Założył Ruch Światło-Życie, czyli popularną oazę, przetłumaczył część Pisma Świętego, zmobilizował Polaków do walki z pijaństwem. Inicjatywy, które zapoczątkował, rozwijają się do dziś. Mnie jednak fascynuje coś innego – radykalna przemiana z ateisty w katolika, gdy czekając na wyrok śmierci, zrozumiał, że Bóg jest.
Ksiądz Franciszek Blachnicki jest kandydatem na ołtarze. W tym roku obchodzimy 30. rocznicę jego śmierci. Wydaje się, że człowiek, który miał tak doskonałe pomysły na ewangelizację, musiał być pobożnym ministrantem i od dziecka wiedzieć, że zostanie księdzem. Tymczasem…
Zwątpił
Franek urodził się w 1921 r. w Rybniku na Śląsku w wielodzietnej rodzinie robotniczej. Gdy miał 10 lat, wstąpił do harcerstwa i działał w nim do matury w 1938 r. Była to dla niego fascynująca przygoda. To w harcerstwie zachłysnął się aktywnym działaniem w małych grupach, wychowaniem rówieśniczym, bliskim kontaktem z przyrodą i służbą drugiemu człowiekowi. Zanim jednak przeniósł to na oazowe rekolekcje, minęło wiele, wiele lat.
Po maturze Franek odbył roczną służbę wojskową, która przygotowała go do udziału w wojnie obronnej kraju we wrześniu 1939 r. Był plutonowym w 11. Pułku Piechoty Armii Kraków. Pod koniec września dostał się do niewoli niemieckiej, ale udało mi się uciec. Wrócił w rodzinne strony i działał w konspiracji. Wiosną aresztowało go gestapo. Po kilku tygodniach śledztwa w jednym z pierwszych transportów trafił do obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie przebywał 14 miesięcy. Nie było mu łatwo – nie dość, że od zawsze był chorowity, to jeszcze dwa razy wysyłano go do karnej kompanii i prawie miesiąc spędził w bunkrze – tym samym, w którym zginął św. Maksymilian Kolbe. Jednak trudniejsze od wyczerpujących warunków było dla niego „załamanie się wiary w człowieka, którego tzw. dobre maniery, wyniesione z cywilizowanego i kulturalnego świata, topniały, jak śnieg w ogniu, w obliczu brutalnej walki o życie w obozowych warunkach”.
Czy może być coś gorszego od Auschwitz? Może. Blachnicki został zwolniony z obozu i osądzony przez niemiecki sąd w Katowicach. Wiosną 1942 r. usłyszał wyrok: śmierć przez ścięcie za działalność przeciw hitlerowskiej Rzeszy. Franciszek spędził cztery długie miesiące na oddziale skazańców, każdego dnia oczekując na własną egzekucję. „Wtedy właśnie załamało się ostatecznie wszystko: cała ta naiwna młodzieńcza filozofia, światopogląd, wiara w ideały. Czytałem różne książki i znowu odkrywałem, że człowiek to bestia, że życie ludzkie jest pozbawione wszelkiego sensu, a historia to jakieś straszne błędne koło” – wspominał po latach.
Dlaczego młody chłopak, którego życie legło w gruzach i czekał na własną śmierć, nie szukał pociechy, ratunku, wyjaśnień, usprawiedliwień u Boga? Bo w Niego nie wierzył.
Szukał
Poszukiwanie Boga jest w biografii ks. Blachnickiego jednym z najciekawszych wątków. Teoretycznie Franciszek miał wszystko, aby wyrosnąć na zaangażowanego katolika: praktykujących rodziców, dobre gimnazjum z doskonałym katechetą i harcerstwo, a wiadomo, że – jak głosi przysięga – „harcerz służy Bogu i Ojczyźnie”. Mimo to w wieku 16 lat napisał w pamiętniku: „oto stwierdzam z całą pewnością: Boga nie ma”. Ale to nie wszystko. Zaraz dodał: „Pomimo że uważam, że Boga nie ma, to dobrze, że jest Kościół. Kościół przynajmniej kształtuje ludzi do pewnych wymagań, do pewnych wartości etycznych, do przyzwoitego życia, więc dobrze, że Kościół jest”.
W swojej niewierze Franciszek był bardzo uczciwy i wrażliwy na drugiego człowieka. Czuł ciążącą na nim odpowiedzialność za ludzi, których mu powierzono. „Byłem wtedy drużynowym, miałem powierzonych młodszych kolegów i koleżanki w drużynie, którzy byli we mnie wpatrzeni jak w słońce, byłem dla nich ostatecznym autorytetem, przywódcą, człowiekiem, który proponował najciekawsze zabawy i najlepszy sposób spędzania czasu. miałem im powiedzieć, że Boga nie ma? O, nie! Chodziłem z nimi co tydzień na mszę szkolną, przystępowałem co miesiąc do spowiedzi, aby czasem któregoś nie zgorszyć. Bo to, że ja nie wierzyłem, to jest moja sprawa, ale co oni zrobią i jak w życiu zadecydują, to jest ich sprawa i ja nie chcę tego mieć na swoim sumieniu, że kogoś od wiary czy Pana Boga odciągnąłem”.
