Końcówkę siódmego rozdziału Listu do Rzymian św. Pawła można by sparafrazować następująco: planowałem dobro, ale zrobiłem źle. Św. Paweł nigdy nie krzyczy na siebie: Głupi! Co ja zrobiłem?! Znowu mi nie wyszło. U niego w centrum jest Pan Bóg, a nie ja: Trudno. Panie Boże, oddaję ci to. Jutro będzie lepiej. List, 3/2008
o. Kamiński: Sakrament spowiedzi jest tylko dopełnieniem pewnego procesu, który dokonuje się od chwili uświadomienia sobie grzechu. Pan Bóg działa nie tylko w momencie przystąpienia do sakramentu, ale już znacznie wcześniej, kiedy skłania nas do tego, abyśmy przyjrzeli się swojemu postępowaniu.
W spowiedzi oczywiście najważniejszy jest wymiar sakramentalny, pojednanie. Jeśli spełnimy warunki spowiedzi przebaczenie jest nam, można powiedzieć, zagwarantowane. Natomiast uzdrowienie wymaga naszego większego zaangażowania. Uzdrowienie nie działa mocą samego sakramentu. Potrzebne jest otwarcie na to, że Pan Bóg nie tylko nam przebaczy, ale i uzdrowi te rany, które grzech spowodował. Uzdrowienie nie polega jednak na tym, że te zranienia znikną. One zostaną, ale nie będą już jątrzyć, staną się przemienione. Co to oznacza? Normalnie rana powoduje naszą nadwrażliwość, zranieni skupiamy się na sobie, na swoim bólu, przemienienie rany sprawia natomiast, że człowiek pozostaje dalej wrażliwy, ale już nie koncentruje się na sobie, zaczyna współodczuwać, rozumieć drugiego człowieka. Ktoś, kto doświadczył ubóstwa może zostać sknerą, zamknąć się na innych, ale równie dobrze może być inaczej, to doświadczenie - jeśli będzie przemienione przez Boga - może uwrażliwić go na potrzeby materialne innych. Uzdrowienie jest działaniem Miłości i naprawdę tylko Miłość potrafi przemienić nasze rany w ten sposób. To jest dokładnie tak, jak z ranami Chrystusa po zmartwychwstaniu, one nie zniknęły, ale zostały przemienione.
Kiedy boli nas życie, często buntujemy się przeciwko Bogu. tacy ludzie też przychodzą do spowiedzi?
o. Hinc: Owszem. Nie zawsze da się z nimi porozmawiać. Kilka razy zdarzyło mi się, że osoba przychodziła do konfesjonału z ogromną agresją.
Nazywam takie spotkania „spotkaniami trzeciego stopnia". W konfesjonale w San Giovanni Rotondo pewna pani o mało nie pokaleczyła mnie pilnikiem do paznokci. Gdybym nie odskoczył, chodziłbym z pociętą twarzą. Nie ma co się temu dziwić: ból i cierpienie powodują agresję. Przecież nawet kiedy boli nas ząb, potrafimy być złośliwi. Jedyne, co mogę wtedy zrobić jako spowiednik, to stać się niczym gąbka, która wszystko przyjmie.
Agresja, bunt mogą być skierowane nie tylko przeciw Panu Bogu, ale przeciw wszystkiemu i wszystkim. Myślę, że czasami jest to nasz, księży, błąd, gdy mówimy ludziom, że to próba, że Pan Bóg w ten sposób ich prowadzi. To jest o tyle niebezpieczne, że pod tymi słowami przemycamy fałszywy obraz Pana Boga - Boga sadysty, który jednego próbuje, a drugiego nie („Przecież innych to nie dotyka. Dlaczego ja").
Ludzie ciężko chorzy, wykorzystani seksualnie mają często wielki żal do Boga. Pytają: „Gdzie był wtedy Pan Bóg?". A skąd ja to mogę wiedzieć... Proszę wtedy: „Idź przed Najświętszy Sakrament i zapytaj. Niech Bóg ci odpowie". Bardzo często wracają i mówią: „W Ogrójcu" albo: „Niósł krzyż".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.