O innych, lepszych rejonach naszego życia

Nauczyłem się wielkiej pokory wobec życia i zawodu. Nie ukrywam, że ten proces się pogłębił w ostatnich latach w związku z moją sytuacją zdrowotną i przyjmuję z pokorą i radością to, co życie pozwala mi jeszcze przeżyć. Głos Karmelu 5/2009



Na Pana drodze stanął Jan Paweł II, ale przyszedł taki moment, kiedy został Pan zaproszony do Watykanu, aby odczytać Testament Ojca Świętego. Na ile to spotkanie przewartościowało Pana życie?

Zostałem zaproszony przez Instytut Polski w Rzymie na sobotę, 9 kwietnia 2005 r., aby wystąpić z „Tryptykiem rzymskim”. Okazało się, że odczytanie Testamentu było przypadkiem. Dzień przed wyjazdem z Warszawy powstał pomysł, aby powierzyć mi przeczytanie Testamentu. Występ na żywo na tarasie hotelu na tle Bazyliki św. Piotra w tak trudnych warunkach w Watykanie, kiedy helikoptery latały nad głowami, w sytuacji, gdy tekst dostałem w formie faksu właściwie tuż przed transmisją.

Okazało się, że pojawiły się trudności z interpretacją łaciny, a księża nieznający jej biegle nie potrafią mi pomóc (w końcu trafiłem na jakiegoś biskupa, który pomógł mi rozszyfrować sformułowania łacińskie Testamentu Jana Pawła II) wszystko to stanowiło dla mnie ogromne przeżycie i wymagało dużego przygotowania warsztatowego. Było to również zadanie niezwykle trudne – wymagające umiejętności przekazania bardzo ważnego tekstu w bardzo ważnym i bardzo trudnym momencie.

Po powrocie do Warszawy okazało się, że mam żółtaczkę mechaniczną, usg wykazało przerzut choroby z nerki na trzustkę. Rak został usunięty 15 lat temu. Oczywiście szpital, operacja (25 kwietnia). Zaś 15 maja – trzy tygodnie po operacji – był zapowiedziany występ z poezją Ojca Świętego w studiu radiowo-telewizyjnym w Warszawie transmitowany na żywo. Powiedziałem lekarzom, że muszę tam wystąpić. Wychodzę na scenę, patrzę, przy fortepianie siedzi ten sam muzyk, z którym występowałem w Watykanie.

Nagle pojawiła się błyskawiczna refleksja, że to jakby ktoś wyciął okres między jednym a drugim występem, te wszystkie złe rzeczy, które były związane z chorobą. Nie ukrywam, że mam takie poczucie, że Ktoś mnie tam przeniósł, że uratowano mi życie, że mogę żyć dalej. A gdy się okazało się, że po operacji jako jeden z objawów zewnętrznych zostało mi drżenie ręki, zrozumiałem, że Ktoś kazał mi żyć i mówić Jego słowami.

To brzmi bardzo nieskromnie, ale mam takie poczucie we wszystkim, co mnie dotyka, bo jest następny przerzut, ciągła walka z nowotworem, który jest, którego nie da się wyleczyć. Nie ukrywam, że w tym wszystkim towarzyszy mi poczucie szansy, wielka motywacja, żeby żyć. Ciągła walka z nowotworem, który ciągle jest…, ale też motywacja, żeby tego „mojego kolegę”, który jest we mnie, utrzymać w ryzach. Żeby się nie przerzucał, nie rozprzestrzeniał.

Czym jest poczucie darowania życia?...

Nie ukrywam, że ciągle szukam sam dla siebie jakiegoś sensu tego wszystkiego, co mi się zdarzyło, bo kiedy sam ten sens znajduję, to łatwiej mi wtedy walczyć, łatwiej nie przejmować się tą chorobą, łatwiej mi uwierzyć, że po coś ona jest. Może właśnie po to, żebym przestał się zajmować tym, co mało ważne, ponieważ są w naszym życiu rzeczy ważniejsze, a w naszym zabieganiu niedostrzegane. Określę to, korzystając z nazwy tego miejsca, sprawami duchowymi, które stały się ważniejsze i jeżeli mówię o chorobie, to nie opowiadam o niej, ale o walce z nią i o zwycięstwie nad nią.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Bogusława Stanowska-Cichoń



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...