Tereska, wpatrując się w oblicze swojego, zamkniętego przez kilka lat w zakładzie leczniczym, cierpiącego "Króla", dostrzegła w nim cierpiącego Zbawiciela. Ludwik Martin zmarł w 1894 r. Groby Zelii i Ludwika znajdują się nieopodal bazyliki w Lisieux. Pomiędzy nimi wznosi się figura ich córki - św. Tereski. Źródło, 27 maja 2007
Między dziećmi a pracąPrzez okres niemowlęctwa i karmienia piersią dziećmi Martinów zajmowały się zazwyczaj służące-mamki. Zelia zatrudniała je z konieczności - musiała pracować i nie miała pokarmu. Nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa i - jak sama wyznawała - jeśli mogłaby, chętnie zrezygnowałaby z ich usług.
Mimo pomocy służby, małżonkowie mieli pełne ręce roboty. "Jest coraz słodsza, ale bardzo mnie zajmuje, jest ciągle przy mnie i utrudnia mi pracę" - mówiła o najmłodszej córce Teresce Zelia Martin, dodając, że musi nadrabiać później "skradziony" przez córkę czas. "Wieczorami pracuję nad moją koronką aż do dziesiątej, a wstaję o piątej. Muszę też wstawać raz lub dwa razy w nocy do maleńkiej. Jednak im więcej mam do zrobienia, tym lepiej się czuję" - zwierzała się szwagierce. Wiele czasu Zelia poświęcała też pozostałym córkom, a zwłaszcza nieco wolniej rozwijającej się, upartej i sprawiającej problemy wychowawcze Leonce.
Ludwik Martin - choć także intensywnie pracował - również znajdował czas dla dzieci. Ukochany tatuś czytał im, bawił się z nimi i spacerował, modlił się z nimi i rozmawiał. Jeździł z córkami na ryby, a w czasie wakacji zabierał najstarsze do Paryża lub nad morze.
Bez przymusuMartinowie uważnie obserwowali rozwój swoich pociech. Potrafili stanowczo zareagować kiedy uważali, że dzieje się im krzywda, np. Terenia została odebrana z pensji, kiedy na skutek rozłąki z rodzicami - ciągle bolała ją głowa. Nie wahali się także popierać ich samodzielnych i przemyślanych decyzji - np. pragnienia wstąpienia do zakonu wyrażonego przez 14-letnią Tereskę.
Choć Zelia, z uwagi na doświadczenia z dzieciństwa, była zdecydowaną przeciwniczką stosowania jakiegokolwiek przymusu, nie znaczy to, że Martinowie nie nakładali na swe córki przeróżnych obowiązków. Zelia - tak jak jej matka - była dość surowa dla dzieci, karała je głównie za upór i kapryśność, ale umiała szybko im przebaczać, jeśli te okazały skruchę za niewłaściwe postępowanie. Pragnęła nauczyć córki samozaparcia, szczodrobliwości, rozwijając ich zalety, a piętnując wady. Dziewczynki musiały szanować swoje zabawki, dobrze się uczyć, wdrażać do samodzielnego podejmowania decyzji. Od starszych wymagano, by pomagały rodzicom opiekując się młodszymi latoroślami. Rodzice dbali też o to, by córki mogły rozwijać wrodzone zdolności, chwalili je za sukcesy i wspierali.
Bóg w rodzinieBóg od początku odgrywał najważniejszą rolę w życiu małżonków Martin. Kochali Go ponad wszystko, ufali Jego Opatrzności i zawsze zgadzali się z Jego świętą wolą. Swoją głęboką wiarą dawali wspaniały przykład dzieciom, dbali o ich rozwój duchowy i starali się przekazać im oparty na wierze system wartości.
Codziennie przed figurą Matki Bożej modlili się za nie do Boga, aniołów i dusz czyśćcowych. Żyli skromnie, chętnie pomagając biednym i cierpiącym. Ich codzienna praca rozpoczynała się Mszą św. o godz. 5.30. Często przyjmowali Komunię św. Ludwik co jakiś czas odbywał ćwiczenia duchowe u trapistów w Mortagne - i wyprawiał się z dziećmi na pielgrzymki do kościoła MB Zwycięskiej w Paryżu, do Seez, Chartres, Lourdes. Zelia, będąc franciszkańską tercjarką, często nawiedzała klasztor klarysek w Alençon.
Małżonkowie cieszyli się widząc swoje dzieci zatopione w modlitwie i pobożnie uczestniczące we Mszy św., a także nabożeństwach kościelnych.
Rodzinny przepis na niebo - Martinowie