Synodzie, wypłyń na głębię!

Więź 2/2015 Więź 2/2015

Skoro Chrystus jest obecny w więzi małżeńskiej, to pielęgnowanie tej więzi jest już nie tylko ludzką troską o trwałość małżeństwa, lecz także wyrazem chrześcijańskiej duchowości. Skoro małżeństwo jest sakramentem jako wspólnota życia i miłości, to duchowość małżeńska wyraża się nie tylko przez pobożność i modlitwę, lecz także w codzienności

 

W obradach synodu w roku 2014 wyraźnie zabrakło, naszym zdaniem, jeszcze kilku innych istotnych wątków. Nie znalazło się miejsce na obszerniejsze omówienie problemów rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne, zwłaszcza z upośledzeniem umysłowym, i docenienie daru tego, co niedoskonałe (to bardzo ważne w czasach, gdy większość dzieci ze stwierdzonymi wadami rozwojowymi jest zabijana jeszcze przed narodzeniem). Zabrakło słowa zachęty do ofiarnego przyjmowania dzieci adoptowanych (a przecież relację nas wszystkich do Boga św. Paweł określa jako przysposobienie w Chrystusie Jezusie – np. Ef 1,5; Ga 4,5)[8]. Nie pojawiły się wyrazy życzliwości ojców synodalnych wobec tych osób, które trwają w wierności sakramentalnemu małżeństwu pomimo zdrady i odejścia współmałżonka (niekiedy czują się one zapomniane przez Kościół, choć wiernie stosują się do zasad Ewangelii).

Synod zajmujący się tematyką rodzinną nie uwzględnił także w swoich pracach refleksji nad powołaniem osób, które pozostają bezżenne nie z własnego wyboru (nie są to przecież tylko hedonistycznie nastawieni egoiści, lecz często głęboko wierzący katolicy, którzy nie mogą znaleźć współmałżonka). Ta tematyka wydaje się niezwykle istotna zarówno ze względu na wzrastającą liczbę takich osób, jak i na rozwój katolickiej antropologii. Ludzka relacyjność i seksualność są coraz bardziej doceniane w kościelnych dokumentach. Benedykt XVI pięknie pisze w encyklice Deus caritas est, „że tylko w zjednoczeniu mężczyzny i kobiety człowiek może stać się «kompletny»”, że „jedynie razem [Adam i Ewa] przedstawiają całokształt człowieczeństwa, stając się «jednym ciałem»” (11). Gdy jednak czytają takie słowa osoby bezżenne nie z własnego wyboru, to coraz trudniej im zrozumieć własną kompletność-niekompletność.

Nawrócenie języka

Łatwo uznać wszystkie te pominięcia za mało istotne. Część biskupów (i nie tylko biskupów) jest z pewnością szczerze przekonana, że powyższymi sprawami nie należy się zajmować, bo nie one wcale są dziś najważniejsze. Ci nastawieni bardziej konserwatywnie uważają przecież, że Kościół nie ma poważniejszych problemów ze swoją doktryną czy sposobem jej wykładania – winę za dzisiejsze problemy ponosi kultura nieprzyjazna normalnej rodzinie, a wręcz ją zwalczająca. Osoby nastawione bardziej liberalnie dla odmiany zastanawiają się raczej nad reformą nauczania, zwłaszcza norm moralnych, tak aby uczynić je bliższymi ludziom.

Wszyscy, jak się wydaje, dostrzegają lukę, a może wręcz przepaść, jaka pojawiła się między nauczaniem Kościoła przedstawiającym ideał chrześcijańskiej rodziny a realnym życiem wielu katolików. Jedni chcieliby podciągnąć życie do statycznego ideału, drudzy nagiąć ideał w stronę życiowej praktyki. Zwolennicy opcji liberalnej dążą w związku z tym do przebudowy katolickiej etyki seksualnej, a konserwatyści skupiają się na walce o zachowanie w tej sprawie status quo.