Znalazł
Wróćmy na oddział skazańców, gdzie Franciszek spędził 135 dni. Konsekwentnie odmawiał rozmów z kapelanem i spowiedzi. Mówił: „proszę księdza, ja nie wierzę w Boga, to co się ksiądz mną będzie zajmował, są inni, którzy księdza pociechy potrzebują, niech się ksiądz tymi ludźmi zajmie”. Równocześnie zaglądał do więziennej biblioteczki, w której znajdowało się wiele książek religijnych. Czytał o nawróceniach naukowców, artystów i intelektualistów. Interesowało go, dlaczego z ateistów stawali się ludźmi głęboko wierzącymi.
Więzień Blachnicki rozmyślał i czekał na wykonanie wyroku. Znał „system”: raz na dwa tygodnie przyjeżdżał kat z Hannoweru. Egzekucje odbywały się z piątku na sobotę między trzecią a czwartą rano. Wcześniej skazańcy mogli się wypowiadać, przyjąć Komunię św. i napisać list do rodziny. Pewnej nocy Niemcy otworzyli drzwi celi i wywołali jego współwięźnia. Tej samej nocy stracono też bliskiego kolegę Franciszka. Dwa tygodnie później, przed kolejną egzekucją, służba więzienna włożyła klucz do celi, w której siedział Blachnicki, przekręciła zamek i nacisnęła na dźwignię. Co czuł Franciszek na chwilę przed śmiercią, której był w pełni świadomy? I co czuł chwilę później, gdy kaci niespodziewanie… odeszli, nie otwierając drzwi od jego celi?
Wkrótce więzień Blachnicki przeżył swoje „nowe narodzenie”, które porównał do sytuacji, jakby ktoś w jego duszy przekręcił kontakt i zaczęło świecić światło. Chodził po celi i powtarzał w kółko jedno słowo: „wierzę”. Mówił też: „Panie Boże, Ty mnie ocaliłeś, bo ocaliłeś moją wieczność. Dzięki Tobie będę żył na wieki. Ale jeśli chcesz, żebym jeszcze coś dla Ciebie zrobił, to mnie ocal”.
Był wierny
Dwa miesiące później przyszła z Berlina wiadomość o ułaskawieniu Franciszka. W 1945 r. wstąpił do seminarium, a potem… A potem jest gotowy scenariusz nie na jeden, ale przynajmniej kilka filmów. Mimo początkowej nieprzychylności biskupów, zakładał oazy. Zbojkotował synod, który zwołał wyznaczony przez komunistów kapłan, a który nie miał zgody papieża. Za to wydalili go z diecezji. Założył Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, za co komuniści zamknęli go w więzieniu. Wydawał nielegalną prasę. Pracował naukowo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. I tak dalej…
Od chwili ułaskawienia, do śmierci w 1987 r. ks. Franciszkowi pozostało 45 lat życia. nie zmarnował ani chwili, w stu procentach poświęcając się Bogu. Było to dla niego jasne jak słońce – skoro Bóg jest, to ja jestem jego i całe moje życie jest jego.
Co zainspirowało Pana do stworzenia filmu o ks. Blachnickim?
– Już wcześniej znałem ks. Blachnickiego i jego dokonania. 10 lat temu zrealizowałem skromniejszy – w treści i w formie – film przybliżający tę postać, tak ciekawą i ważną dla polskiego Kościoła. Kiedy w ubiegłym roku podczas przygotowań do Światowych Dni Młodzieży pojawiły się pytania o prekursora idei tych spotkań oraz spodziewaliśmy się ogłoszenia terminu beatyfikacji ks. Franciszka, było wiadomo, że warto zrobić nowy, może lepszy film.
Co fascynuje Pana w jego biografii?
– To biografia pełna ludzkiego dramatu i zastanawiających wydarzeń, które wskazują na autentyczny charyzmat budowany ręką Boga. Zwrot ku wierze, nadzwyczajne ocalenie więzienne i obozowe są dowodem prawdziwie prorockiej misji. Byłem i jestem pod wrażeniem skuteczności jego działania – tak bardzo niedocenianego za życia jak i obecnie. Warto pamiętać, że ks. Blachnicki uformował w czasach PRL-u legion nowej polskiej inteligencji.
Czy to patron na nasze czasy?
– Tego do końca nie wiem, bo dziś mamy ochotę na innych, łatwiejszych mistrzów. Ksiądz Blachnicki nie uznawał kompromisów i być może dlatego wciąż czeka na odkrycie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.