Katastrofa po katastrofie

Siły natury nie mogły wybrać miejsca bardziej wystawionego na cierpienie. Nieszczęścia spadające na Haiti są jednak nie tylko dziełem przyrody, lecz także człowieka. W tym również państw tworzących „wspólnotę międzynarodową”, dziś śpieszącą z pomocą. Tygodnik Powszechny, 24 stycznia 2010


Na Haiti państwo jest słabe i skorumpowane. Ale to nie argument za tym, żeby je ostatecznie porzucić czy rozwiązać. W 2009 r., gdy kraj lizał rany po huraganach, „The Economist” pozwolił sobie zasygnalizować delikatny optymizm, jeśli chodzi o stan kraju po kilku latach trwania misji ONZ. Nie pomylił się: wg Komisji Gospodarczej ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów przy ONZ (CEPAL), mimo światowego kryzysu Haiti zanotowało w 2009 r. wzrost PKB rzędu 2 proc. Brytyjski tygodnik ostrzegł, że te skromne osiągnięcia zagrożone są przez katastrofy naturalne.

Tu też się nie mylił. Najwyraźniej nie ma takiej naturalnej katastrofy, po której nie mogłaby przyjść tragedia jeszcze straszniejsza. Rzecz w tym, jak się jest przygotowanym.

***

Ale mówienie o Haiti jako o „wyspie plag” byłoby zbyt proste. Taka kalka depersonalizuje wszystkie nieszczęścia. Tymczasem za wieloma stoją ludzie; weźmy np. kwestię głodu.

Niedawno, w przypływie czegoś, co mogłoby wyglądać na wyrzut sumienia, były prezydent USA Bill Clinton, specjalny wysłannik ONZ na Haiti, mówiąc o odpowiedzialności rządzących za kryzys żywnościowy, jaki przetoczył się przez świat w 2008 r., wyznał: „Spieprzyliśmy sprawę”.

Nic podobnego. Liberalizacja rynków żywności, tak jak została pomyślana i przeprowadzona przez polityków (m.in. Clintona), okazała się ogromnym „sukcesem”: kraje Południa zostały zmuszone do porzucenia drobnych rolników na pastwę losu i uzależnienia się od krajów Północy. Przykładem tej wielkiej transformacji jest Haiti.

30 lat temu większość ludzi, zamieszkujących dziś slumsy Cité Soleil, Carrefour czy Marti Saint, żyła jeszcze na prowincji. Musieli ją opuścić (właściwie: zostali z niej wypchnięci), by zasilić szeregi taniej siły roboczej. Osiągnięto to przez celowe uczynienie nierentownym haitańskiego rolnictwa, m.in. znosząc cła na żywność. Ówczesny dogmat głosił, że kluczem do ekonomicznej wspaniałości jest nie rolnictwo, lecz fabryki zajmujące się składaniem produktów na rynek światowy. Ale fabryki wolały zadomowić się w Chinach. Chłopi z Haiti nie mieli dokąd wracać, zasilili więc szeregi miejskiej biedoty.

Niszcząc rolnictwo na Haiti, otworzono jednocześnie drzwi do zysków dla wielkich koncernów z USA. W latach 80. kraj produkował 95 proc. konsumowanego przez siebie ryżu; dziś importuje 80 proc. zjadanego ryżu, głównie z USA. Gdy w 2008 r. cena żywności na giełdach światowych poszła w górę, ryż na Haiti zdrożał o połowę; ludzie, którzy już wcześniej nie dojadali, zaczęli głodować.

***

Barack Obama zrozumiał wagę problemu; z miejsca obiecał pomoc i zaangażował niezbędne środki. Gdy świat śle ratowników i lekarzy (np. Kuba, która już i tak miała na Haiti 400 medyków, 25 proc. ogólnej liczby haitańskich lekarzy), Stany zdecydowały się wysłać okręty wojenne i kilka tysięcy marines. – Prezydent wykonał kawał dobrej roboty. Podzielam jednak obawy tych, którzy kwestionują wysyłanie kolejnych tysięcy żołnierzy do kraju, gdzie już jest misja ONZ – mówi Brian Concannon. – Przerzucenie takiej liczby wojska pochłonie ogromne pieniądze, cywilna pomoc byłaby tańsza.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...