Paradoksalnie mamy wrażenie, że oba te podejścia zakładają, iż najlepsze czasy dla małżeństwa bezpowrotnie minęły. Trzeba więc albo zmienić podejście Kościoła (wersja liberalna), albo ratować, co się da (wersja konserwatywna). Nam natomiast wydaje się, że najbardziej potrzeba dziś nowoczesnej argumentacji, biorącej pod uwagę przemiany kulturowe, odwołującej się zarówno do ludzkiej codzienności, jak i do mistycznego powołania sakramentalnego małżeństwa (para małżeńska to najlepsza analogia dla Trójcy Świętej)[9]. Postaw moralnych nie da się przecież formować ani straszeniem, ani szlachetnymi apelami – trzeba odwołać się do wymiaru duchowego, który jest fundamentem moralności. Ani konserwatywne maksymalistyczne wymagania, ani liberalne obniżanie wymagań niewiele dadzą, jeśli człowiek nie znajdzie wpierw dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ma od siebie wymagać.

„Więź” od lat przekonuje w swoich publikacjach, że odkrycie pełni i głębi powołania małżeńskiego jest wciąż przed nami[10]. Trudności czasów współczesnych mogą być wyzwaniem do oczyszczenia i pogłębienia katolickiej wizji małżeństwa i rodziny. Sądzimy, że cel bliski kościelnym liberałom – przybliżenie teorii ludziom – osiągnąć można raczej przez duchowe pogłębienie doktryny i ukazanie jej wewnętrznej, egzystencjalnej atrakcyjności niż przez zmianę nauczania. Niezmienność zasad, o którą zabiegają konserwatyści, da się zaś utrzymać także w sytuacji rozwoju doktryny (przykładem jest choćby II Sobór Watykański).

Deklaratywnie Synod Biskupów zdaje sobie sprawę z potrzeby takiego podejścia, stwierdzając w punkcie 33 Relatio potrzebę „nawrócenia języka”[11], nawiązywania do „najgłębszych pragnień człowieka”, ukazywania wartości, a nie tylko nauczania norm. W praktyce jednak w relacji końcowej dominuje niemrawy język, typowy dla kościelnego specjalistycznego slangu. Przy lekturze ma się poczucie, że trudno się z przedstawionymi uwagami nie zgodzić, ale też niewiele z nich wynika.

Dotychczasowe obrady synodu o rodzinie przybrały bowiem – i to nie tylko w mediach, lecz, niestety, także w rzeczywistości – kształt realnego sporu między dwoma frakcjami ideowymi. Istotą kontrowersji stała się kwestia stosunku do propozycji reformy kościelnej praktyki nieudzielania komunii świętej osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach małżeńskich. Mieliśmy więc podczas pierwszej części synodu do czynienia przede wszystkim ze zderzeniem między biskupami liberalnymi, nastawionymi na zmianę w podejściu Kościoła do rozwodników, a konserwatywnymi, którzy gorąco bronili niezmienności obecnych rozwiązań.

Papież do takiej dyskusji wyraźnie zachęcał, sam jednak nie wyrażał własnego stanowiska, nie kierunkował debaty, nie dawał (przynajmniej publicznie) wskazówek do dalszych prac. Taka postawa Franciszka może być wyrazem przyjętej metody pracy synodu. Bierze ona za punkt wyjścia nie doktrynę, lecz rzeczywistość z jej problemami, a dopiero później szuka rozwiązania tych problemów w świetle nauczania Kościoła. Papież jest także świadom, że podczas poprzednich synodów sporna kwestia stosunku do rozwodników była często podnoszona, nigdy jednak nie została poddana pod poważną debatę biskupów[12]. Franciszek może więc słusznie uważać, że należy tę sprawę przedyskutować raz, a dobrze.

Taka atmosfera nie sprzyjała jednak wnikliwej analizie. W dotychczasowym spojrzeniu synodu na problemy małżeństwa i rodziny dominują dwa podejścia: skupienie się na jej funkcjach społecznych albo wykład kościelnej doktryny. Brakuje zwłaszcza perspektywy duchowej. Niech też nikogo nie zmyli wielość tematów poruszonych w Relatio synodi. Ilość zdecydowanie nie przechodzi tu w jakość. Powierzchowność i częstokroć bezbarwność tego tekstu wydaje się nam właśnie efektem skoncentrowania się ojców synodalnych na sporze, który przykuwał ich uwagę. Jedni ciągnęli w prawo, drudzy w lewo; jedni parli do przodu, drudzy woleliby skierować się do tyłu. W ferworze dyskusji zapomniano chyba, że można jeszcze pójść... w głąb.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...