O rodzinnej tradycji pracy u podstaw i uczeniu historii w Muzeum Powstania Warszawskiego z Anną Cywińską rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Muzeum Powstania Warszawskiego powstawało z wielkim trudem i licznymi przeszkodami – niejako dzieląc zawiłe losy pamięci historycznej w III RP – za to od chwili otwarcia ekspozycji w przeddzień 60. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego przez ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego z roku na rok coraz bardziej tętni życiem. To dzięki tej instytucji, dzięki jej twórcom i współtwórcom, żyjącym jeszcze nielicznym powstańcom warszawskim, dzięki jej pracownikom i rzeszy młodych współpracowników pamięć o warszawskich bohaterach 1944 r. powoli zaczęła docierać do świata...
ANNA CYWIŃSKA: – Rzeczywiście, to nasze muzeum jest nie tylko – choć przede wszystkim – miejscem lekcji wychowania patriotycznego i obywatelskiego dla młodego pokolenia Polaków, które przez całe lata było raczej oduczane niż uczone historii Polski, ale jest także po prostu przypomnieniem tego zapomnianego i lekceważonego przez międzynarodową opinię faktu z historii II wojny światowej, którym było Powstanie Warszawskie. Cieszymy się więc, że odwiedza nas coraz więcej cudzoziemców. Jednak oprócz naszej żmudnej codziennej pracy u podstaw wielkie znaczenie mają takie zdarzenia, które odbijają się tak szerokim echem, jak przemówienie prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa na placu Krasińskich, który opowiedział całemu światu o Powstaniu Warszawskim... Podobne znaczenie miała niedawna wizyta brytyjskiej pary książęcej w naszym muzeum.
– Okazała się równie pożyteczna dla odkłamywania polskiej historii przed światem, jak wizyta prezydenta Trumpa?
– Zapewne tak, bo relacje z tej niezwykłej wizyty też poszły w świat. Tym razem dotarły przede wszystkim do młodych ludzi, dla których Kate i William są wzorem.
– Wróćmy do pracowitej codzienności. Dlaczego podjęła Pani pracę akurat w Muzeum Powstania Warszawskiego? To chyba nie jest praca jak każda inna?
– To prawda, ale nie chciałabym tu używać górnolotnych słów. Do Muzeum Powstania Warszawskiego doprowadziło mnie harcerstwo; mam za sobą dwadzieścia kilka lat pracy instruktorskiej, w której historia zawsze była obecna, a rocznica Powstania Warszawskiego zawsze uroczyście obchodzona. Czy to na Mazurach, czy w górach, na naszych obozach w dniu 1 sierpnia zawsze były ognisko, gawęda, no i, oczywiście, piosenki powstańcze. Niestety, z przykrością stwierdzam, że dzisiejsza młodzież bardzo słabo je zna, do czego się przyznaje choćby w czasie zwiedzania muzeum. Dlatego też 1 sierpnia wychodzimy poza nasze mury z tzw. śpiewankami pod hasłem „Warszawiacy śpiewają nie(zakazane) piosenki”. Od kilku już lat na placu Piłsudskiego w Warszawie gromadzą się młodzi i starzy ludzie, by razem śpiewać, a w ubiegłym roku swoją obecnością zaszczycił nas prezydent Andrzej Duda. Wydaje mi się, że Warszawa w rocznicę powstania staje się jakaś inna...
– Lepsza?
– Tak mi się zdaje... I chodzi tu chyba nie tylko o kwestię uroczystego uhonorowania poległych powstańców, ale też o to, że obchody rocznicy zmuszają do refleksji, dostarczają wiedzy tym, którzy o Powstaniu Warszawskim niewiele wiedzą. 1 sierpnia to środek wakacji, w stolicy jest wielu turystów, wielu z nich odkrywa Powstanie Warszawskie, gdy o godz. 17 na ulicach Warszawy zatrzymuje się ruch... Za tego rodzaju symbolami zazwyczaj postępuje bardziej konkretna wiedza.
– Jak Pani ocenia postęp tej wiedzy?
– Niewątpliwie wiedza o Powstaniu Warszawskim jest w polskim społeczeństwie coraz większa. Ostatecznie trudno przecież uznać za niebyłe zdarzenie historyczne, w wyniku którego zginęło ok. 150 tys. osób... Dzięki uporowi śp. Lecha Kaczyńskiego i powołanego przez niego zespołu tworzącego Muzeum Powstania Warszawskiego, mimo mnożących się przeszkód, w końcu mamy to miejsce, gdzie naprawdę możemy uczyć historii. Myślę nawet, że to nasze muzeum jest jednym z pierwszych miejsc, w którym pokazujemy polską historię taką, jaka była naprawdę. Cieszy więc to, że od samego początku, przez 13 lat, mamy niezmiennie dużą liczbę zwiedzających.
