Psychoza to niewyobrażalne cierpienie. Dlatego centralna część rozmowy z chorym to modlitwa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? ”. Tygodnik Powszechny, 15 lutego 2009
Do rozmowy zaprasza chory czy kapłan? Jak wygląda początek relacji?
Nie o to chodzi, kto pierwszy formalnie uczyni krok. Tylko kto pierwszy uczyni go do wewnątrz. Kiedy chorzy do mnie przychodzą, chcą rozmawiać o konkrecie. Najpierw ustalają swoją pozycję: czy to choroba, „ale czy na pewno?”...
Psychoza to ogromnie niewyobrażalne cierpienie. Dlaczego człowiek musi tak cierpieć? Nie wiem. A chory chce odpowiedź poznać, szukać u Boga – ale nic nie słyszy lub słyszy odpowiedzi niezadowalające. Więc liczy na księdza, który ma się „znać na Bogu”. Ostatecznie więc jest to rozmowa o tym, czy można jeszcze bardziej zrozumieć cierpienie.
Można?
Nie wiem. Proponuję, żebyśmy się wspólnie zastanawiali, czy potrafimy na chorobę spojrzeć jako na fragment drogi do Boga, którą Bóg przebywa razem z chorym.
Przez cierpienie do Boga? To brzmi okrutnie. Dlaczego Bóg w przypadku tego człowieka nie używa szczęścia? Psychoza to choroba wieloczynnikowa, w którą włączona jest też rodzina. Cierpienie dotyka nie tylko chorego – jakby Pan Bóg się uwziął, i to na wielu.
Albo jakby Pan Bóg opuścił człowieka...
Po Holokauście szalenie trudno zmierzyć się z cierpieniem Chrystusa. Cień Holokaustu pada i na krzyż. Centralna część rozmowy z pacjentem – a może po prostu z człowiekiem? – to modlitwa w Ogrójcu i modlitwa na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. To, że Jezus mógł nie przyjąć kielicha, jest w katechezie szybko przykrywane przez wybór, o którym już wiemy, że się dokonał. Możliwość wątpienia jest szybko odcinana.
Boimy się, zwłaszcza księża, niewiary. A to doświadczenie z centrum człowieczeństwa. Kiedy człowiek zwątpi w Boga, a zazwyczaj dzieje się to wcześniej lub później, to jest przekonany, że jest potępiony, a jak jest potępiony, to i oddzielony od Boga. Tylko że u osób chorych psychicznie to nie odbywa się intelektualnie, ale jest rzeczywistym przeżyciem emocjonalnym.
Między innymi w całym swoim ciele czują ból rozdarcia. W tym sensie to jest dramatyczne przeżycie dla chorego, kiedy może w swoim zwątpieniu i niewierze być właśnie tak blisko Boga – przez modlitwę w Ogrójcu i zdanie wypowiedziane na krzyżu. To doświadczenie niewiary i doświadczenie bezradności mają prawo istnieć. Mogą być początkiem rozmowy...
Ale może człowiek chce też usłyszeć, że nie ma na to odpowiedzi? Bardzo trudno jest z chorym podzielać uczucie bezradności. A to podzielanie bezradności dopiero otwiera relację.
Ale na czym polega podzielanie bezradności?
Przychodzę do chorego, rozmawiamy pół godziny, godzinę, kilka razy, więcej. Wrócę do siebie, włączę radio, pójdę na piwo, ucieknę od bezradności – a chory nadal będzie nieść swoje zamknięcie. Dla księdza to istotne przeżycie, bo czuje, że także jest bezradny, że nie ma odpowiedzi. Bo jest nią cierpienie Chrystusa. Ale ta odpowiedź jest prawdziwa tylko na poziomie mistycznym.
A mistyka sama już jest na granicy życia i śmierci, zdrowia i choroby. Ta odpowiedź musi wybrzmieć nie jako akademicki frazes, ale z głębi doświadczenia człowieka. Można więc tak mówić, Kościół robi to dwa tysiące lat, a ludzie nie potrafią – bo po ludzku się nie da – takiego, albo w ogóle cierpienia, znieść. Natomiast powstaje nowa jakość, gdy chory dostrzega możliwość rozmowy o tym, co mówimy obecnie.
Okrutność cierpienia nie polega na tym, że brakuje tu wytłumaczenia, tylko na tym, że jest ono bezsensowne. Przestaje być tak okrutne, kiedy można w nim dostrzec jakiś sens. W podzielaniu bezradności takim sensem jest bliskość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.