O powojennych przemianach w KL Auschwitz-Birkenau z Władysławem A. Terleckim rozmawia Wiesława Lewandowska
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Prawda o tym miejscu stworzonym przez nienawiść – powiedział na niedawnej konferencji oświęcimskiej ks. Józef Maj – nie jest tylko o tym, co się tam kiedyś stało, ale też o tym, co się dzieje dziś. Jak to rozumieć?
WŁADYSŁAW A. TERLECKI: – Dzisiejszy problem polega na tym, że bardzo wielu ludzi na świecie, zwłaszcza na Zachodzie, zapomniało o tym, że była II wojna światowa, że było Auschwitz. A tymczasem Auschwitz to nie tylko przeszłość, ale także teraźniejszość oraz przyszłość.
– Jak to?!
– Jeżeli ci, którzy dokonali tej ogromnej zbrodni ludobójstwa, zagłady nie mniej niż 4 mln ludzi, robią wszystko, żeby wymazać tę liczbę z rejestru historii, a my się na to godzimy, to z łatwością mogą się pojawić zbrodniarze, którzy zechcą to powtórzyć – licząc na zapomnienie i bezkarność – w o wiele większej skali.
– Faktem jest, że łatwo godziliśmy się na postępujące pomniejszanie liczby zamordowanych w Auschwitz.
– Godziliśmy się, bo nie mieliśmy swojego silnego państwa, które broniłoby prawdy i pamięci. Dlatego tak łatwo zapomnieliśmy o ostrzeżeniu-testamencie więźniów Auschwitz: „Nie budźcie bestii w człowieku, raz obudzona nie cofnie się przed niczym!”. A dziś budzi się tę bestię na wszelkie możliwe sposoby. Dlatego ogromnie ważne jest to, aby ocalić pamięć tych nie mniej niż 4 mln ludzi.
– Z biegiem powojennych dziesięcioleci różni „nowi” badacze oszacowali tę liczbę na zaledwie ok. 1 mln.
– Winni zagłady robili wszystko, aby ją pomniejszyć, zatrzeć w pamięci. Moim zdaniem, wiarygodne są jedynie obliczenia dokonane bezpośrednio po wojnie, oparte na świadectwach zarówno więźniów, jak i oprawców. A ta właśnie liczba została zakwestionowana. I nadaremnie od co najmniej 20 lat grupa działaczy domaga się zorganizowania przez państwo polskie międzynarodowej konferencji naukowej na ten właśnie temat.
– Tak jak liczba pomordowanych zamazywały się w świadomości ludzi również cała groza i przesłanie tego miejsca...
– Niestety, to prawda. Można powiedzieć, że były zamazywane... Kiedy 50 lat temu wchodziliśmy na teren KL Auschwitz, czuło się jeszcze tę trwogę, przerażenie, koszmar... Pamiętam też, jak bardzo wstrząsnęły mną słowa ks. Konrada Szwedy – obozowego towarzysza o. Maksymiliana Kolbego – który przez wiele powojennych lat każdego 14 sierpnia odprawiał Mszę św. na dziedzińcu bloku śmierci: „Jeśli chciałeś zobaczyć Ewangelię niezapisaną w księgach, niedrukowaną, ale zrealizowaną w życiu, musiałeś być tutaj w czasach zagłady”.
– Inni natomiast mówili, że było to miejsce opuszczone przez Boga.
– To nieprawda! Tam ludzie byli ze sobą związani na śmierć i życie, według zasady: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, a codziennym doświadczeniem była wzajemna pomoc. Więźniowie, wszyscy bez wyjątku, zawsze powtarzali: „wtedy byliśmy my – więźniowie i oni – kaci, nikt nas, więźniów, wtedy nie podzielił, nie dzielcie nas dzisiaj”. I w takim też duchu zaczęli organizować oświęcimskie muzeum, zaraz po pierwszym oświęcimskim zjeździe ocalonych, który odbył się 14 czerwca 1947 r. Warto tu podkreślić, że muzeum tworzyło się dzięki harcerskiemu zaangażowaniu jego pierwszych dyrektorów – druhów Wąsowicza i Szymańskiego, którzy mimo związanej z tym miejscem osobistej traumy właśnie tu stanęli do służby.
