Czy po raz kolejny rewolucja – tym razem seksualna – pożera własne dzieci? Tygodnik Powszechny, 8 czerwca 2008
Jak większość amerykańskich studentów – którzy, opuściwszy rodzinny dom, na uniwersyteckim kampusie rozpoczynają samodzielne życie – Amy intensywnie się uczy i intensywnie balanguje. Na imprezach dużo się pije, bo – jak tłumaczy – „alkohol jest katalizatorem ułatwiającym nawiązywanie kontaktów. Ktoś, kto nie jest pod wpływem alkoholu, nie odważyłby się podejść do drugiej osoby i zacząć się z nią całować”. Ale na całowaniu najczęściej się nie kończy. Zwłaszcza podczas tradycyjnych na kampusach imprez tematycznych. Ich uczestnicy muszą wykazać się inwencją i zadbać o stroje. Kiedyś chodziło o „obciachowe swetry” lub „własnoręcznie uszyte piżamy”. Dziś imprezy dedykowane są „prezesom i prostytutkom” lub „służącym i milionerom”, a obowiązującym strojem jest... bielizna. Jak przystało na temat, raczej skąpa.
Bywalcem takich imprez jest Aaron Bleiberg, student prywatnej, świeckiej uczelni (podobnie jak w przypadku pozostałych rozmówców, jego imię zostało zmienione; autorka nie podaje również nazwy szkoły). Jest przystojny i pewny siebie. Ku zaskoczeniu prof. Freitas („Wyobrażałam sobie, że ponieważ jestem kobietą, moi męscy rozmówcy mogą nie chcieć opowiadać o szczegółach. Nic z tych rzeczy”), o swoich seksualnych podbojach opowiada obrazowo i bez zahamowań. Im mniej trzeba z dziewczynami rozmawiać, tym lepiej – tak uważa Aaron. Narzeka jednak, że większość koleżanek ma nierozsądne oczekiwania: „Udają, że im nie zależy, a naprawdę mają nadzieję, że jedna noc przerodzi się w coś poważniejszego”. Jakiś czas temu Aaron próbował chodzić z dziewczyną, ale po trzech tygodniach doszedł do wniosku, że to zbyt czasochłonne. Na studiach jest sporo pracy: „To dla mnie w tej chwili najważniejsze”. Ma nadzieję, że kiedyś w życiu odnajdzie prawdziwą miłość. Na razie nie miał szczęścia.
Podobnie jak wielu rówieśników, Amy przyznaje, że podczas imprez tematycznych czuje się nieswojo. Dlaczego na nie chodzi? „Dziewczyny muszą się godzić na »szybkie spięcie«, bo to jedyny sposób, by znaleźć w końcu faceta” – odpowiada. Jest przekonana, że chłopców nie interesują przyjaźń ani miłość: „Im jest łatwiej. Jedyne, czym się martwią, to sport i imprezy”.
Ale jeśli wierzyć obserwacjom prof. Freitas, Amy nie do końca ma rację. Wbrew pozorom wielu mężczyzn, z którymi rozmawiała, do „szybkich spięć” i szaleńczych imprez ma stosunek ambiwalentny. Mimo że trudniej niż kobietom im się do tego przyznać – Freitas zauważa, że szczerych i wyczerpujących wypowiedzi częściej dostarczali w dziennikach niż podczas rozmów – wielu z nich nie odpowiada rola seksualnych drapieżników. Marzą o głębszych związkach, obawiają się jednak drwin i etykietki „zniewieściałego mięczaka”. Mało komu starcza odwagi, by pójść pod prąd, oprzeć się „spięciom”, zakwestionować coś, co nie podlega dyskusji.
Amy jest osobą głęboko wierzącą – swoje osobiste relacje z Bogiem traktuje serio. Do „zorganizowanej religii” podchodzi jednak z rezerwą. „Moja własna duchowość, to, jak rozumiem siebie i co wewnętrznie przeżywam, są znacznie ważniejsze niż religia” – deklaruje.
I pod tym względem wydaje się być typową przedstawicielką swego pokolenia. Prowadzone na przestrzeni ostatnich lat badania wskazują, że znakomita większość amerykańskich studentów – ponad 80 proc. – określa się jako osoby wierzące. Ale tak jak Amy, do instytucji Kościoła mają często nastawienie niechętne. Mówią o sobie „spiritual but not religious” (w wolnym przekładzie: „jestem zainteresowany duchowością, ale nie religijny”). „Religia polega na przyjęciu pewnego zestawu zasad czy prawd. Osobiście nie do końca mi z tym po drodze, bo nie ze wszystkim, co dany Kościół głosi, muszę się zgadzać” – tłumaczy Amy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.