– I od samego też początku sukces muzeum budził zdziwienie, a nawet szokował przeciwników polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego... Jak Pani sądzi, w czym tkwi tajemnica tego sukcesu? Czy to tylko efekt nowoczesnej, multimedialnej formuły ekspozycji?
– Nowoczesność Muzeum Powstania Warszawskiego, oczywiście, ma znaczenie; multimedialny przekaz z pewnością lepiej trafia zarówno do młodych, jak i starszych osób. Jednak, moim zdaniem, liczą się przede wszystkim atmosfera i żywe słowo przewodników docierające do słuchaczy, czyli duch tego miejsca... To np., że młodzi ludzie mogą tu spotkać prawdziwych powstańców warszawskich, którzy swoimi wspomnieniami, swoim świadectwem i obecnością od początku wspierają nasze muzeum. Z satysfakcją patrzę, jak młodzi ludzie z zapartym tchem słuchają powstańczych opowieści, jak dotykają historii, której do tej pory nikt im nie opowiadał, ani w szkole, ani w domu... Zdarza się, że jakiś młody człowiek powie mi na koniec zwiedzania, że teraz wreszcie sam zacznie się uczyć historii.
– Tymczasem Pani mogła uczyć się historii Polski na przykładzie dziejów własnej rodziny...
– Szczerze powiedziawszy, to dopiero wtedy, gdy rozpoczęłam pracę tu, w muzeum, zaczęły mi się otwierać oczy także na historię mojej własnej rodziny. Wcześniej – mimo że ta historia zawsze była gdzieś w tle – nie było czasu, wszyscy wokół byli zapracowani... Zresztą chyba większość moich rówieśników była niejako skazana na niemówienie o historii własnych rodzin; w tamtych czasach często obawiano się zbyt głośno mówić o trudnych rodzinnych historiach, aby nie narażać bliskich na represje ze strony władzy. Dopiero więc tu, w muzeum, gdy opowiadałam historię Polski na przykładach dziejów polskich rodzin, przekonałam się, jak bardzo ta historia polskich rodzin, także mojej, jest bogata i ciekawa. Zaczęłam sobie przypominać opowiadania babci, cioci...
– Pani śp. Tata – Czesław Cywiński, prezes Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy AK, do ostatniej chwili życia, do tragicznej śmierci w katastrofie smoleńskiej, niezwykle aktywnie działał na rzecz upamiętniania i przekazywania młodemu pokoleniu zapomnianej historii. Bardzo Panią motywował, przygotowywał do podobnej aktywności?
– Z ogromu aktywności społecznej mojego Taty zdałam sobie sprawę, gdy po jego śmierci zaczęłam liczyć same tylko instytucje, w których działał. Wtedy zrozumiałam, dlaczego tak trudno było mu znaleźć czas, żeby choćby raz w tygodniu przyjść do mnie na obiad... Dziś wiem jedno – zawsze miał bardzo dobry kontakt z młodymi ludźmi, rozumiał młode pokolenie, a to po prostu wynika z rodzinnych tradycji. Dziadek był nauczycielem akademickim bardzo lubianym przez studentów. Pomyślałam, że chyba tę aktywność społeczną ukierunkowaną zwłaszcza na przekazywanie wiedzy młodszym pokoleniom oraz tę skłonność do wszelkich działań patriotycznych mamy po prostu w genach. Nieprzypadkowo działałam w harcerstwie – w 79. Warszawskiej Żeglarskiej Drużynie Harcerskiej – mimo że nikt mnie do tego nie namawiał.
– Nawet Tata?
– Tata zawsze mówił, że najważniejsza jest nauka, ale tak naprawdę dawał mnie i bratu bardzo dużą przestrzeń do podejmowania samodzielnych i odpowiedzialnych decyzji. Wiele czasu poświęcałam harcerstwu i to ono także mnie ukształtowało, nauczyło prawdziwego patriotyzmu. Jak mówił mój Tata, zawsze, bez względu na okoliczności, trzeba pracować dla Polaków, dla Polski, nie dla tej czy innej władzy...
