Krwawe prześladowania chrześcijan w Indiach trwają od sierpnia 2008 r. Oficjalną przyczyną jest zamordowanie jednego z radykalnych hinduistycznych działaczy, o co oskarżono właśnie chrześcijan. Mimo że okazało się to nieprawdą, prześladowania nie ustają. Różaniec, 1/2009
– Krwawe prześladowania chrześcijan w Indiach trwają od sierpnia 2008 r., a zatem już bardzo długo. Oficjalną przyczyną jest zamordowanie jednego z radykalnych hinduistycznych działaczy, o co oskarżono właśnie chrześcijan. Mimo że okazało się to nieprawdą, prześladowania nie ustają. Dlaczego?
– Zacznę może od tego, że każde takie zjawisko, gdziekolwiek się zdarza, jest czymś strasznym. Jest to po prostu zbrodnia. Chodzi jednak o to, by zrozumieć powody, dlaczego akurat chrześcijanie padli ofiarą?
Zasadnicza sprawa – postrzegamy Hindusów jako ludzi niezwykle spokojnych i uduchowionych. W naszej wyobraźni króluje Mahatma Gandhi, który nawoływał do powstrzymania się od przemocy, podobnie inne autorytety indyjskie. Ale skoro nawołują – to znaczy, że tendencja wśród ludzi jest wręcz przeciwna! Hindusi są nadzwyczaj pobudliwi, wybuchowi, bardzo czuli na wyrządzenie im jakiegokolwiek rzeczywistego czy wyimaginowanego afrontu.
Przemoc pojawia się bardzo gwałtownie. A zatem – biorąc to pod uwagę – sam fakt wybuchu przemocy mnie nie dziwi. Nie pochwalam tego, ale rozumiem mechanizm. I to zdarza się w Indiach dość często, rzadziej wobec chrześcijan, częściej wobec muzułmanów a kiedyś nawet wobec sikhów. Tego typu zamieszki więc nie są czymś niezwykłym.
Druga sprawa to postrzeganie chrześcijaństwa w Indiach przez pryzmat jego związków z kolonializmem. Chrześcijanie są traktowani jako obcy. Wyjątkiem jest tzw. chrześcijaństwo Tomaszowe (według tradycji pochodzące od św. Tomasza Apostoła), istniejące w Indiach Południowych. Ono się jednak nie rozprzestrzeniało – wtopiło się w hinduskie społeczeństwo i samo stało się kastą.
Późniejsze chrześcijaństwo, przyniesione przez św. Franciszka Ksawerego, było dość powierzchowne i zakorzenione w pewnej konkretnej sytuacji historycznej: skierowane było do ludzi najniższych warstw społecznych, a poza tym nauczanie odbywało się przez tłumaczy, bo św. Franciszek Ksawery nie znał tamtejszego języka. Poza tym popełniono – moim zdaniem – pewien błąd, jeśli idzie o podejście – zabrakło właściwie rozumianej i głębokiej inkulturacji.
Posłużę się metaforą: misjonarze zachowali się jak ktoś, kto przywozi do obcego kraju jabłonkę. Wycina wszystkie inne drzewa i sadzi tę jabłoń – a ona nie chce rosnąć, bo to zupełnie inny klimat! A jak powinien postąpić ogrodnik? Przywieźć szczep i zaszczepić go na drzewie mango. Po prostu! I dlatego właśnie chrześcijaństwo jest postrzegane jako coś obcego. A wiadomo, że zawsze najłatwiej jest oskarżyć o wszystko obcego.
– A czy obecność takich osób jak Matka Teresa czy o. Marian Żelazek SVD nie wpłynęła jakoś na zmianę tych stereotypów?
– Na pewno tak! Jednak nie na tyle definitywnie, aby je zmienić całkowicie i do końca. Choć jestem pewien, że gdyby Matka Teresa żyła, to mogłaby z Hindusami załatwić wszystko. Ojciec Żelazek podobnie, choć jego wpływ był raczej lokalny, ograniczony tylko do Orissy.
– Niestety, zabrakło ich… Wracając do zasadniczego wątku: mamy krewkich Hindusów, sprowokowanych przez jakiś drobiazg…
– …dodajmy: drobiazg, który został bardzo umiejętnie wykorzystany i obrócony przeciw chrześcijanom. Partia VHP – Vishwa Hindu Parishad – są to fundamentaliści, którzy szukają tylko pretekstu, by pozbyć się z Indii muzułmanów i chrześcijan. Być może wystarczyło jakieś niefortunne skojarzenie śmierci Swamiego z chrześcijanami – i zaczęło się. A jeśli coś takiego zdarzy się w jednym miejscu, to działa niczym pożar prerii.
– Czy to świadczy o jakimś problemie, który narastał?
– Prawdopodobnie na tę sytuację nakłada się jeszcze element ekonomiczny i społeczny. To widać np. w działalności o. Żelazka, który pomagał ludziom, głównie niedotykalnym, wśród których pracował, podnieść się z całkowitej nędzy. Nie dał im tego za darmo, oni zrobili to własnymi rękami, ale on ich natchnął wiarą, że mogą sami o siebie zadbać.
I dla nas, odwiedzających jego ośrodek, to była bieda. Ale z punktu widzenia tych, którzy nie mają absolutnie nic, którzy wybierają ze zlewu na dworcu ziarenka ryżu wyplute przez kogoś i zjadają – to są dobrze sytuowani ludzie. Dlatego przypuszczam, że być może uruchomiono w tej sytuacji taki podły mechanizm: zobaczcie, wy nie macie nic, a im jest tak dobrze!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.