– Od bez mała 50 lat działa Pan na rzecz pamięci o zagładzie w Auschwitz. Dlaczego Pan to robi? Jak to się zaczęło?
– Sam uważam to za specjalny dar łaski Bożej. W 1965 r. z grupą rówieśników wybrałem się na obóz wędrowny szlakiem zamków śląskich, na trasie był Oświęcim, wstąpiliśmy... Stanęliśmy grupą pod blokiem nr 12, z proporcem naszej drużyny – choć rok wcześniej wyrzucono nas z harcerstwa. Podszedł strażnik i dostrzegłszy naszą dezorientację, zapytał: Chcielibyście wiedzieć, co tu się naprawdę stało? Umówił nas z byłym więźniem Tadeuszem Szymańskim, wicedyrektorem i współzałożycielem (wraz z harcmistrzem Chorągwi Lwowskiej Tadeuszem Wąsowiczem) oświęcimskiego muzeum. To był jeden z najważniejszych ludzi w moim życiu!
– Dlaczego?
– Zaimponowały mi jego postawa i determinacja. Na terenie obozu zatrzymał nas trzy dni – wtedy działała tam noclegownia dla pielgrzymów – i opowiadał, tłumaczył, pokazywał... A przede wszystkim dzielił się z nami swymi obawami, że „Niemcy znów są tu gospodarzami” – chodziło o niemiecką akcję Znak Pokuty, która, jego zdaniem, nie tylko na pokucie miała polegać. Zmusił nas wtedy do zastanowienia się nie tylko nad tym, co się tam stało, ale też nad tym, co się dzieje. Niejako wymusił nasze zaangażowanie, zobowiązał do pracy społecznej na rzecz zachowania prawdy i pamięci o tym miejscu. Od 1970 r. zaczęliśmy więc – mimo oporu naszych rodzin i zdziwienia znajomych – co roku jeździć do Oświęcimia jako specjalna ok. 30-osobowa grupa robocza.
– Na czym polegał ten bardzo szczególny czyn społeczny?
– Na bardzo konkretnej pracy, np. w dziale „zbiory i magazyny zbiorów” trzeba było zinwentaryzować ok. 2 tys. waliz w bloku nr 5. Myślę jednak, że Tadeuszowi Szymańskiemu nie na tej naszej pracy zależało, lecz przede wszystkim na tym, żebyśmy jako to młodsze pokolenie, które nie doświadczyło Auschwitz, mogli być obrońcami prawdy i pamięci. Istotą tej naszej wakacyjnej pracy były spotkania z byłymi więźniami, wówczas ciągle wracającymi tam, gdzie zginęli ich koledzy. Spotykaliśmy m.in. Mieczysława Kościelniaka, który pokazał nam miejsce wystąpienia o. Maksymiliana, potem już co roku odprawialiśmy tam nasze „małe misterium”... Niestety, dość szybko okazało się, że nasza obecność na terenie obozu komuś jednak zaczęła przeszkadzać.
– Komu?
– Trudno to określić. Faktem jest, że już po drugim obozie w 1971 r. zakazano nam organizowania kolejnych obozów. Widać było, że coś niedobrego się dzieje, skoro komuś nie podoba się nasza praca, nasze zainteresowanie tym miejscem. Na początku zostaliśmy poinformowani, że nie będziemy mogli korzystać z noclegowni dla pielgrzymów, istniejącej jeszcze wówczas na terenie obozu. W 1972 r. pojechaliśmy na obóz autostopem, dzięki dobrym ludziom znaleźliśmy zakwaterowanie w Zasadniczej Szkole Budowlanej w Oświęcimiu i przyjeżdżaliśmy tam przez 12 następnych lat. Jednak szybko się okazało, że kłopoty z noclegiem to niejedyny problem, już w następnym roku ówczesny dyrektor muzeum Kazimierz Smoleń zakazał Tadeuszowi Szymańskiemu prowadzenia naszej grupy.
– Podano powód?