– Mimo wszystko taka postawa – jeśli nie liczyć np. bohaterskiego pokolenia powstańców warszawskich – nigdy nie była zbyt często spotykana, a dziś raczej tylko nieliczni mają ten dominujący „gen patriotyczny”...
– Myślę, że bardzo wiele osób ma ten gen, a dzieje wielu zwykłych polskich rodzin są naprawdę ciekawe i warte uwagi, naprawdę mogą być wzorem patriotyzmu. Ważne, żeby każdy z nas umiał czerpać z tej rodzinnej skarbnicy. Ja swojej odmiany patriotyzmu – który rozumiem jako niełatwą, codzienną pracę u podstaw – nauczyłam się, czytając pamiętnik pradziadka, który żmudnie odbudowywał rodzinny majątek na Litwie Kowieńskiej, stracony w czasie zaborów. Nieustannie przy tym demonstrował swą polskość, choćby walcząc z przeniesioną z Niemiec tradycją ubierania choinki na Boże Narodzenie. Pamiętniki pradziadka pokazały mi, jak trudne było utrzymywanie polskiego domu pod zaborami...
– Dodały Pani siły?
– Na pewno. Bo przecież także ten nasz dzisiejszy patriotyzm nie jest łatwy.
– Dla młodego pokolenia bywa bytem abstrakcyjnym.
– Dlatego w Muzeum Powstania Warszawskiego pokazujemy ten najbardziej heroiczny patriotyzm przez dzieje konkretnych osób, przez świadectwa jeszcze żyjących powstańców. Pokazujemy, że poświęcenie dla Ojczyzny to nie propagandowe frazesy, lecz los wielu zwykłych ludzi. Oczywiście, niektóre rodziny są naznaczone tym losem w większym stopniu niż inne. Niektóre w ogóle nie rozpamiętują swych rodzinnych dziejów, a szkoda. Ja dopiero po latach dowiedziałam się, że cała moja rodzina, od dziadków począwszy, walczyła w Armii Krajowej... Zrozumiałam też przesłanie-misję mojego Taty, który podjął w praktyce próbę przypominania i uczenia historii, a przede wszystkim starał się wychowywać młodszych do kontynuacji tych działań patriotycznych, które sam wymyślił. Do dziś w całej Polsce powstają Kluby Historyczne im. gen. Stefana Roweckiego „Grota”, których celem jest spotkanie pokolenia pamiętającego i tworzącego Armię Krajową z pokoleniami najmłodszymi. Z tego, co wiem, w tych klubach dzieją się naprawdę fantastyczne rzeczy – np. konkursy dotyczące nie tylko książkowej historii Polski, ale właśnie odtwarzania historii rodzin – a więc rosną kontynuatorzy pamięci... Tata by się bardzo cieszył.
– Katastrofa smoleńska jest chyba najsmutniejszym symbolem w długich patriotycznych dziejach rodziny Cywińskich...?
– To prawda. Wtedy też miałam polecieć do Katynia, jako osoba towarzysząca... W 2010 r. Tata miał już wprawdzie 84 lata, ale wciąż był człowiekiem niezwykle sprawnym, zarówno fizycznie – jeszcze jeździł na nartach, które były jego pasją – jak i intelektualnie, nie zgodził się więc, abym jako jego opiekunka blokowała cenne miejsce w samolocie, bo przecież jest wielu – tłumaczył – którzy chcą i powinni tam polecieć. Następnego dnia miał mi opowiedzieć, jak było w Katyniu, jeśliby oczywiście znalazł dość czasu, bo przecież kolejne zadania, spotkania i projekty już czekały.
– Pani, oczywiście, w jakiś sposób przejęła ten trudny rodzinny testament...
– Na poprzednią rocznicę napisałam wiersz: „zostawiłeś mi spadek, ale wartość jego nie mierzy się złotówką, zostawiłeś mi zdania niedokończone (...) zadania do wykonania, teraz wiem, że czekały na mnie (...) spotykam się z tymi (...) w których życiu byłeś drogowskazem, drogowskazem, który nazywa się Polska”. To trudny spadek. Na swój mniej doskonały sposób staram się kontynuować dzieło mojego Taty... Gdy dziś zastanawiamy się, gdzie i jakie pomniki postawić dla uczczenia ofiar tej strasznej katastrofy, nie zapominajmy też o tym, że wspaniałym pomnikiem będzie kontynuacja ich niezwykłej pracy, ich myślenia o Polsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.