Moniuszko jest awokalny. Kierował się bowiem linią melodyczną wynikającą z dramaturgii libretta, a nie brał pod uwagę wygody śpiewaków. Moniuszko wymaga znacznie większych umiejętności i wysiłku niż zaśpiewanie Pucciniego czy Donizettiego. Wymaga ponadto wnętrza i zrozumienia słowiańskiej duszy. Przegląd Powszechny, 4/2009
– Gdyby organizował Pan konkurs moniuszkowski od pod¬staw, według jakich zasad, kryteriów, ocen przebiegałby on?
– Myślę, że oceniać ludzi można tylko wtedy, gdy prezentują to samo. Wszyscy powinni śpiewać te same arie i na podstawie wykonania tylko dwóch byłbym w stanie zorientować się, kto ma głos, osobowość, zdolności interpretacyjne… W programie jest ok. 20 arii, ale każda przecież ma inny stopień trudności. To jest poważny problem.
– Ma Pan dużo pomysłów, myślę, że dosyć nowatorskich, więc może uda się Panu mieć wpływ na kształt najbliższego konkursu?
– Będę chciał przeforsować swoje idee. Kocham śpiew, jestem wyzbyty jakiejkolwiek zazdrości, nie jestem przekupny i chcę wyłaniać rzeczywiste talenty.
– A system ocen? Czy możliwe jest opracowanie sprawiedliwego?
– Tu jest tak samo, jak z historykami sztuki. Jeśli historyk sztuki miał profesora, który zachwycał się Witkacym, Chwistkiem, to dla niego Chełmoński jest strasznym malarzem i będzie o nim pisał źle. Ale jeśli na serio zajmuje się pisaniem, to powinien zapomnieć o tym, co lubi, a czego nie lubi. Dotyczy to również jurorów.
Są np. tacy jurorzy, którzy uwielbiają Mozarta, szczególnie niemieccy. I jeśli ktoś śpiewa nie wiem, jak dobrze, to ocenią go niżej, jeśli nie zaśpiewał Mozarta. Dlatego też na konkursach nie ma ludzi nie skrzywdzonych. Zacząłem więc jurorować, by mieć wpływ na to, co się dzieje, żeby młodzi utalentowani ludzie mieli kogoś, kto jest za nimi a nie za bezbłędnym wykonaniem programu.
– W Pana życiu też jakiś konkurs odegrał zasadnicze znaczenie?
– To był ciekawy konkurs organizowany przez Echo Krakowa i Polskie Radio.
– Jakie błędy najczęściej popełniają młodzi śpiewacy?
– Chcą śpiewać wszystko, a to jest niemożliwe, i chcą osiągnąć sukces natychmiast. A to też się nie udaje. Szkoła muzyczna jest konieczna, ale niewystarczająca. Równie ważna wydaje się praktyka sceniczna. Znam śpiewaka, który wygrał 10 konkursów i nie nadaje się do śpiewania w operze, bo tam trzeba nie tylko doskonale śpiewać, ale umieć się poruszać, umieć słuchać partnera, grać mimiką, mieć dobrą dykcję, by wiadomo było, o co chodzi. Zawód śpiewaka operowego jest trudny. Karajan mawiał: „Wszyscy jesteśmy ludźmi, więc możemy się pomylić, ale po czterech taktach musimy być już razem”.
– Może dobrym wyjściem z tej sytuacji jest organizowanie studium przy poszczególnych operach? W niektórych krajach jest to praktykowane.
– Tak, ale w Polsce jeszcze ich nie ma. Opera Śląska wprowadziła, co prawda, taki zwyczaj, że koncerty dyplomowe śpiewaków odbywają się w jej gmachu, ale to za mało.
– A jak ocenia Pan naszych wokalistów-pedagogów? Czy wszyscy młodzi ludzie są dobrze uczeni?
– Niestety, nie. Jest mnóstwo młodych śpiewaków, którzy mają potężne wady oddechowe, impostacyjne, nie rozróżniają pojęć – wysokość dźwięku i wysokość głosu i nie wiedzą, że głos powinien być nisko, a dźwięk wysoko. Nikt im chyba tego nie mówi, bo przecież są za młodzi, by mieć kłopoty z pamięcią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.