Macierzyńskie oblicze miłości

Co to znaczy, że Kościół jest matką? Kiedy czytam komentarze internautów pod wiadomościami zamieszczonych w internetowych portalach, to często wydaje mi się, że my sami, ochrzczeni, członkowie Kościoła, traktujemy go bardzo „po macoszemu”. Wieczernik 157/2008



Co to znaczy, że Kościół jest matką? Kiedy czytam komentarze internautów pod wiadomościami zamieszczonych w internetowych portalach, to często wydaje mi się, że my sami, ochrzczeni, członkowie Kościoła, traktujemy go bardzo „po macoszemu”. Twarz Kościoła bowiem widziana tak, jak ją współcześnie przedstawia wiele jej dzieci, to już nie oblicze kochającej swoje dzieci matki, ale facjata mającej dość wstrętnych bękartów i pragnącej za wszelką cenę uprzykrzyć im życie macochy…
Widziany tak Kościół to już nie rodzina – wspólnota osób połączonych więzami miłości, ale kolonia karna cudzych bachorów, które muszą być za wszelką cenę zdyscyplinowane, więc macocha (bo już nie matka) Kościół robi wszystko, żeby za pomocą nakazów i zakazów utrzymać niesforne i niekochane towarzystwo w ryzach, srodze szafując ekskomunikami i innymi karami kościelnymi.

Jesteś w Kościele – więc „musisz” swój cenny czas, który mógłbyś przeznaczyć na jakieś ciekawe zajęcie – choćby na rozrywkę – przeznaczać na „nudną codzienną modlitwę”; w niedzielę musisz „odstać swoje” na Mszy, ale za to nie wolno ci w ten dzień robić zakupów; powinieneś zmuszać się do przebaczenia, choć to wcale nieskuteczne – „lepiej walić na odlew tego, kto cię skrzywdził, to na drugi raz zapamięta”. Nakazy i zakazy kościelne wkraczają nawet w najbardziej intymną sferę życia człowieka (a zarazem trudną do opanowania i przynoszącą ogromną przyjemność) – księża bowiem ciągle „włażą człowiekowi z butami do łóżka” i pouczają, co wolno, a czego nie wolno, podważając takie „osiągnięcia” współczesnej myśli jak rozwody, stosunki homoseksualne, antykoncepcja czy – jeśli się ona nie uda – „prawo do aborcji”; mówią o wstrzemięźliwości – ale „gdzie nam, słabym ludziom, walczyć z hormonami”. Ba, nawet niewierzący muszą przestrzegać ustaw, które Kościół przez umizgujących się do niego polityków sobie „załatwił”: im też nie wolno dokonywać aborcji, oni też muszą płacić podatki, z których opłacana jest religia w szkole, ale za to nie mogą być refundowane środki antykoncepcyjne czy zapłodnienia „in vitro”, którym Kościół w imię „jakiejś nie do końca zrozumiałej ideologii” się sprzeciwia…

Ilu katolików wypisując antykościelne komentarze na forach internetowych potwierdza, że tak właśnie – przynajmniej podświadomie – widzi wspólnotę, do której zostali włączeni przez chrzest? Czyż tak widziany Kościół nie ma rzeczywiście facjaty macochy zamiast twarzy kochającej matki? Kiedy zastanawiam się nad tym, dlaczego tak się dzieje, to wydaje mi się, że być może zbyt mało poznajemy wezwanie, które jest hasłem przewodnim oazy III stopnia: „Ecclesia Mater – Mater Ecclesiae”. Zbyt mało patrzymy na kochające oblicze Matki, pierwszej Uczennicy Pana, w której najpełniej zrealizował się Kościół, i zbyt mało pamiętamy o tym, że Kościół nie jest instytucją, ale… najbliższą rodziną – tak bliską, że gdy jej zabraknie, jesteśmy osieroceni. Czasem niestety może zapomnieć o tym nawet znany teolog: uznając, że sam jest sobie „sterem, żeglarzem i okrętem” mówi, że zerwał z Kościołem, i powoduje nie tylko ból Matki, która go zrodziła, ale również… własne osierocenie.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...