Każda wspólnota ma tendencję do zamykania się we własnej strukturze, która daje poczucie bezpieczeństwa. To, co było na początku świeże i nowe, staje się powoli skostniałe – i życie zanika. Na szczęście w Kościele Duch Święty nie śpi. To właśnie dlatego jest on od dwóch tysięcy „w kryzysie” – i żyje! Znak, 4/2007
Nie krytykuję księży. Wiem, z jakimi problemami się borykają, i wiem, że – zanim odchodzą w niemoc – często rozpaczliwie próbują się bronić. I są w tym sami. Boli mnie to. Dawno skończył się czas samotnych herosów – ostatni odchodzą już do Pana. Dziś nadszedł czas świętości wspólnotowej. Wszyscy jesteśmy słabi, ale razem idziemy za Chrystusem. Każdy według swojego powołania, wspólnie szukając i wspierając się nawzajem. To zupełnie inna wizja. To rewolucja w myśleniu o Kościele w Polsce. Ona się powoli zaczyna.
Prymicje są początkiem drogi księdza we wspólnocie Kościoła. Kto powinien towarzyszyć księżom w ich życiu duchowym i osobistym, aby powoli czuli się jedno z ludem, do którego Pan ich posłał? Do czego są oni formowani w seminarium? Do urzędniczego życia w pustych plebaniach? Do bycia ceremoniarzami Eucharystii, ślubów i pogrzebów?
Jeśli tak jest, to trudno się dziwić, gdy wikary traktuje swą pracę jako odskocznię do awansu, a nie służbę Chrystusowi. Trudno się dziwić, gdy rodzi się poczucie krzywdy, kiedy kolega dostał „lepszą”, to znaczy zamożniejszą parafię. A wtedy: po co celibat, ubóstwo, świadectwo?
Stosunek do wartości materialnych to jedno z kryteriów, po których najprędzej jesteśmy osądzani. I słusznie. Chrystus był ubogi, żył wśród ubogich. Problem dotyczy nie tylko księży, ale nas – wszystkich wiernych. Niejasne kryteria opłacania księży i pracowników w parafiach, wygórowane opłaty za posługi – jak w firmie usługowej, tylko bez możliwości pójścia do konkurencji i rzadko kiedy z rabatem dla biednych. Bywa przecież, że młody wikary przyjmie mniej za Mszę św. I musi różnicę dopłacić z własnych, skromnych środków. Następnym razem nie daruje staruszce.
Ostentacyjne bogactwo niektórych przedstawicieli Kościoła, jak i świeckich mieniących się katolikami to duży problem. Jak tu wytłumaczyć młodym, którzy żyją bez ślubu, bo nie mają nań pieniędzy, że można by skromnie, bo Bóg ważniejszy? Próbuję. I słyszę odpowiedź: „Może to i prawda, ale niech siostra to powie naszemu proboszczowi”. Jak wytłumaczyć, że rodzina żyjąca w skrajnej nędzy w wiosce na krańcu parafii nie pójdzie ochrzcić dziecka w parafialnym kościele? Że w naszej małej, biednej kaplicy są u siebie, bo mogą tu przyjść w swoich biednych ubraniach – i nikt nie będzie się na nich patrzył? Może oni lepiej rozumieją, czym powinien być Kościół?
Ale parafia to parafia i więź trzeba utrzymać. Więź z budynkiem? I kto ma tę więź inicjować? Chrystus szedł do tych, którzy się pogubili.