Tajemnica księdza Jana

Nie lubił muzyki, potępiał tańce i kazał zakrywać dekolty damom na starych obrazach. W dodatku krzyczał z ambony na wiernych i pościł tak uparcie, że niszczył swoje zdrowie. Taki typ świętości nie pasuje do oświeconego XXI wieku. Przewodnik Katolicki, 25 października 2009



Mucet to krótka pelerynka kanonicka, zwykle upragniona, a na pewno z dumą noszona przez uhonorowanych kapłanów, wyróżniająca ich spośród tłumu braci w kapłaństwie. W październiku 1852 r. do Ars przyjechał biskup Chalandon. Kiedy ks. Jan Vianney zbliżył się do niego, ten dał znak swojemu sekretarzowi, który podał mu kanonicki mucet z czerwonego jedwabiu, obszyty gronostajem. Biskup nałożył mucet na ramiona księdza Jana, ogłaszając jego nominację na kanonika honorowego katedry w Belley.

Ksiądz Jan zaś, zamiast pokornie podziękować – zaczął bronić się przed gestem biskupa i wyswobadzać z mucetu, nie pozwolił biskupowi nawet zapiąć guzików. Przekonywał przy tym biskupa, żeby uhonorował raczej księdza wikariusza, któremu na pewno bardziej do twarzy będzie w mucecie. W efekcie tej szarpaniny mucet zawisł nieszczęśnikowi w poprzek ramion. Biedny ksiądz Jan, któremu wytłumaczono wreszcie, że nie wolno mu ściągać mucetu w obecności biskupa, stanął czerwony ze wstydu w drzwiach zakrystii. Myślał tylko o dwóch sprawach – że biskup zrobił z niego kukłę, i że mucet trzeba będzie szybko gdzieś sprzedać, bo przecież miejscowa wielodzietna rodzina bardzo potrzebuje pomocy.

Ostatecznie sprzedaż się powiodła, 50 franków otrzymała uboga rodzina z Ars – a inny parafianin, który był świadkiem transakcji, mucet odkupił i ponownie podarował proboszczowi...

Dzisiaj

Kiedy człowiek staje przed plebanią w Ars, staje się świadkiem tamtej historii. Wchodzi do kościoła i domu, widzi nieszczęsny mucet i drewniany zegar, oznaczający godziny zajęć świętego Proboszcza, na którym na sen przeznaczone są tylko dwie – trzy godziny na dobę. Słucha historii o umartwieniach ponad siły, o nierozsądnych postach, zachowywanych wbrew zakazom lekarza i biskupa.

Współczesnemu człowiekowi ciśnie się na usta pytanie: dlaczego? Przecież dążenie do świętości to nie zawody sportowe w upokorzeniach i postach, to nie wyścigi w ubóstwie. Bóg nie bierze do nieba za pieniądze, ale nie bierze też za ich brak. I o zbawieniu nie decyduje to, czy żołądek człowieka karmiony był spleśniałymi ziemniakami, czy pachnącą pizzą.

Gdyby nie intencja życia księdza Jana Vianneya, jego umartwienia i ubóstwo niewiele by znaczyły. Nie mógłby on być wzorem dla współczesnego kapłana. Trudno wyobrazić sobie takie zachowania we współczesnych parafiach - nawet gdyby księża żyli jak najubożsi w ich parafiach wierni, i tak nie doścignęliby w umartwieniach Świętego Proboszcza z Ars. Ale najważniejsze w wyrzeczeniach św. Jana Marii Vianneya było wynagrodzenie za grzechy tych, którzy sami nie pokutują. Głód, brak snu, rozpadające się buty nie były dziwactwem ani samobójstwem na raty – były pracą duszpasterską. Były uzupełnieniem tej pracy, która rozpoczynała się na ambonie, w konfesjonale i katechezie. Dopełnieniem słów kapłana była prawdziwa ofiara jego życia, ofiara z samego siebie za grzechy wiernych.

I kiedy pojmie się tę prawdę, przestaje dziwić, dlaczego Benedykt XVI właśnie tego niedzisiejszego człowieka wybrał na patrona Roku Kapłańskiego.





«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...