Każda wspólnota ma tendencję do zamykania się we własnej strukturze, która daje poczucie bezpieczeństwa. To, co było na początku świeże i nowe, staje się powoli skostniałe – i życie zanika. Na szczęście w Kościele Duch Święty nie śpi. To właśnie dlatego jest on od dwóch tysięcy „w kryzysie” – i żyje! Znak, 4/2007
Nie mamy odwagi głosić dzieciom Jezusa i nie chce się nam stawiać wymagań. Dlatego nas olewają. Bo one mają swoje pytania i problemy. One szukają, nawet te najgorsze. A my im formułki: „Nie przystąpisz do bierzmowania bez kilkunastu zaliczonych nabożeństw”. „I masz to udowodnić – na karteczce!”. Mamy więc handel karteczkami. Sakrament jest wymagany do małżeństwa, każdy więc chce otrzymać stosowny papierek. Proboszcz ma problem z głowy: przygotował młodzież do sakramentu dojrzałości.
Liceum świeckie we Francji: uczniowie postanowili przez miesiąc ograniczyć swoje drugie śniadanie w szkolnej stołówce do chleba i jabłka, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na pomoc uczniowi z Polski. 400 euro pozwoli na stypendium dla jednego ucznia przez 10 miesięcy. Inicjatorzy tej akcji nie są wierzący!
***
Parafia wiejska. Księża. Samotni proboszczowie. Msza święta odprawiana czasami – tylko wtedy, kiedy jest intencja. Samotność i zasada (zastrzegam, że nie ogólna, ale mam przecież pisać o problemach): Eucharystia i… wolność. Zatem po Mszy: w samochód i w Polskę. No, jeszcze śluby i pogrzeby, czasem chrzty.
Rozmawiam z klerykami, z młodymi księżmi. Ideały na ogół przechodzą im po trzecim roku seminarium. Skoszarowani, nienauczeni samodzielności i odpowiedzialności (w takich warunkach zawsze pojawia się tendencja do gaszenia indywidualności w imię porządku). A potem rzuceni w świat, który stawia im pytania. Ludzie w ich wieku albo studiują (i bardzo często sami się utrzymują), albo pracują i mają już rodziny. A oni z głową pełną wiedzy, ale bez życiowych doświadczeń, bez oparcia wspólnoty, bez więzów – rzuceni w obce środowisko, stają wobec oczekiwań, które ich przerastają. Bo przecież nie znają tego świata i często się go boją. Więc gubią się i – z reguły to ci, którym jeszcze na czymś zależało – topią frustrację w alkoholu lub naruszają celibat. A nawet jeśli całym sercem oddają się pracy w swojej pierwszej parafii, mają świadomość, że za rok – dwa, będą już gdzie indziej. Przyjdzie ktoś inny, kto być może zniszczy to, co budowali. Nie wiążą się zatem z ludźmi, zamykają na plebanii i w świecie gadżetów, bo pustkę trzeba czymś wypełnić. Zachowują się „pod oczekiwania” wiernych i starszych księży. Chyba że mają szczęście trafić na świętych proboszczów.