– Skądże! A my sami wtedy naprawdę nie potrafiliśmy pojąć, co jest przyczyną – przyjeżdżaliśmy przecież ze szczerymi intencjami. Dzisiaj wiemy, że działała tam jakaś agentura o wyraźnie sprecyzowanych zadaniach... Moim zdaniem, wtedy zaczęto wdrażać plan przekształcenia tego miejsca w zwykły obiekt muzealny, w którym zwiedzający będzie miał mało czasu na refleksję, na zadumę, bo jak się zacznie zbyt długo przyglądać, to może zobaczyć rzeczy, których nie wolno już pokazywać... A myśmy takie rzeczy tam, niestety, zobaczyli, za dużo się dowiedzieliśmy...
– Chodziło zatem o działania mające na celu „zwijanie pamięci”?
– Wtedy nie umieliśmy tego tak nazwać, ale buntowaliśmy się. Dzisiaj wiem, że starano się nas prowadzić za rękę. Tadeusz Szymański mógł się z nami widywać w tajemnicy przed dyrekcją. Pamiętam, że długo się zastanawialiśmy, dlaczego blok żydowski jest wiecznie zamknięty, i tylko dzięki druhowi Szymańskiemu mogliśmy zobaczyć istniejącą tam ekspozycję,
– Dlaczego nie udostępniano jej zwiedzającym?
– Nie wiem. Zarówno ideowo, jak i plastycznie była znakomita. Pamiętam, że była tam wielka plansza z treścią telegramu Żydów warszawskiej synagogi z czasu powstania w getcie warszawskim do Sanhedrynu w Nowym Jorku: „Bracia! Nie zrobiliście nic, żeby nas ocalić, wydaliście nas Niemcom”.
– Kiedy powstała ta zamknięta na klucz ekspozycja?
– Wiadomo, że pierwsza, główna ekspozycja powstawała w ciągu kilku lat i została otwarta w 1955 r. Ekspozycję w bloku żydowskim tworzono prawdopodobnie jako następną, czyli do lat 60. Wtedy jeszcze wolno było powiedzieć całą, nawet trudną prawdę...
– Za to dzisiaj wydaje się, że całe muzeum zostało zawłaszczone przez ideologię Holokaustu, którą Żydzi pieczołowicie pielęgnują, także – a może przede wszystkim – ci amerykańscy. Kiedy zaczęło się to powojenne segregowanie więźniów Auschwitz?
– Moim zdaniem, to kwestia bardzo chytrze przemyślanej niemieckiej polityki. Cały ten proces toczył się powoli od nieformalnego nowojorskiego porozumienia między Konradem Adenauerem a Davidem Ben Gurionem w 1960 r., na mocy którego Niemcy oferowały Izraelowi ogromną sumę (50-70 mld dol.) odszkodowań wojennych oraz pomoc wojskową i gospodarczą. W zamian otrzymały przebaczenie za mord na Żydach podczas II wojny światowej, co w konsekwencji doprowadziło do zmiany nastawienia żydowskich środowisk opiniotwórczych oraz przekierowania niemieckiej odpowiedzialności... na Polskę. Ten plan mógł być w pełni zrealizowany dopiero po zmianach geopolitycznych, które nastąpiły w Europie po 1989 r. Wcześniej nie mówiło się aż tak dużo o Holokauście, mówiło się za to o zagładzie w Auschwitz. O zagładzie, nie o Holokauście, mówiła właśnie ta pierwsza – rzygotowana przez samych więźniów – ekspozycja w oświęcimskim muzeum.
– A dokładniej?
– Była podporządkowana jednej prawdzie: pokazywała więźniów i katów, bez jakichkolwiek dodatkowych podziałów. Pamiętam, że niemal od początku nie wszystkim się to podobało i ktoś nieustannie przy niej „majstrował”. W latach 90. np. z głównej ekspozycji zniknęły wystawy pt. „Zbrodnicza medycyna SS” oraz „Niewolnicza praca dla koncernów niemieckich”. Gdy pracowaliśmy na rzecz oświęcimskiego muzeum, zawsze wychodziliśmy z założenia, że nie można niszczyć tego, co zrobili tu sami więźniowie, bo przecież to świadectwo najbardziej oddaje prawdę. Tadeusz Szymański wciąż organizował jakieś protesty, pisaliśmy petycje do ministerstwa...
