Nagość. Wszechobecna dzisiaj, wręcz w nadmiarze nam towarzysząca, a jednak tajemnicza. Kontrowersyjna, ale i ciągle mistyczna, zbanalizowana do cna, ale i źródło inspiracji różnych gatunków sztuki współczesnej, pozytywnie wartościowana, ale także pruderyjnie potępiana jako oczywiste źródło potencjalnego moralnego rozpasania.
Wiemy wszakże doskonale, że w XXI wieku nie żyjemy w Państwie Bożym św. Augustyna, że teologiczną wykładnię nagości i rajską wizję seksualności oraz grzechu znamy dzisiaj mgliście, i to raczej z popkulturowej obróbki aniżeli z oryginalnych traktatów i dysput. A jednak tropy tej wielowiekowej tradycji stale są obecne: Kościół namawia do skromności i ukrywania tych części ciała, które wprawdzie w raju były glorianda (można je było wystawiać na widok w chwale), ale na dobre stały się pudenda, a więc wstydliwe zarówno u kobiety, jak i mężczyzny. Nie bez powodu od XVI wieku w niemieckiej sztuce czarownice były przedstawiane nago, co zresztą pozwalało malarzom pokazywać nagość kobiecą w jedynej dozwolonej postaci. Sztuka jak najbardziej współczesna nie waha się wracać do swoistego sprawdzania, czy nagość kobieca może być „spowita w odzienie ze światła”. Słynny performans Vanessy Beecroft w Berlinie z roku 2005 tak można chyba odczytywać: „Sto nagich kobiet (w rzeczywistości miały na sobie przezroczyste rajstopy) stało nieruchomo i obojętnie na oczach zwiedzających, którzy, po oczekiwaniu w długiej kolejce, wchodzili grupami do obszernej sali na parterze muzeum”[7].
Cała zaś kultura nowoczesna, wraz z upajającym hasłem postępu i „uwalniania” się z okowów pruderii, czyni niemal wszystko, aby nagość zdesakralizować w tym szczególnym, teologicznym sensie. Dzieje nowożytności to wielowątkowa opowieść o próbach uśmiercania wstydu. Historia nagości Philipa Carr-Gomma daje dobry przegląd sposobów aktywnego wykorzystania nagości do celów religijnych (w wielkich tradycjach religijnych świata i w ruchu wicca[8]), politycznych i kulturowych. To panorama sposobów pokazywania nagości i idei wiązanych z łamaniem tabu, że nagość jest zawsze grzeszna i wstydliwa[9].
Porównawcze badania antropologiczne nad nagością i strojem dołożyły do zmiany tej perspektywy ważną cegiełkę. Oto bowiem, jak się okazuje, sfera znakowa nagich ciał, ale także ciał ukrywających się w stroju, mówi o ludziach przede wszystkim dwie rzeczy: jaki jest ich status oraz czy są seksualnie dostępni. Jak wręcz twierdzą niektórzy antropolodzy, pierwotnym celem ubierania się nie była wcale po chrześcijańsku rozumiana skromność, a więc ukrywanie stref erogennych, ale przeciwnie – podkreślanie ich! Słynne pokrowce na penisy, ważny element ubioru na Nowej Gwinei, miały długość sięgającą 60 cm... Warto także wiedzieć, że purytańska Ameryka lat trzydziestych XX stulecia miała obsesję na punkcie okazałych drugorzędnych cech płciowych. Jak pisze Nancy Etcoff, w tamtej dekadzie „manekiny importowane z Europy były w trzech rozmiarach – mały, średni i amerykański, według wielkości genitaliów”[10].
Nagość, czyli... kostium
Europejscy misjonarze, kupcy, odkrywcy oraz ci wszyscy, którzy wyruszali w świat od XVI wieku, budując Europę extra muros (co dzisiaj nazywamy systemem kolonialnym), byli zaszokowani, że ich sposób ubierania wcale nie jest uniwersalny. To niejako pierwsze obnażenie „naszej” wizji nagości, skonfrontowane z ludźmi, którzy chodzili nago bez skrępowania, malowali ciała, nacinali, tatuowali, dokonywali obrzezań i innych deformacji organów płciowych u kobiet i mężczyzn.
