Nie Msza święta dla dzieci, ale Msza święta dla rodzin! Co to znaczy? Odpowiedź niby banalna, a zmieniająca wszystko. Rodziny razem przychodzą na Mszę świętą i razem w niej uczestniczą. Więź, 12/2002
LITURGICZNY SPEKTAKL
Grzechem pierworodnym infantylno-liturgicznych pomysłów jest sama koncepcja specjalnej Mszy świętej dla dzieci. Wszyscy mają głębokie, choć niczym nieuzasadnione przekonanie, że taka Msza to norma. A więc zgania się dzieci przed ołtarz i zaczyna się widowisko. Jest całkowitą niemożliwością, żeby dzieciarnia, zgromadzona razem, zachowała spokój i skupienie. Musi zapanować atmosfera dużej przerwy w szkole. Damian stuknie Marcinka, Mariusz uszczypnie Paulinkę, a Karolek zobaczył coś ciekawego nad ołtarzem, Zosi chce się siku, Gerard koniecznie musi podzielić się z kolegami odkryciem, że ksiądz jest gruby… Słodkie maluchy zamieniają się w rozszalały żywioł.
Zaczyna się zbieranie pieniędzy na tacę i gromada sportowców przepycha się, aby ponad głowami kolegów trafić monetą do kosza. Taka konkurencja… Komunia święta - zawodnicy spragnieni Komunii z Chrystusem biegną, aby zająć lepsze miejsce w kolejce. Potem albo oni sami, albo pozostali siadają na stopniach ołtarza i, komentując, obserwują, jak kto wysuwa język. Może kiedyś dzieci były bardziej zdyscyplinowane, ale teraz nie są! Nie pomoże utyskiwanie na rodziców czy katechetów.
Celem uspokojenia rozszalałych małych aniołków (senatores boni homines, senatus mala bestia) trzeba zastosować metody policyjne. Miłe katechetki zamieniają się w funkcjonariuszy gotowych w każdej chwili do interwencji, a ksiądz przy ołtarzu pomiędzy słowa konsekracji wtrąca “cicho teraz”, “nie gadajcie”, “przestańcie się kopać”. A może jeszcze - na wzór świeckich imprez masowych - przed Komunią ustawiać w kościele żelazne barierki i zatrudniać ochroniarzy, których zawodem jest opanowywanie tłumu? Zakonnic nikt do takich zadań nie szkoli.
Druga metoda to robienie show. Trzeba dzieci zainteresować, zabawić, żeby nie rozrabiały. Ksiądz bierze mikrofon, a czasem też gitarę, i zaczyna się kolejna część spektaklu. Zmieniamy słowa ustalonej przez Kościół liturgii - np. zamiast Kyrie śpiewa się kiczowatą pioseneczkę “Przepraszam Cię, Boże, skrzywdzony w człowieku”... Mówimy tzw. dialogowane kazania, bo dzieci wtedy słuchają. To prawda - słuchają, bo coś się dzieje. I może się nam wydawać, że jest ładnie i pobożnie. Dzieci udzielają właściwych odpowiedzi. Ksiądz pyta: “Co jest dla Was największą radością?” Maluchy odpowiadają: “Przyjąć Pana Jezusa do swojego serca”. Obłuda aż kapie z obu stron, ale wszyscy się cieszą. Ksiądz - że jest taki świetny, dzieci - że dorwały się do mikrofonu. Jest prawie tak fajnie, jak w “Idolu” - mikrofon dla wszystkich.
W tzw. dialogowanej homilii ksiądz staje na głowie, żeby przykuć uwagę dzieci. Robi to nieomal dosłownie. Kazanie zamienia się w coś na wzór telewizyjnych talk-showów, z wszystkimi ich atrybutami. Pojawiają się różne rekwizyty: drabiny, krzesła, piłki, trampki, kwiatki... Język głoszenia słowa Bożego schodzi do poziomu nieudolnie naśladowanej gwary uczniowskiej oraz polszczyznopodobnej gwary telewizyjnej - “cool, fajnie, po prostu, ale radocha, jest świetnie, spoko” itp. W swoim życiu słyszałem kilku księży - wspaniałych gawędziarzy. Potrafili mówić tak barwnie i ciekawie, że dzieci słuchały jak zaczarowane. Nie musieli się uciekać do substytutu pseudodialogu. To bardzo trudne i nie dla każdego możliwe. Słyszałem też kilka dobrych homilii dialogowanych. Zawsze jednak miałem wątpliwość, czy robienie show, w jaki się zmienia taka homilia, licuje z powagą miejsca. Natomiast większość dialogowanych homilii nie przenosi żadnej treści, bo słuchacze nie na niej się skupiają, lecz na tym, że jest zabawnie.
Homilia dialogowana jest formą dla mistrzów kaznodziejstwa - wymaga genialnego zrozumienia dziecięcej mentalności oraz błyskawicznej reakcji. Jest dużo trudniejsza od gawędy prowadzonej od pulpitu, a tylko pozornie – dla dyletantów – łatwa. Na improwizację ważą się tylko najlepsi muzycy albo zupełni profani, którzy nie słyszą, że fałszują.
We Mszy infantylnej, tak jak w normalnej Mszy, kazanie poprzedzają czytania. Któż u licha wpadł na pomysł, że “aktywny udział dzieci w liturgii” oznacza dopuszczanie ledwo sylabizujących maluchów do funkcji lektorów? Przepisy liturgiczne wyraźnie stwierdzają, że czytania może wykonywać przygotowany lektor. Istnieją kursy lektorskie, których zaliczenie nie jest wcale łatwe. Na wszystkich innych Mszach czytania sprawuje lektor albo ksiądz. I oto nagle na jednej z Mszy niedzielnych do czytań podchodzi np. dziesięciolatek. Niesłychanie rzadko się zdarza, żeby czytał dobrze, a praktycznie nigdy - żeby umiał zinterpretować tekst. Trudno od malucha wymagać zrozumienia słów któregoś z listów św. Pawła, nad którym łamią sobie głowę przemądrzy bibliści. A bez zrozumienia nie ma dobrego czytania - jest odtwarzanie zapisu literowego.