– Skutkowały?
– Nie traciliśmy nadziei, mimo że przez pół wieku ktoś coś „ulepszał”, nieustannie prostował historię. Pewne nadzieje na przerwanie tego trendu wiązaliśmy z objęciem stanowiska dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau przez Piotra Cywińskiego w 2006 r. Niestety, szybko podjął on decyzję o przebudowie ekspozycji głównej.
– Chodziło o jej unowocześnienie?
– Można się obawiać, że nie tylko o to. Faktem jest, że wcześniej w muzeum powstało wiele ekspozycji narodowych, wykorzystujących nowe możliwości techniczne, i jak argumentowano, na ich tle ekspozycja główna wydaje się przestarzała. Tyle że na głównej ekspozycji były porażające dowody zbrodni – ludzkie włosy, ubrania, walizki itp. – a na tej unowocześnionej już ich nie ma, są tylko zdjęcia, plansze. Zabrakło też tej pierwotnej myśli przewodniej eksponującej podział: my – więźniowie różnych narodowości, oni – kaci, Niemcy.
– Takie organizacje, jak Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem, nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia?
– Od 1947 r. działało kilka towarzystw więźniarskich, jeszcze w latach 70. i 80. więźniowie masowo przyjeżdżali do obozu, by protestować pod gabinetem ówczesnego dyrektora Kazimierza Smolenia i czynić mu zarzut, że nie dba o substancję pamięci. Wówczas więźniowie dysponowali jeszcze sporą siłą nacisku, dziś żyją już tylko nieliczni... Założone w 1983 r. TOnO miało być odpowiedzią na obawy wyrażane przez ostatnich z żyjących jeszcze więźniów KL Auschwitz w związku z coraz wyraźniejszym działaniem niemieckich rewizjonistów.
– Teraz zadanie „opieki nad Oświęcimiem” spada już na następne pokolenia. To chyba niełatwe?
– I to jest nasz największy tragizm... Więźniowie słusznie niepokoili się o to, co się stanie z pamięcią o Auschwitz, kiedy ich już zabraknie, bo np. poprzedni Zarządu Główny TOnO od kilku już lat zachęcał do rozwiązania stowarzyszenia, i tylko dzięki grupie zdeterminowanych działaczy z oddziału warszawskiego udało się jeszcze przedłużyć jego działanie... Trudno nie odnieść wrażenia, że istnieje silny trend zacierania pamięci o tym, co się działo na polach Oświęcimia i Brzezinki; chodzi o to, by pokazywać jak najmniej faktów, jak najmniej szczegółów. Kilka lat temu prezydent Oświęcimia rzucił myśl usypania wielkiego kopca pamięci o zagładzie.
– To źle?
– Tak, dlatego że za kilka lat to ten niewiele mówiący kopiec stanie się symbolem zagłady w Auschwitz i odciągnie zainteresowanych od istniejącego jeszcze, dzięki Bogu, muzeum. Niezaprzeczalnie mamy do czynienia z postępującym odwracaniem uwagi od istoty rzeczy, od prawdy o Auschwitz.
– Nikt nie może – a może nie chce? – się temu przeciwstawić?
– Na to wygląda. Minęły czasy, w których wszyscy „oświęcimiacy” oraz ich rodziny i spadkobiercy pamięci byli jedną wielką rodziną, co można było odczuć przede wszystkim w atmosferze oświęcimskiego muzeum. Kiedyś to było miejsce naprawdę święte, ludzie mogli tu płakać, wszyscy mogli się modlić... Tu pod wpływem silnych wrażeń ludzie mdleli. Bo to była prawdziwa świątynia męczeństwa jednej wielkiej rodziny ludzkiej. Teraz wydaje się, że to miejsce traci ten charakter... Muzeum staje przed coraz trudniejszym zadaniem przekazania prawdy o KL Auschwitz. I to nie tylko z powodu coraz większej rzeszy zwiedzających, która w ciągu ostatnich kilku lat podwoiła się do 2 mln rocznie...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.