Definicja osoby ubranej musiała więc ulec rozszerzeniu, jako że opozycja nagość–strój dotyczy także tego wszystkiego, co ludzie robią z nagim ciałem, by nadać mu kulturową formę „kostiumu”, podkreślającego przecież nie co innego, jak człowieczeństwo. Czy osoba o całkowicie pomalowanym ciele jest jeszcze naga? A co z tatuażami? Co znaczą skaryfikacje, klipsy, ozdoby nosowe i całe mnóstwo innych sposobów, które komunikują, że nagie staje się ubrane w pełnym tego słowa znaczeniu, jedynie ubrane inaczej, niż przywykliśmy? Wiemy skądinąd, że to, co było do niedawna historią ludów egzotycznych, staje się rzeczywistością dla nas samych, o czym zaświadcza nieprawdopodobna kariera tatuażu czy piercingu, które wedle antropologów kultury są niczym innym, tylko trwałym bądź czasowym okaleczaniem nagiego ciała. Podobny status ma obcinanie włosów i golenie głowy, co też zresztą sugeruje nam związek z nagością.
Dlatego, być może, z tak wielką niechęcią spotykają się w demokratycznym świecie Zachodu muzułmańskie zasady, że zakrywanie, niemal całkowite, ciał kobiet wiąże się z tym, że ubrane niewiasty mają być „poznawane”, a nie „obrażane”. Trudno nam zaakceptować także obowiązujący w tej religii i jej systemie moralnym nakaz spuszczenia wzroku, by nie patrzeć na to, co jest zakazane przez islam, z obawy przed wkroczeniem ze stanu niewinnego patrzenia w stan pożądania seksualnego, potem rozmyślanie i planowanie, aż w końcu posunięcie się do popełnienia grzechu[11]. Czy nie jest tak, że w tym wypadku mówi się jasno o tym, co w kulturze europejskiej wypieramy: że widzenie poprzedza słowa? Moralność byłaby zatem – jak naucza także chrześcijaństwo – w oku patrzącego; złe spojrzenie na kuszący obiekt jest pretekstem do niemoralności.
Niewątpliwie świadomość siebie jako istot cielesnych leży u podstaw naszej tożsamości, dlatego swoista, wielowiekowa i wielokulturowa „gra z nagością” sytuuje się w samym centrum doświadczania siebie, świata i innych ludzi. O ile wiek XX można – za Jamesem Petersenem – śmiało nazwać „stuleciem seksu”, o tyle pierwsze dekady XXI wieku jawią się bardziej jako powrót purytanizmu. To, co wybuchło z całą mocą w czasach kontrkultury i kontestacji, a więc próby „uwalniania” kolejnych sfer życia od konwenansu i ograniczeń, dotyczyło w głównej mierze seksu i nagości – tak możemy po latach orzec. Nagość lat sześćdziesiątych „wylała” się na ulice, ekrany, sceny teatralne (słynny musical Hair), zawitała na masową skalę do galerii, była ważnym elementem ekspresji muzycznej, idei „wolnej miłości”, ruchu hipisowskiego. Historię kontrkultury jako historię orgii nagości dopiero należy napisać! Miał wiele racji sympatyzujący z pokoleniowym buntem John Updike, pisząc, że „nagość zbliża nas do bycia rewolucjonistą; chodzenie boso to zaledwie populizm”.
Istotnie, wszelkie formy rozbierania się były ważnymi strategiami demonstrowania sprzeciwu wobec opresyjnych, jak je nazywano, norm społecznych. Powiedziałbym, że kontrkultura zanegowała wiktoriański ład XIX wieku, obecny także w realiach kapitalizmu powojennego, który jasno rozgraniczał ekscentryczność i pruderię: one istniały obok siebie, ale jako oddzielne sfery, a nagość skrywała się w podejrzanych dzielnicach, klubach i salkach, do których udawali się szacowni obywatele odpocząć od krępujących ich formalnie konwenansów zachowań i ubiorów. Lata sześćdziesiąte miały zadać ostateczny cios podobnemu zakłamaniu: nagość stała się widzialna, zaczęła być orężem „odkłamywania” i artystyczną formą ekspresji sięgającej do najróżniejszych źródeł, także religijnych (zwłaszcza ekstatycznych religii Wschodu, druidów itd.).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.