktury do innych dróg przenoszenia, z którymi do tej pory nie mieliśmy do czynienia – wyjaśnił prof. Horban, dodając, że szpitalowi brakuje m.in. specjalnych, dwuwarstwowych kombinezonów ochronnych. – Polska na szczeblu centralnym jest przygotowana na potencjalnego pacjenta z ebolą. Wytyczne Ministerstwa Zdrowia, Głównego Inspektoratu Sanitarnego, rekomendacje Państwowego Zakładu Higieny – to wszystko jest. Ale czy te plany zostały wdrożone? To jest pytanie do każdego dyrektora z tysiąca szpitali, które są w Polsce – zaznacza Grzesiowski. Jak informuje GIS, zapadła już decyzja o zakupie takich nowoczesnych kombinezonów ochronnych. – Rozumiem wypowiedź prof. Horbana właśnie jako próbę zwrócenia uwagi, że nasze szpitale trzeba lepiej doposażyć, choć forma była wyjątkowo kontrowersyjna – mówi Bondar. Zwraca jednak uwagę, że same kombinezony nie załatwiają sprawy. – Ebola jest największym zagrożeniem właśnie dla personelu medycznego. Problem w tym, że lekarze czy pielęgniarki (jak pokazały przypadki w USA czy Hiszpanii) mimo posiadania odpowiednich kombinezonów nie są przyzwyczajeni do tego, jak się z nimi obchodzić. Często brakuje też po prostu zwykłej wyobraźni. Hiszpańska pielęgniarka, która opiekowała się chorym na ebolę misjonarzem, dostała paracetamol i została wysłana na urlop, gdy się gorzej poczuła. Z kolei w USA zawrócono ostatnio z rejsu statek wycieczkowy, kiedy okazało się, że na pokładzie znajduje się pracownik szpitala, który pracował przy badaniu płynów ustrojowych osób zarażonych w Teksasie.
To nie pierwszy przypadek
Warto przypomnieć, że to nie jest pierwsza epidemia eboli w historii. Chorobę wykryto w 1976 r. W sumie przez ostatnich kilkadziesiąt lat w Afryce wykrywano ponad
30 niepowiązanych ze sobą ognisk tej choroby. Po jakimś czasie w wyniku izolacji ebola za każdym razem prędzej czy później sama wygasała. – Z reguły bywało tak, że wioska, w której wykryto ebolę, była izolowana od świata przez mieszkańców sąsiednich terenów i choroba nie mogła się przenosić. Teraz sytuacja jest dużo poważniejsza, bo dotyczy terenów gęsto zaludnionych i choroba dotarła do miast. Dlatego tym razem może długo potrwać, zanim epidemia wygaśnie, a kraje afrykańskie mogą sobie z nią nie poradzić bez pomocy Zachodu – mówi Bondar. – Zresztą o hipokryzji zachodniego świata świadczy fakt, że epidemię wykryto już w grudniu ubiegłego roku, a na poważnie zainteresowano się nią dopiero niedawno. Gdyby stało się to wcześniej, być może udałoby się odizolować wirusa i nie doszłoby do tragedii na taką skalę – dodaje.
Polska wolna od epidemii?
Bondar zwraca uwagę, że pod względem występowania chorób zakaźnych nasz kraj jest państwem czystym. Co więcej, jesteśmy jednym z najmniej narażonych na to zjawisko krajów na świecie. W Polsce nie było żadnej epidemii od lat 60. ubiegłego wieku, kiedy to we Wrocławiu wykryto przypadki czarnej ospy. Zarażonych zostało wówczas około stu osób (z których siedem zmarło), a stolica Dolnego Śląska została wówczas praktycznie odcięta od świata kordonem sanitarnym. Ówczesne władze zdecydowały o przeprowadzeniu szczepień na masową skalę (zaszczepiono ponad 8 mln Polaków). I to właśnie szczepienia mają sprawiać, że chorób zakaźnych jest w Polsce tak mało. – Mało kto wie na przykład, że w ostatnich latach mieliśmy do czynienia na zachodzie Europy z epidemią odry, a wcześniej krztuśca. W Niemczech, Austrii czy Szwajcarii zachorowało kilka tysięcy dzieci. Było nawet kilka przypadków śmiertelnych. To efekt zjawiska, które ostatnio zaczynamy niestety obserwować także w naszym kraju, że ludzie nie chcą szczepić dzieci. Paradoksalnie szczepionki stały się ofiarą własnego sukcesu. Ludzie myślą, że skoro nie ma zakażeń, np. odry czy gruźlicy, to nie trzeba się na nie szczepić – podkreśla Bondar.
Pod względem występowania chorób zakaźnych nasz kraj jest państwem czystym. Jesteśmy jednym z najmniej narażonych na to zjawisko krajów na świecie
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.