Są takie miejsca w Europie, gdzie brakuje bieżącej wody i kanalizacji, więc sobotę całe rodziny wybierają się do łaźni, by wykąpać się przed niedzielną mszą. Są takie miasta, w których zamiast psów czy kotów ludzie hodują krowy, bo to jedyny sposób na prawdziwe, a nie „unijne” mleko. Znak, 7-8/2009
„Ginie wieś, od kiedy przyszła Unia. Nic nie można sprzedać, wszystko musimy kupować od Unii. Łotwa to hektary ziemi, która leży odłogiem. Już nic się nie uprawia” – narzeka pani Wanda z Krasławia, urodzona na Brasławszczyźnie w rodzinie ziemiańskiej. W jej domu panuje duch polskości, jakiego trudno doświadczyć gdzie indziej, nawet w Polsce. Domową bibliotekę wypełniają dzieła polskich wieszczy, które czyta się żarliwie i w kółko, na ścianie wytapetowanej sowieckim wzorem wisi (obok krzyża i biało-czerwonej flagi) zakurzony portret Mickiewicza, zaś na kolację przyrządza się gołąbki i kotlety schabowe. To duch niepowtarzalny, duch kresowy, gasnący wraz z odchodzeniem najstarszych wiekiem Polaków.
Ci z nich, w których ów duch polskości mocno tętni życiem, dokładają starań, by dzieci i wnukowie świadomi byli swoich korzeni, by – nawet jeśli są rozsiani po całej Łotwie – znali polski i czuli się Polakami. Taki jest syn pani Wandy, Andrzej; rozmawiając z nim, człowiek wręcz roztapia się w atmosferze ideału polskości, tej piastowskiej, jagiellońskiej, mickiewiczowskiej… Jednak nie tak łatwo przekazać patriotyzm następnemu pokoleniu, wnukom.
Dwie nastoletnie córki Andrzeja były wprawdzie kilka razy w Polsce, jednak, urodzone i wychowywane na Łotwie, niechętnie mówią po polsku, traktując kraj nad Wisłą bardziej jako ciekawostkę biograficzną niż tożsamość czy spuściznę duchową. „Po co mi język polski? W Rydze najważniejsze jest, żeby znać łotewski i angielski. Aby dostać się na studia, muszę być dobra przede wszystkim w angielskim” – mówi dźwięczną polszczyzną jedna z nich. I trudno ją z tego rozliczać.
Zatrzymana przestrzeń i czas
Chcąc przybliżyć atmosferę tego dalekiego zakątka nowej Europy Wschodniej, wystarczy przyjrzeć się owemu specyficznemu polskiemu duchowi, który przesyca Łatgalię do dziś. Obecność mniejszości polskiej w Łatgalii (w samym Dyneburgu żyje około 20 tysięcy Polaków) decyduje o tym, że jest to najbardziej katolicki rejon Łotwy. Katolicyzm to inny niż ten obserwowany obecnie w Polsce.
Wielokulturowość Inflant nauczyła tu ludzi żyć w duchu prawdziwej tolerancji i szacunku do inności, czego u nas często brakuje. W Krasławiu, uroczym miasteczku nad Dźwiną, nieopodal jej brzegów stoi kościółek otoczony kilkoma domami i lasem. Jego proboszczem jest młody i dynamiczny ksiądz Janusz, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Właśnie odprawił mszę w trzech językach równocześnie, pełną śpiewów i energii. Wyraźnie zmęczony idzie do zakrystii odpocząć w towarzystwie parafialnej młodzieży. „Część liturgiczną odprawiam zwykle po polsku i łotewsku, ale Ewangelię i kazanie już po rosyjsku, żeby wszyscy zrozumieli. Śpiewamy i po łotewsku, i po polsku, niech wszyscy pośpiewają” – wyznaje z uśmiechem. W innych kościołach liturgie dla poszczególnych narodowości są od siebie pooddzielane.
Dzieci polskich Inflant dorastały wśród rówieśników różnych wyznań – Żydów, protestantów, prawosławnych i katolików. Żydów było w Łatgalii bardzo dużo – w samym tylko Krasławiu ludność żydowska stanowiła przed wojną około 60 procent mieszkańców. Pan Stanisław, urodzony przed wojną, wspomina śmiertelny marsz żydowskich rodzin, który jako dziesięciolatek obserwował ze swojego podwórka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.